„Moja synowa chciała mnie publicznie skompromitować. W ostatniej chwili uratowałam swoją godność”
„Po tylu latach milczenia, grania tej dobrej, miałam dość. Bo to, co Justyna zrobiła ostatnio, przelało czarę goryczy. A może to ja w końcu przestałam być ślepa. Chciała mnie upokorzyć przy wszystkich. Ślicznie, z uśmiechem, niby przypadkiem, ale ja swoje wiem”.

- Redakcja
Zawsze starałam się być wyrozumiałą teściową. Nie wcinałam się w ich małżeństwo, nie dzwoniłam pięć razy dziennie z pytaniem, czy mój synek dobrze najedzony i czy ma czyste skarpetki. Od początku wiedziałam, że jak będę się wtrącać, to mnie znienawidzą. Nie chciałam być jak moja teściowa. Mimo tej całej mojej łagodności, dystansu i kultury osobistej, moja synowa chyba od początku miała mnie za rywalkę. A może nawet za wroga, chociaż nigdy nie zrobiłam jej nic złego. No, chyba że za zło uznać świeży sernik, który czasem im przynosiłam.
I teraz, po tylu latach milczenia, grania tej dobrej, miałam dość. Bo to, co Justyna zrobiła ostatnio, przelało czarę goryczy. A może to ja w końcu przestałam być ślepa. Chciała mnie upokorzyć przy wszystkich. Ślicznie, z uśmiechem, niby przypadkiem, ale ja swoje wiem. Tylko że się przeliczyła.
Nie chciałam się narzucać
Była sobota, urodziny mojego syna. Czterdziestka – wiadomo, okrągła rocznica, więc cała rodzina zjechała się do nich jak do jakiegoś dworku. Justyna wszystko zorganizowała: catering, balony, girlandy. Nie chciałam się narzucać. Upiekłam tylko mój słynny sernik i zawiozłam dzień wcześniej. Syn przyjął z uśmiechem, Justyna – jakby z grymasem.
– Mamo, po co było się trudzić? – zapytała. – Przecież wszystko mamy zamówione.
– To tylko sernik – odparłam spokojnie, bo nie po to trzymałam fason tyle lat, żeby się teraz dać wyprowadzić z równowagi.
Uśmiechnęła się, ale to nie był uśmiech wdzięczności. Następnego dnia, podczas imprezy, gdy wszyscy już się najedli i przyszedł czas na ciasta, Justyna stanęła przy stole i klasnęła w dłonie.
– Kochani! Mamy dziś wyjątkowy deser. Specjalnie na tę okazję moja mama upiekła tort bezowy. Ale też… – spojrzała na mnie słodko – …ciasto od teściowej! Mam nadzieję, że wam nie zaszkodzi po tym wszystkim, co już zjedliście!
Goście zaśmiali się uprzejmie. Ktoś mruknął: „Oj, będzie ciężko to przetrawić!”, a ktoś inny: „Byle się nie skończyło jak w zeszłym roku…”. Wtedy zrozumiałam. Ta wredna dziewucha właśnie mnie ośmieszyła. Publicznie, przy rodzinie, z uśmiechem na ustach.
– Jeśli boisz się, że moje ciasto zaszkodzi, to zawsze możesz je… spakować psu – powiedziałam lodowato.
Spojrzałam mu w oczy
W salonie zapadła niezręczna cisza. Justyna zaśmiała się nerwowo.
– Och, mama ma takie poczucie humoru – rzuciła w stronę gości. – No nie? Zawsze potrafi coś powiedzieć… no, oryginalnego.
– Mówię tylko wtedy, kiedy trzeba – odpowiedziałam spokojnie, popijając kawę. – A teraz chyba właśnie trzeba.
Spojrzałam po ludziach. Siedzieli pochyleni nad talerzami z ciastem, ale nikt już się nie śmiał. Mój sernik, mimo że ukrojony, jakoś dziwnie nie znikał z talerzy. Wstałam i podeszłam do stołu.
– Skoro moja synowa martwi się o wasze żołądki, pozwólcie, że osobiście zdejmę swój wypiek ze stołu.
– Mamo, no co ty... – mruknął mój syn, z pełnym zażenowania wyrazem twarzy. – Przecież to tylko żart.
– O, na pewno. Jednak nie każdy żart jest zabawny. A ja głupią nie jestem.
Złapałam formę z sernikiem i odwróciłam się na pięcie.
– Dokąd idziesz? – dobiegło mnie z kanapy.
– Do kuchni. Skoro pies ma lepszy gust niż wy, to przynajmniej on się dziś pośmieje.
– Mamo! – syn aż wstał. – Proszę cię…
Spojrzałam mu w oczy.
– Przez piętnaście lat trzymałam język za zębami. Wystarczy.
Miałam ochotę wyjść
W kuchni położyłam sernik na blacie i westchnęłam. Ręce mi się trzęsły. Zanim zdążyłam napić się wody, drzwi do kuchni otworzyły się z hukiem.
– Mamo, no błagam cię… – jęknął mój syn. – Zawsze musisz robić sceny?
– Sceny?! – obróciłam się powoli. – A to, co przed chwilą urządziła Justynka, to niby co było? Akademia z okazji Dnia Matki?
– Przesadzasz. To był żart.
– Widziałam już różne „żarty”. I wiesz co? Gdy ktoś się śmieje twoim kosztem, a wszyscy dookoła mają kisiel zamiast kręgosłupa, to nie jest żart. To poniżenie.
– Ale to była głupotka, no... wszyscy wiedzą, że pieczesz super ciasta.
– Wszyscy? A jednak nikt nie odważył się sięgnąć po kawałek. Niby przypadek?
Przez chwilę patrzył na podłogę. W końcu westchnął i podszedł do sernika. Ukroił spory kawałek i wsunął do ust.
– Przepyszny. Jak zawsze.
– Nie trzeba udawać – skrzywiłam się. – Mnie już naprawdę nie zależy na pochwałach. Po prostu mam dosyć tej ich gry. Ona robi ze mnie atrakcję z muzeum PRL-u, a ty stoisz obok i się głupio uśmiechasz.
– Nie chcę się wtrącać… – zaczął, ale mu przerwałam.
– Nie, ty po prostu nie chcesz mieć kłopotów w domu. Ale wiesz co? Od dziś, jak Justyna mnie obrazi, to nie licz na to, że będę milczeć. Mam dość.
Nie pomyliłam się
Syn wrócił do salonu jak zbity pies, a ja zostałam w kuchni. Stałam przy zlewie, udając, że zmywam. W rzeczywistości tylko czekałam, Czułam, że Justyna zaraz tu wpadnie. I oczywiście się nie pomyliłam.
– Naprawdę musimy to tak załatwiać?– powiedziała, wchodząc i zamykając za sobą drzwi.
– A jak niby mamy to załatwiać? Listem poleconym?
– No proszę cię… Przecież to miała być miła, rodzinna impreza. A ty się zachowałaś… teatralnie.
– Ty masz czelność mówić mi o teatrze, po tym, jak mnie ośmieszyłaś przed trzydziestoma osobami?
– Ośmieszyłam? – udawała zaskoczoną. – Przecież tylko powiedziałam, że może być ciężko po tylu daniach. To było o każdym cieście. A ty od razu robisz z tego tragedię narodową.
– Nie jestem idiotką. Wiem, kiedy ktoś wbija mi szpilę. I wiem też, że nie pierwszy raz. Zawsze te twoje „żarciki”, zawsze z przekąsem. Ale dziś ci nie daruję.
– To co, będziemy się teraz nienawidzić? – prychnęła. – Bo naprawdę nie mam na to czasu. Mam rodzinę, dzieci, pracę. Nie będę się użerać.
– To się nie użeraj. Po prostu mnie szanuj. Nie musimy się kochać. Jeśli jeszcze raz zrobisz coś podobnego, to następnym razem nie wyjdę z kuchni. Tylko powiem wszystko przy gościach. Ze szczegółami. O twojej „przypadkowej” nieobecności na moich urodzinach. O tym, jak mówiłaś, że mój styl przypomina „babcię z cepelii”. O twoich komentarzach o „zabytkach z PRL-u”.
Zbladła.
– Słuchasz mnie? – zapytałam.
– Tak – wycedziła. – Zrozumiałam.
Miałam dość tej farsy
Po tej rozmowie wróciłam do salonu z miną spokojną, ale wewnątrz we mnie aż buzowało. Usiadłam obok Ireny i sięgnęłam po kawałek tortu. W tym momencie podszedł mój wnuk – Michałek, lat dziewięć, bystry jak żyleta.
– Babciu, a gdzie twój sernik? – zapytał cicho, nachylając się. – Szukałem i nie ma.
– Jest w kuchni, skarbie. Ale dorośli stwierdzili, że się nie nadaje – szepnęłam z uśmiechem.
Michałek oburzył się jak prawdziwy rycerz.
– Kto tak powiedział?! To moje ulubione ciasto!
– Jeszcze sobie kiedyś upieczemy osobno, dobrze? Tylko my dwoje. I cały sernik dla nas.
Wstałam. Miałam dość tej farsy. Weszłam znów do kuchni, otworzyłam lodówkę, wyjęłam mój sernik i z tą samą godnością, z jaką kiedyś nosiłam sztandar na akademiach, wyszłam z nim przed dom.
– Mamo, co robisz?! – zawołał mój syn z progu.
– Nie będę więcej udawać, że wszystko jest dobrze, kiedy nie jest. Zabieram to, co moje. A jakby ktoś zatęsknił za szczerą rozmową – wiecie, gdzie mieszkam.
Nie musiałam nic udowadniać
Wróciłam do domu z sernikiem w jednej ręce i dziwnym spokojem w sercu. Usiadłam przy kuchennym stole, zaparzyłam sobie herbatę i ukroiłam kawałek. Sama dla siebie. Bez dekoracji, bez oklasków, bez blichtru. I wiesz co? Smakował lepiej niż kiedykolwiek. Wieczorem zadzwonił mój syn.
– Mamo… przepraszam.
– Za co dokładnie?
– Że pozwoliłem jej cię tak traktować. Że nic nie powiedziałem. Że milczałem, kiedy trzeba było cię obronić.
Westchnęłam. Nie było we mnie już złości. Została tylko ta gorzka lekcja.
– Po prostu… chciałem mieć dom bez konfliktów.
– A ja chciałam mieć syna, który powie „dość”, gdy robią z jego matki pośmiewisko.
Przez chwilę milczał.
– Michałek dziś płakał, że nie spróbował sernika.
Uśmiechnęłam się.
– To mu jutro zawiozę. Cały. I niech wie, że jego babcia umie się bronić.
– Jesteś niesamowita, mamo.
– Nie, kochanie. Jestem po prostu kobietą, która już nie musi nic udowadniać. A tym bardziej znosić.
Rozłączyliśmy się. Spojrzałam na kawałek sernika, po czym owinęłam resztę w folię. Jutro odwiozę wnusiowi.
Wanda, 68 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zięć zarabia kupę forsy, a mi żałuje pieniędzy. W takim razie od jutra koniec z obiadkami i darmową opieką nad wnukami”
- „Kochanek wziął ode mnie pieniądze na formalności spadkowe. Bajka szybko się skończyła, gdy chciałam zwrotu pożyczki”
- „Dałam szwagrowi tanie perfumy na urodziny, bo na nic więcej nie zasługuje. Siostra powinna go zostawić, ale się boi”