„Moja sąsiadka zawsze była sztywna. Skrzywdziła swoje dzieci, bo nie nauczyła ich kochać. Wszyscy tam są jak sople lodu”
„Nigdy nie widziałam, aby przytuliła któreś ze swoich dzieci, czy chociażby wzięła za rękę. I pamiętam ten głód miłości w ich oczach, kiedy patrzyły z zazdrością, jak moje dwa szkraby wieszają się na mnie na każdym kroku jak na drzewie”.
- Bożena , 63 lata
Moja sąsiadka, Monika, zawsze była urzekająco piękna. Już jako mała dziewczynka zachwycała swoją urodą. Miała chłodne niebieskie oczy i alabastrową cerę przypominającą taflę lodu. Sama zresztą także była niczym lód.
Pochodziła ze zwyczajnej rodziny – ani bogatej, ani specjalnie biednej. Ale kiedy my, koleżanki z bloku, całe dnie spędzałyśmy na podwórku, ona co najwyżej wychodziła na balkon. Szybko rozeszły się wieści, że matka zabrania jej bawienia się z takim pospólstwem jak my. Jej córka była przecież stworzona do wyższych celów. Początkowo przyjmowałyśmy to ze śmiechem, potem z ironią. Kiedy ta królowa śniegu wychodziła ze swojej klatki, nie szczędziłyśmy jej cierpkich żartów. Ale one spływały po niej jak woda po kaczce. Nic jej nie raniło, nic nie wyprowadzało z równowagi, była odporna na zaczepki.
Nie była wylewna
Po jakimś czasie dałyśmy więc sobie spokój z docinkami i tylko obserwowałyśmy, co się dzieje z Moniką. Skończyła szkołę, zdała maturę i zatrudniła się jako sekretarka w prywatnej firmie. Przeszło czterdzieści lat temu taka fucha to było coś! Szef sam odwoził Monikę pod dom polonezem, a potem nawet jakimś zachodnim wozem. Plotki nie milkły, ale i tak wszystkie jej zazdrościłyśmy świetnych ciuchów i kosmetyków z Peweksu.
Wydawało nam się, że teraz jeszcze wyżej zadziera nosa, stawiając się ponad nami. Nawet przestała nam odpowiadać na pozdrowienia. Zresztą ona nigdy nie była wylewna, nawet w stosunku do własnej matki. Mieszkałam piętro niżej i nieraz słyszałam, jak na nią wrzeszczy i ją strofuje. Traktowała matkę jak służącą, aż mi było czasami głupio tego słuchać, bo ja do swojej rodzicielki w życiu bym się tak nie odezwała! Ale cóż, skoro pani F. wychowała sobie księżniczkę, spełniając jej wszystkie życzenia, to miała, co chciała…
Krótka miłość
Wszyscy wróżyli Monice, że z taką aparycją wyjdzie za mąż za jakiegoś księcia. Zwłaszcza, gdy na miejscu starszego przedsiębiorcy pojawił się młody chłopak, podobno syn jakiegoś dyplomaty. Zanim jednak zabiły kościelne dzwony, Monika zaszła z nim w ciążę. Słyszałam kiedyś, że u kobiety w tym stanie skok hormonów wyostrza charakter. A ten Monika miała naprawdę paskudny. Nic więc dziwnego, że podczas ciąży stała się jeszcze bardziej nieznośna niż wcześniej. Chłopak dwoił się i troił, lecz jej wszystko było nie w smak. Wciąż robiła mu awantury, których świadkiem był cały blok. Sama słyszałam, jak nie przebierała w słowach, aż przykro było tego słuchać.
Zobacz także
Wcale więc mnie nie zdziwiło, że syn dyplomaty jeszcze przed ślubem zwinął żagle. Podobno zresztą za namową ojca, który mu powiedział, że w ich zawodzie należy mieć żony dobrze wychowane i stojące w cieniu męża, bo żona – hetera zniszczyła już niejedną dyplomatyczną karierę.
I tak księżniczka Monika została sama. Pieniądze miała, bo jej były partner łożył na dziecko, choć sam zniknął. Ale czy to ją czegoś nauczyło? Może stała się milsza dla ludzi? Nic z tego!
Nie przytulała dzieci
Urodziła bliźniaki – Pawełka i Justynkę. To były śliczne dzieci. Ale jakby każde od innego ojca. Dziewczynka istny aniołek. A chłopiec prawdziwy diabełek! Co to było za nieznośne dziecko, to wszyscy w okolicy natychmiast się przekonali, jak tylko zaczęło chodzić i mówić. Wrzaski, krzyki, głupie psikusy! Rwanie kwiatów z rabatek, deptanie przydomowych ogródków, podpalanie śmietnika – w takich właśnie zabawach gustował kilkuletni Paweł. A przy tym codziennie robił awantury matce i babce, na cały blok rzucając takim słownictwem, że nie powstydziłby się go żul spod budki z piwem.
A Justynka? Cichutka i nie sprawiająca kłopotów. Jakby zastraszona i nauczona tego, że ma nie wchodzić matce w drogę. Zyskała tyle, że Monika ją tolerowała, bo o miłości tutaj nie mogło być mowy. Nigdy nie widziałam, aby przytuliła któreś ze swoich dzieci, czy chociażby wzięła za rękę. I pamiętam ten głód miłości w ich oczach, kiedy patrzyły z zazdrością, jak moje dwa szkraby wieszają się na mnie na każdym kroku jak na drzewie.
Pozbyła się syna
Ale pokorna Justynka przynajmniej Monice nie przeszkadzała, w przeciwieństwie do Pawełka, który potrafił sprawić, że jego matce twarz czerwieniała ze złości w publicznych miejscach. Dlatego kiedy tylko nadarzyła się okazja, pozbyła się chłopca z domu. Monika miała daleką kuzynkę, starą pannę. Ta nie mając już nadziei na założenie rodziny, postanowiła przygarnąć jakieś dziecko. A po co brać obce, z domu dziecka, skoro Monika z radością w ten sposób pozbyła się swojego syna.
Początkowo wydawało się, że to nawet dobrze dla chłopca. Była nadzieja, że z daleka od lodowatej matki znajdzie chociaż odrobinę uczucia. Ale chyba dla Pawła było już za późno, aby się zmienił i uwierzył w to, że może być kochany. Będąc tak jawnie porzuconym, najpierw przez ojca, który tylko płacił alimenty, ale nigdy się nie pojawiał, a potem przez matkę, rozdzielony z siostrą bliźniaczką – jedyną bliską mu osobą – robił się coraz gorszy. Wszczynał bójki, awanturował się i kłócił. A że przysposobienia nie przeprowadzono oficjalnie i ciotka nie miała praw rodzicielskich, to nadal Monika była wzywana w tych sprawach do szkoły.
U niej także zjawiła się policja, kiedy Paweł po raz pierwszy popadł w konflikt z prawem. Miał tylko dwanaście lat, a już dotkliwie pobił kolegę za to, że wstawił się za jakimś bezpańskim kotem, którego dręczył syn Moniki. Nie miał więc serca nie tylko do ludzi, ale i do zwierząt. Czy powinnam się temu dziwić? W końcu był jak Kay z bajki Andersena, któremu wbito w serce kawałek lodu. Nigdy nie poznał, co to znaczy być kochanym przez matkę.
Teraz także Monika nie zamierzała pomóc synowi. Ponieważ krewna odmówiła dalszego użerania się z chłopcem, z którym nie mogła dać sobie rady, a wisiał nad nim wyrok, Monika wymogła na sądzie, aby kazał umieścić dzieciaka w poprawczaku! „Żadna z niej matka!” – pomyślałam wtedy, nie wierząc wprost w to, co opowiadali mi ludzie. Przecież każda kobieta broniłaby do utraty tchu swojego dzieciaka, byle by tylko nie trafił za kratki. Ale nie ona… Ona wolała w ten sposób „wyczyścić” sobie życie.
I tak Paweł spędził nastoletnie lata pod nadzorem ostrych wychowawców i w towarzystwie jeszcze większych ziółek niż on. Matka podobno nie odwiedziła go tam ani razu! Tylko Justyna jeździła do brata, ale w końcu jej tego zakazał, mówiąc, że nie chce mieć nic wspólnego z taką rodziną, jak ona i matka. Był jak zdziczałe zwierzątko, nie wierzył już w to, że ktokolwiek może mu bezinteresownie okazywać sympatię.
Była zazdrosna o córkę
Justyna była zdruzgotana. Spotkałam ją wtedy na schodach, płaczącą. Zapytałam, co się stało, ona się przede mną otworzyła wyznając, co powiedział jej brat.
– Już ledwo wytrzymuję w domu! Nie mam tam nikogo bliskiego – skarżyła się.
Ale potem, jakby przestraszona prawdą, która mi wyjawiła, umilkła. I kiedy później spotykałam ją na osiedlu, wyraźnie mnie unikała, uciekając wzrokiem.
Pomyślałam sobie o niej wtedy: „Biedne dziecko. Równie piękne jak matka i jak ona niezdolne do okazywania uczuć”.
Zresztą uroda stała się uciążliwym balastem Justyny, bo w końcu Monika zaczęła być o nią wyraźnie zazdrosna. Sama nadal była piękna, prawie się nie zmieniła przez ostatnie lata, w końcu zimno konserwuje, a ona była jak chodząca lodówka. Jednak od Justyny biła świeżość i młodość, co matce było nie w smak. Ubłagała więc jakoś swojego byłego partnera, a ojca dziewczyny, aby się zajął córką i zabrał ją do siebie. Ojciec bliźniaków w końcu na to przystał i tak przed Justyną otworzył się wielki świat dyplomacji. Jakże inny od tego, w którym przebywał jej brat!
Zero emocji i empatii
Kiedy córka wyjechała z ojcem za granicę, Monice nie drgnął nawet jeden mięsień na twarzy. Jej życie biegło ustalonym rytmem, według tego, jak wychodziła do pracy i z niej wracała, mogłam regulować zegarek. Do sąsiadów się nie odzywała, mnie, koleżance z podstawówki i z jednej klatki ledwie skinęła czasami głową. I gdyby nie klepsydra na drzwiach, to pewnie nawet wszyscy byśmy nie wiedzieli, kiedy umarła jej chora od jakiegoś czasu matka. Na jej pogrzebie Monika nie uroniła ani jednej łzy. Nie przytuliła także swoich dzieci, które pojawiły się na cmentarzu.
Historia lubi się powtarzać
Potem przez lata nie miałam żadnych wieści o Justynie, tymczasem Paweł odsiedział swoje i zaczął się częściej pokazywać na naszym osiedlu. Stąd wiedziałam, że chodzi z dziewczyną poznaną w poprawczaku. W końcu się nawet pobrali, kiedy ta zaszła w ciążę. A że historia lubi się powtarzać, ich dziecko także nie zaznało rodzicielskiej miłości. Paweł przecież nie potrafił kochać, bo kto miał go niby tego nauczyć? A i jego żona wychowała się w patologicznej rodzinie, w której dzieci zawsze schodziły na dalszy plan, bo pierwsze skrzypce grała wódka.
Franek dorastał więc bardziej na ulicy niż w domu, a ojciec z matką nigdy nie mieli dla niego czasu. Nigdy ich nie widziałam razem, aby szli jak rodzina. Serce mi się więc wprost krajało, gdy patrzyłam na to, jak się marnuje to dziecko. Miał oczy złaknione miłości, zupełnie jak jego ojciec przed laty. Wiedziałam od znajomej, że mały całe dnie spędza w przedszkolu i notorycznie zdarza się, że rodzice się po niego spóźniają. Raz nawet zupełnie zapomnieli przyjść, nie odbierali telefonów i przedszkolanka siedziała z nim do dwudziestej! Aż nie mogę myśleć o tym, co musiało wtedy czuć to biedne dziecko! Pewnie się bało, że zostało porzucone.
Ta sprawa odbiła się echem po osiedlu, bo to już był mały skandal. I wtedy pojawiła się Monika, jako babcia. Stwierdziła, że „młodzi muszą pracować”, a ona może pójść na emeryturę i zająć się wnukiem. Zwolniła więc rodziców z odpowiedzialności za dziecko. Teraz już bez przeszkód mogli o nim zapomnieć i mały właściwie zamieszkał z babcią. No cóż… Jestem pewna, że Paweł nie widział nic złego w swoim postępowaniu, w końcu kiedyś także został oddany na wychowanie…
Czy Monika, jak to zwykle babcie, oszalała z miłości do wnuka? Bynajmniej… Zajmuje się nim dobrze, ale nie ma w tym żadnej czułości.
– Tak to się hoduje brojlery, a nie dzieci! – sarkam czasami, kiedy widzę, jak idzie z Frankiem. Ona dumna, wyprostowana, idzie szybkim krokiem, a on biegnie przed nią. Brakuje jej tylko bata do poganiania chłopca!
I tak kolejne pokolenie wzrasta bez miłości. A nienauczone jej w dzieciństwie nie będzie potrafiło kochać w dorosłym życiu. To smutne, ale czy jest jakaś szansa na to, aby przerwać to błędne koło?