Reklama

Tamtego wieczoru siedziałyśmy w kuchni mojej siostry i zastanawiałyśmy się, skąd Anka ma wytrzasnąć 26 tysięcy złotych. Pożyczka z banku nie wchodziła w grę, bo nie miałaby jak jej spłacić, a rodzina i przyjaciele (łącznie ze mną) nie śmierdzieli groszem.

Reklama

– Musiałaś walić Zenka tą patelnią? – spytałam wreszcie.

Na to wspomnienie w oczach Anki błysnęła dzika satysfakcja. Nie czuła z powodu kuchennego incydentu żadnej skruchy i myślę, że bez wahania zdzieliłaby Zenobiusza jeszcze raz.

– Miałam do wyboru teflon albo tłuczek, więc i tak postąpiłam rozsądnie, prawda?

– W zasadzie tak – przyznałam z niechęcią, bo gdyby użyła tłuczka, nie siedziałybyśmy teraz w jej mieszkaniu, tylko w sali więziennej, gdzie odbywają się widzenia.

Wspomniany Zenon okazał się po ślubie strasznym ladaco – zaczął pić, rozrabiać i sprowadzać do domu panienki. No i któregoś popołudnia siostra przyłapała go z jakąś cycatą, tlenioną blondyną w swojej własnej sypialni. Zamiast jednak urządzić Zenobiuszowi i pannie karczemną awanturę, Anka zacisnęła zęby i pstryknęła kochankom kilka pornograficznych fotek. A następnego dnia zimna i spokojna złożyła pozew o rozwód.

Zenek zachował się w sądzie jak dżentelmen: wziął winę na siebie, rezygnując z majątkowych roszczeń. Ledwo jednak zszedł z oczu wymiarowi sprawiedliwości, a znów stał się dawnym palantem. Zaczął Ankę nachodzić, domagać się pieniędzy, telewizora, a nawet ślubnych prezentów.

Siostra ujęła się honorem i oddała mu połowę zgromadzonych na koncie oszczędności, plazmę oraz skórzany komplet wypoczynkowy. Pół roku później pazerny Zenek odwiedził ją ponownie i zażądał kluczy od chatki na Mazurach. Działkę tę Anka dostała w spadku po naszej babci, więc nic dziwnego, że w końcu puściły jej nerwy. Odwinęła się na pięcie i zdzieliła Zenka patelnią (akurat znajdowali się w kuchni).

Anka została uznana za winną pobicia

Zenuś, nie w ciemię bity, poleciał ze złamanym nosem do lekarza, zrobił obdukcję, a z obdukcją w garści zgłosił się na policję. Z powodów, których nigdy nie zrozumiem, sprawa trafiła do prokuratury, a jej finał był taki, że uznano Anię winną pobicia i nakazano wypłacić „poszkodowanemu” 26 tysięcy złotych polskich za uszczerbek na zdrowiu oraz straty moralne.

Słowo daję, gdybym nie widziała wyroku na własne oczy, uznałabym go za kiepski żart!

– Słuchaj, jeśli niczego nie wykombinujesz, chcąc nie chcąc będziesz musiała się z gnojem dogadać i spłacić go w ratach. A jak nie, to… sprzedać ranczo
– stwierdziłam z niejakim rozgoryczeniem.

Siostra popatrzyła na mnie strasznym wzrokiem.

– Po moim trupie! – wypluła to zdanie ze złością. – Babcia by mnie chyba zza grobu przeklęła. To już wolę się z tym gnojem dogadać!

Pogadałyśmy jeszcze chwilę, a potem zaczęłam się zbierać. Siostra odprowadziła mnie do drzwi, pocałowała w policzek.

– Dryndnę do ciebie wieczorem, jak się rozmówię z tą kanalią – obiecała.

Była pierwsza niedziela lipca

Ledwo dotarłam do windy, gdy uświadomiłam sobie, że zostawiłam u siostry kluczyki od auta. Wróciłam więc pod jej drzwi i nacisnęłam dzwonek. Początkowy brak reakcji ani trochę mnie nie zdziwił. Pomyślałam, że Ania jest w łazience, i postanowiłam chwilę zaczekać. Po dwóch lub trzech minutach straciłam cierpliwość i kontrolnie nacisnęłam klamkę, bo moja roztargniona siostrzyczka nie zawsze pamiętała o przekręceniu zamka.

Drzwi bez trudu ustąpiły, więc weszłam do środka i rozejrzałam się po przedpokoju. W łazience faktycznie paliło się światło, a do moich uszu dotarł szum rezerwuaru oraz plusk wody lejącej się do umywalki.

– To tylko ja! – krzyknęłam, szukając wzrokiem kluczyków. – A ty mogłabyś się zamykać!

Siostra zawzięcie milczała.

– Hej, jesteś tam? – spytałam i puknęłam w drzwi łazienki.

Nic. Żadnej odpowiedzi.

– Odezwij się! – poprosiłam, czując na plecach powiew lęku. – Wchodzę! – uprzedziłam ją i otworzyłam drzwi do kibelka.

Anki tam nie było.

W muszli pływał pet po papierosie ze śladem jej szminki na ustniku, z odkręconego kurka lała się woda, a w powietrzu unosiła specyficzna woń spalenizny, jakby w gniazdku doszło przed momentem do spięcia.

Zakręciłam kran i dokładnie przeszukałam trzy pozostałe pomieszczenia, czyli salon, kuchnię i sypialnię. Na początku tliła się we mnie nadzieja, że siostra bawi się ze mną w chowanego, ale im dłużej przyglądałam się pustym pokojom, tym ta nadzieja stawała się mniejsza, aż w końcu zgasła. Zajrzałam nawet do szafy, na balkon i pod łóżko, choć zdawałam sobie sprawę, że postępuję idiotycznie. Ania znikła.

Zaczęłam sobie wyobrażać najgorsze

To wszystko wyglądało dość tajemniczo, bo przecież nie mogła opuścić mieszkania niezauważona! Gdyby chciała skorzystać ze schodów, musiałaby mnie wcześniej minąć. Gdyby postanowiła odwiedzić sąsiadkę z naprzeciwka, też bym ją zobaczyła, bo szyb windy znajdował się kilka metrów od jej drzwi… Przez okno też nie wylazła, bo mieszkała na trzecim piętrze, więc – co? Rozpłynęła się w powietrzu?!

– Anka, to nie jest śmieszne! – krzyknęłam, a w moim głosie zabrzmiały histeryczne nutki.

Zupełnie nie wiedziałam, co o tym sądzić. Zniknięcie siostry wytrąciło mnie z równowagi. „Spokojnie. Wrzuć na luz – nakazałam sobie w myślach. – Przecież człowiek to nie kamfora. Zamiast panikować, znajdź jakieś logiczne wyjaśnienie”.

Pierwsze, które przyszło mi do głowy, było dość makabryczne i ścięło mi krew w żyłach, dlatego ruszyłam biegiem na balkon, żeby natychmiast je wykluczyć. Na szczęście zwłok na trawniku pod blokiem nie dostrzegłam.

Drugie przypuszczenie kazało mi przepytać sąsiadów z piętra. Tak jak się spodziewałam, nikt Ani tego dnia nie widział.

Trzecie dotyczyło komórki. Ania nigdy się z nią nie rozstawała, nawet gdy wychodziła z domu na pięć minut… Niestety, charakterystyczny dzwonek jej telefonu rozległ się w kuchni, a aparat znalazłam na blacie.

Wtedy zaczęłam się martwić już bardzo poważnie.

Przez następne pół godziny krążyłam po pustym mieszkaniu jak lew po klatce i czekałam na cud. Miałam nadzieję, że Ania wyskoczy z jakiegoś kąta z okrzykiem: „Mam cię!” albo – bo ja wiem – wejdzie do mieszkania ze szklanką soli pożyczonej od pana Henia z parteru.

Wreszcie, kompletnie przerażona, nie wytrzymałam napięcia i zadzwoniłam do męża.

Jak to: czekać? Nie mamy na to czasu!

– Maciek, Anula zniknęła! – rzuciłam dramatycznie.

– Nie rozumiem. Zniknęła?

Tak. Była, a teraz jej nie ma.

– Piłaś coś? – zaniepokoił się natychmiast mój ślubny.

Opowiedziałam mu ze szczegółami o ostatnich wydarzeniach i zażądałam, by natychmiast przyjechał do mieszkania Ani.

– Nie szalej – próbował mnie uspokoić. – Może poszła do kiosku po fajki albo nagle przypomniała sobie o ważnym spotkaniu. To do niej podobne.

– Gdzie poszła?! – wściekłam się. – Słuchasz, co ja do ciebie mówię?! Nie mogła wyjść, bobym ją zauważyła. Może ubrała się w czapkę niewidkę? Przemknęła obok jak wojownik ninja? I w czym poszła – w kapciach, szlafroku i bez telefonu?

– No to robi sobie z ciebie jaja – stwierdził po chwili milczenia. – Zajrzyj pod łóżko.

– Zajrzałam. Kochanie, ja nie oszalałam. Tutaj dzieje się coś dziwnego. Bardzo dziwnego.

Ton mojego głosu widać mocno go przestraszył, bo Maciek odłożył słuchawkę i już dwa kwadranse później zameldował się w drzwiach mieszkania. Bez zbędnych ceregieli przeszukał osobiście całe lokum, ponownie odwiedził sąsiadów, tym razem wszystkich, i obleciał dookoła osiedle. Kiedy wrócił, zaparzył kawę, po czym usiadł ciężko na kanapie.

– Musimy czekać – westchnął. – Może się odezwie.

– Zwariowałeś? – oburzyłam się. – Trzeba natychmiast powiadomić policję.

– Minęło za mało czasu. Nie przyjmą zgłoszenia. Znajdź w telefonie jej znajomych i do wszystkich zadzwoń. Tylko bądź dyskretna i nie siej paniki. Ludzie tak po prostu nie znikają. Ona musi gdzieś być.

I tutaj się pomylił, bo obecności Anki nigdzie nie stwierdziłam. Do końca dnia w domu się nie pokazała, do pracy w poniedziałek rano nie dotarła i z nikim się nie skontaktowała. Nie było wyjścia. Musieliśmy zgłosić sprawę na policję.

Jasnowidz mówił o „innym świecie”

Policja, owszem, zajęła się tematem, ale bez specjalnego zaangażowania. Jeden taki nadgorliwy podoficer odkrył dość szybko „kryminalną” przeszłość mojej siostry oraz to, że wisi byłemu mężowi sporą kasę. Zaczął sugerować, że może uciekła przed kłopotami finansowymi i gdzieś się zaszyła. Kiedy to mówił, patrzył na mnie z tak oczywistą podejrzliwością, jakbym jej w tej ucieczce pomogła.

Rozumiałam faceta – w końcu moje zeznania naprawdę nie trzymały się kupy. Z drugiej strony jednak potwornie się o Ankę martwiłam, dlatego miałam mu za złe, że nie traktuje jej zaginięcia z należytą powagą.

W tej sytuacji zaczęliśmy działać na własną rękę. Tata wynajął prywatnego detektywa, ja oblepiłam miasto ulotkami, a Maciek zajął się prasą i internetem. Swój wkład w poszukiwania wniósł nawet Zenek, chociaż nie zrobił tego z dobroci serca, tylko z obawy, że forsa przejdzie mu koło nosa.

Mama z kolei postanowiła skorzystać z alternatywnych metod i odwiedziła trzech jasnowidzów.

Niestety, każdy z nich powiedział jej coś innego. Pierwszy, że córka nie żyje; drugi, że wyjechała za granicę – do Włoch albo Hiszpanii. Trzeci przeszedł samego siebie, oznajmiając mamie z nawiedzonym wyrazem twarzy, że Anka żyje, lecz nie ma jej „na tym świecie”.

– W takim razie na którym jest? – spytała matka.

– Na żadnym znanym człowiekowi – odparł enigmatycznie wróż i jak się potem okazało, wcale nie minął się z prawdą.

Gdy wracam wspomnieniami do tamtych dramatycznych tygodni sprzed roku, nie potrafię się nie uśmiechać. Wtedy jednak czułam bezradność, rozpacz i bezdenny smutek, a myśl, że Ani stało się coś złego, spędzała mi sen z powiek i odbierała radość istnienia.

Ale 3 września wieczorem zdarzył się cud…

Pamiętam, że była dziewiętnasta, bo zaczynały się serwi informacyjny, który namiętnie ogląda mój mąż. Dzwonek do drzwi ani mnie nie zdziwił, ani nie przestraszył. Poszłam do przedpokoju, nacisnęłam klamkę, otworzyłam i – o mało nie zemdlałam z wrażenia.

Przeszła całą serię badań w szpitalu

W progu stała moja siostra, cała i – na pierwszy rzut oka – zdrowa. Miała na sobie te same rzeczy, w których zniknęła, czyli dwuczęściową, różową piżamę, niebieski szlafrok i granatowe kapciuszki z pomponem. Nic się w jej wyglądzie nie zmieniło, nawet fryzura.

– A… Ania? – zaczęłam zdławionym głosem; nie skończyłam, bo radość i wzruszenie odebrały mi mowę.

– Nie wiem, skąd się tutaj wzięłam, ale bardzo się cieszę, że cię widzę – powiedziała.

To, co działo się później, można spokojnie określić totalnym wariactwem. Najpierw zjechała się zaalarmowana rodzina, potem policja, a za policją przyjechało – nie wiadomo zupełnie przez kogo wezwane – pogotowie.

Anka znalazła się w krzyżowym ogniu pytań, jednak na każde z nich odpowiadała tak samo: że nic nie wie i zupełnie nic nie pamięta.

– Myłam ręce. To moje ostatnie świadome wspomnienie – mówiła. – Następne dotyczy dzisiejszego dnia, kiedy znalazłam się pod drzwiami siostry. Czuję się dobrze. Nic mnie nie boli. Nie jestem głodna, nie chce mi się pić. Gdzie byłam przez ten czas? Nie mam pojęcia. Z mojej perspektywy minęło zaledwie kilka chwil. Czy zgodzę się pojechać do szpitala? Dlaczego nie… Naprawdę minęły dwa miesiące?

Nie znam się na medycynie ani tym bardziej na psychologii, lecz zachowanie mojej siostry mocno mnie zaniepokoiło. Powinna być przestraszona, oszołomiona i zdezorientowana; powinna przypominać rozdygotany kłębek nerwów. Tymczasem bił od niej nienaturalny spokój, jakby ktoś zrobił jej pranie mózgu, odurzył narkotykami albo… walnął jakimś ciężkim narzędziem w głowę!

Owszem, niby była poruszona swoim tajemniczym zniknięciem, lecz podchodziła do niego bez większych emocji. Dlatego jej wizyta w szpitalu wydawała się absolutną koniecznością.

Ania spędziła w nim tydzień i została gruntownie przebadana. W jej krwi nie wykryto żadnych toksyn. Tomografia ciała, w tym głowy, nie wykazała odchyleń. Mózg pracował normalnie, poza małymi problemami z pamięcią krótkotrwałą.

Przekładając to wszystko na zrozumiały język – siostra miała dwumiesięczną przerwę w życiorysie, której nie spowodował żaden fizyczny uraz.

Policjanci znaleźli się w kropce. Nie mieli zielonego pojęcia, co z tym fantem począć; prowadzone przez nich śledztwo utknęło w martwym punkcie. Zresztą nigdy tak naprawdę nie ruszyło z miejsca.

Myślę, że nagłe pojawienie się Anki utwierdziło ich w przekonaniu, że cała ta historia z jej zniknięciem to był, jak to się mówi, pic na wodę, fotomontaż, jednak udowodnić nam mistyfikacji nie potrafili.

Dopiero w październiku, gdy emocje opadły, przycisnęłam ją do muru… Była sobota. Krzątałyśmy się po mojej kuchni, upychając do słoików ogromne ilości grzybów prosto z lasu.

Anka tryskała energią i zabawiała mnie historyjkami o swoim nowym szefie.

– Ty naprawdę nic nie pamiętasz? – przerwałam jej, bezceremonialnie zmieniając temat.

Odłożyła na deskę główkę cebuli i głęboko westchnęła.

– Nic konkretnego – odparła w zamyśleniu. – Czasem mam przebłyski, ale wydają mi się strzępkami snu.

– Jakie przebłyski? Możesz sprecyzować? – poprosiłam.

– Widzę miliardy gwiazd, kosmiczny pył i mknące donikąd ogniste wstęgi komet…

– Sugerujesz, że porwali cię kosmici? – zdumiałam się.

– Nie sugeruję. Pytasz, więc odpowiadam. Jeśli przypomnę sobie coś więcej, będziesz pierwszą osobą, która się o tym dowie.

Znałam ją lepiej niż samą siebie i wiedziałam, że nie kłamie.

– Dobra, trzymam cię za słowo – mruknęłam, stawiając na blacie kolejny pusty słoik.

– Zenek się do ciebie odzywał? – znowu zmieniłam temat, bo od miesiąca o nim nie słyszałam ani go nie widziałam.

– Byliśmy jakiś tydzień temu na kawie – poinformowała mnie zdawkowo. – Już nie chce ode mnie pieniędzy.

– Słucham? – nie zrozumiałam. – A co się stało? Postanowił zostać porządnym facetem?

– Raczej uznał, że lepiej ze mną nie zadzierać – wyjaśniła.

– Groziłaś mu?

– Ależ skąd – Ania uśmiechnęła się dziwnie. – Powiedziałam tylko, że wypadki chodzą po ludziach, że on też może wkrótce zniknąć i w przeciwieństwie do mnie… nigdy się nie odnaleźć.

Spojrzałam jej w oczy w nadziei, że żartuje, ale wydawała się śmiertelnie poważna,

– Przecież znikłam, prawda, siostrzyczko? A skoro przytrafiło się to mnie, może przytrafić się każdemu.

Reklama

Jej słowa sprawiły, że przeszedł mi po karku zimny dreszcz. Uświadomiłam sobie, że ma rację, i dyskretnie się przeżegnałam.

Reklama
Reklama
Reklama