Reklama

Zawsze wydawało mi się, że jestem jedną z tych kobiet, które „wszystko mają poukładane”. Stała praca, mieszkanie po babci, zdrowie, rodzina, a przede wszystkim, związek, który był dla mnie opoką. Z Kubą byliśmy razem ponad pięć lat. Kiedy mi się oświadczył, na rynku w Krakowie, zimą, z tym jego rozbrajająco niepewnym uśmiechem, płakałam ze szczęścia. On był moją przystanią – spokojny, lojalny, opiekuńczy. Wiedziałam, że mogę mu ufać. Nawet nie przychodziło mi do głowy, że mogłoby być inaczej.

Reklama

Od miesięcy przygotowywaliśmy ślub – jak to się mówi ślub marzeń. Suknia była już wybrana, zaproszenia rozdane, a sala udekorowana w beże i zielenie, bo „pasuje do lasu i do mnie” – mówił Kuba. Przez ostatnie tygodnie codziennie zasypiałam z wizją naszego pierwszego tańca w głowie. Myślałam o wspólnym życiu, podróżach, może dzieciach... Czułam się bezpieczna i kochana.

Wieczór panieński miał być tylko formalnością, świętem z przyjaciółkami, które od zawsze marzyły, żeby „poszaleć” przed moim wielkim dniem. Natalia, moja świadkowa, planowała wszystko od miesięcy. Martyna i Karolina dopytywały o szczegóły kreacji, rezerwacji stolików, a ja? Ja się tylko śmiałam. Myślałam, że ten wieczór będzie po prostu fajnym wspomnieniem, jeszcze jednym uśmiechem przed kolejnym krokiem w dorosłość.

Nie przypuszczałam, że to właśnie tego wieczoru mój świat zacznie się rozpadać. Że jeden„głupi” moment i jedno zdjęcie, będą początkiem końca. Że na salę weselną nie wejdę jako panna młoda, tylko jako dziewczyna, której złamano serce. Albo... która sama je sobie złamała. Bo ja wtedy naprawdę nie wiedziałam, że można zniszczyć wszystko w sekundę. I że nie ma już odwrotu.

Nie pamiętałam jego imienia

Nie sądziłam, że kiedykolwiek dam się namówić na coś takiego. Ale skoro wszystkie koleżanki jednogłośnie stwierdziły, że „wieczór panieński robi się raz w życiu”, to w końcu machnęłam ręką. Natalia wszystko zorganizowała. Miałyśmy najpierw wino u mnie w mieszkaniu, potem limuzynę, a potem klub. Taki z głośną muzyką, neonami i ciemnością rozświetlaną tylko fleszami telefonów. Wydawało mi się, że to nie moje klimaty, ale po kilku kieliszkach byłam gotowa nawet tańczyć na środku parkietu.

Śmiałyśmy się z Martyną, że zaraz stracimy głos od głośnego śmiechu, a Karolina uparła się, że musi zatańczyć ze wszystkimi przystojnymi facetami na sali. Wtedy podszedł do mnie on. Nie pamiętam jego imienia. Wysoki, z tym pewnym siebie spojrzeniem i koszulą rozpiętą pod szyją. Zaczął zagadywać. Pytał, czy jestem tu sama, a ja roześmiałam się i powiedziałam, że nie tylko nie sama, ale że za tydzień wychodzę za mąż.

– To trzeba uczcić – odpowiedział, jakby usłyszał zaproszenie.

Zamiast odejść, został. Nie wiem nawet, ile z nim tańczyłam. Dwie piosenki? Trzy? Chyba wtedy właśnie Natalia zrobiła to zdjęcie. W momencie, który dla mnie miał być tylko głupią scenką. Przychyliłam się do niego, rozbawiona, zamroczona winem, a on mnie pocałował. I ja mu na to pozwoliłam. Nie odepchnęłam go. Świat kręcił się w rytmie muzyki, a ja po prostu... pozwoliłam. Natalia, jak zwykle w takich sytuacjach, uznała, że to śmieszne.

– Ej, Marta, zobacz, jak to wygląda! – zaśmiała się i pokazała mi zdjęcie. – Jakbyście byli parą.

Martyna rzuciła przez ramię:

– No weź, wrzucaj, co się stanie, nikt nie ogląda tych stories. Zresztą to ostatnia noc wolności!

Przewróciłam oczami i odebrałam telefon od Natalii.

To tylko głupi pocałunek. Ale gdyby Kuba się dowiedział, zabiłby mnie… Ale przecież się nie dowie.

Śmiałyśmy się dalej. Wypiłam jeszcze trochę. Tańczyłyśmy do upadłego. I przez moment naprawdę wierzyłam, że wszystko jest w porządku.

Stałam jak sparaliżowana

Kiedy zaczęło się robić naprawdę późno, poczułam, że w głowie kręci mi się bardziej niż powinno. Natalia poszła do baru po kolejną kolejkę, Martyna i Karolina znów tańczyły, a ja na chwilę usiadłam przy stoliku. Wzięłam telefon i zobaczyłam kilka nieodebranych połączeń od Kuby. Zignorowałam je, myśląc, że pewnie chce zapytać, czy dobrze się bawię, i że oddzwonię rano. Byłam rozkojarzona, rozbawiona, zbyt zmęczona, żeby myśleć trzeźwo.

Po kilkunastu minutach wróciła Natalia i podała mi drinka. Zaczęłyśmy rozmawiać o jakimś chłopaku, który tańczył obok, kiedy zobaczyłam Kubę. Stał przy wejściu do sali, nieruchomy, z rękami w kieszeniach, jakby próbował się powstrzymać, żeby nie zrobić czegoś, czego będzie żałował. Nasze spojrzenia spotkały się i przez chwilę miałam wrażenie, że widzę w jego oczach nie gniew, ale rozczarowanie. Podszedł. Bez słowa wziął moją dłoń i zdjął z niej pierścionek zaręcznowy. Położył go na stoliku obok.

– Nie czekam do rana. Widziałem wszystko – powiedział cicho, ale jego głos przebił się przez gwar muzyki.

– Kuba, to był żart… chwila, to nic nie znaczyło – zaczęłam się tłumaczyć, podnosząc się z krzesła.

– Nie ma ślubów z kimś, kto całuje obcych facetów na wieczorze panieńskim – odpowiedział, patrząc mi w oczy tak, jakby chciał zapamiętać moją twarz na zawsze.

Martyna i Natalia zamilkły. Karolina stanęła obok mnie, zdziwiona. W klubie nagle zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Czułam na sobie wzrok wszystkich. Nikt się nie śmiał. Ja też już się nie śmiałam. Nie potrafiłam nic powiedzieć. Stałam jak sparaliżowana, z twarzą, która płonęła, i z myślą, że może to nie dzieje się naprawdę. Może to jakiś koszmar, z którego za chwilę się obudzę. Ale nie. To się działo. I każdy szczegół tej sceny wypalał mi się w pamięci.

Nie miałam siły wstać

Następnego dnia obudziłam się w pustym mieszkaniu Natalii. Leżałam ubrana na kanapie, z makijażem rozmazanym na twarzy i ciężką głową. Przez kilka minut nie mogłam sobie przypomnieć, co się właściwie stało. A potem przypomniało mi się wszystko. Twarz Kuby, jego głos, pierścionek na stoliku, spojrzenia ludzi, którzy patrzyli na mnie, jakby właśnie zobaczyli jakąś scenę z filmu.

Spojrzałam na telefon. Cisza. Ani jednej wiadomości od Kuby. Ani jednej od Martyny, Karoliny czy Natalii. Przewijałam historię czatu, żeby sprawdzić, czy coś przeoczyłam. Nic. Nie odezwały się. Jakby wszyscy zniknęli w tej samej chwili, w której zniknął on. Około południa przyszła wiadomość od Natalii. „Marta, przepraszam… Myślałam, że to zabawne. Nie wiedziałam, że on to zobaczy.”

Patrzyłam na te słowa długo, ale nie odpisałam. Bo co miałam jej napisać? „Nic się nie stało?” Stało się. Stało się wszystko. I nie tylko straciłam narzeczonego. Straciłam też koleżanki, które tego wieczoru były ze mną, a potem pozwoliły, żebym stała tam sama, ze spalonymi policzkami i dławiącym wstydem w gardle. Story zniknęło. Nie było już po nim śladu, ale w mojej głowie wyświetlało się bez przerwy. Chwila, w której ten chłopak mnie całuje. Moja twarz. Moje oczy, które się śmieją, jakbym nie miała pojęcia, że właśnie kończę najważniejszy rozdział swojego życia. Nie miałam siły wstać. Nie jadłam. Nie płakałam. Tylko leżałam i słuchałam tykającego zegara, który odliczał sekundy mojego nowego życia – tego, w którym nie było już Kuby, w którym nie byłam narzeczoną, w którym nie byłam niczyją przyszłą żoną.

Nie spojrzał mi w oczy

Zanim zapukałam do jego drzwi, stałam pod klatką przez pół godziny. W dłoni ściskałam pierścionek zaręczynowy, który zabrałam, kiedy on już wyszedł. Z początku nie planowałam go odwiedzać. Myślałam, że jeśli dam mu czas, ochłonie. Ale dni mijały, a on milczał. Nie odpowiadał na wiadomości, nie odbierał telefonów. Znikał ze wszystkich miejsc, w których mogłabym się na niego „przypadkiem” natknąć. I wtedy zrozumiałam, że jeśli czegoś nie zrobię, jeśli nie powiem mu w twarz tego, co naprawdę czuję, to stracę go na dobre. Otworzył po kilku minutach. Miał na sobie szarą bluzę, wyglądał na zmęczonego. Oczy miał czerwone. Zatrzymał się w progu, jakby nie był pewien, czy w ogóle mnie wpuścić. Nie czekałam na zaproszenie.

– Proszę, wysłuchaj mnie – zaczęłam. – To był błąd. Nic dla mnie nie znaczył. Przysięgam ci, że nie było w tym nic prawdziwego. Po prostu… nie wiem, co mi wtedy przyszło do głowy.

Kuba nie powiedział nic. Wpuścił mnie do środka, ale nie spojrzał mi w oczy. Usiadł przy stole, odsunął kubek, jakby go drażnił.

– A dla mnie znaczyło wszystko – powiedział w końcu. – Wierność, lojalność. Ty to zniszczyłaś.

– Nie jestem zła, jestem głupia – wyszeptałam. – Ale kocham cię. Kocham cię tak bardzo, że… nie umiem sobie wyobrazić życia bez ciebie.

Spojrzał na mnie. Chłodno. Jakby nie poznawał tej dziewczyny, która jeszcze tydzień temu była jego narzeczoną.

– Za późno – odpowiedział cicho. – Nie chodzi o sam pocałunek. Chodzi o to, że to była pierwsza rzecz, jakiej się po tobie nie spodziewałem. A teraz… teraz już nie wiem, czego jeszcze mógłbym się dowiedzieć.

Milczeliśmy. Chciałam mu powiedzieć jeszcze tyle rzeczy, ale każdy kolejny argument wydawał się bez znaczenia. On już podjął decyzję. Wyszłam z jego mieszkania z tym samym pierścionkiem, który miałam w dłoni, kiedy przyszłam. Tym razem nie zabrałam go ze sobą, bo miałam w sobie nadzieję. A teraz trzymałam go, bo nie miałam już nic innego.

Wewnętrzny monolog Marty

Minęły trzy tygodnie. Ludzie w pracy przestali mnie wypytywać, dlaczego nie biorę urlopu na ślub. Suknia ślubna nadal wisiała w szafie, owinięta w pokrowiec, jakby nic się nie zmieniło. Ale wszystko się zmieniło. Każdego dnia mijałam ją, jakby miała mi przypominać, że już nigdy nie założę tej białej tkaniny, nie zatańczę pierwszego tańca, nie powiem „tak”. Stała się dowodem na coś, co się nie wydarzy.

Zdarzało mi się wracać do zdjęć z wieczoru panieńskiego. Te zrobione przed pocałunkiem, gdzie jeszcze się śmiejemy, przytulamy, udajemy beztroskie dziewczyny. W tamtym czasie naprawdę myślałam, że jestem szczęśliwa. Że mam wszystko. A potem jedno zdjęcie – to jedno, które Natalia wrzuciła do stories – zmieniło całe moje życie.

Analizowałam to. Długo. Dniami, nocami. Czemu na to pozwoliłam? Dlaczego nie odsunęłam się w chwili, gdy ten obcy chłopak zbliżył się do mnie? Z jakiego powodu poczułam się wtedy tak, jakbym mogła sobie pozwolić na ten moment luzu, jakby nic się nie liczyło? Może naprawdę nie znałam siebie. Może pod tą całą narzeczoną z listą gości i planem sali weselnej byłam kimś, kto nie potrafi udźwignąć własnych emocji. Albo po prostu kimś niedojrzałym.

Nie było w tym złośliwości, zdrady z premedytacją, nie było intencji, żeby zranić. Ale była głupota. I to ona zrobiła swoje. Ludzie mówią, że trzeba sobie wybaczyć. Ale nie wiem, jak to się robi. Nie wiem, jak spojrzeć w lustro i powiedzieć: „W porządku, Marta, byłaś słaba, ale nadal zasługujesz na szczęście”. Bo ja nie wiem, czy zasługuję. I nie wiem, czy jeszcze ktoś kiedyś mi zaufa.

Marta, 27 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama