Reklama

Zawsze powtarzałam, że nie będę taką teściową jak moja matka. Ona potrafiła skreślić zięcia za źle postawiony widelec. Ja miałam inne podejście. Lubię ludzi, lubię towarzystwo i przede wszystkim lubię się pośmiać – z siebie, z życia, a czasem i z mężczyzn, których przecież znam od podszewki. Kiedy w życiu Maćka, mojego jedynego syna, pojawiła się Aneta, od razu coś zaskoczyło. Błysk w oku, ten sam rodzaj ironicznego poczucia humoru, a do tego ta iskra... No po prostu wiedziałam, że się dogadamy.

Reklama

Zamiast rywalizować, od początku byłyśmy jak wspólniczki. W sprawach kobiecych – jak to mawiamy – trzymałyśmy sztamę. To z Anetą omawiałam nowe seriale, plotki z pracy, a nawet ciuchy na wyprzedażach. Zresztą to ja do niej częściej dzwoniłam, niż ona do mnie. Maciek się śmiał, że więcej gadam z jego żoną, niż z nim – i miał rację.

Z Zenkiem, moim mężem, od dawna mijaliśmy się na korytarzu jak sąsiedzi. On swoje – pilot i zupa, ja swoje – prosecco i telefon do Anety. Kiedyś myślałam, że to przejściowe, że jeszcze nam się ułoży. Ale z czasem zrozumiałam, że nie każdy rozdział da się przepisać na nowo. Dlatego to właśnie Aneta stała się moją powiernicą. Śmiałyśmy się, że obie wyszłyśmy za takich „typowych chłopów”: przewidywalnych, czasem złośliwych, a często – nieobecnych. A my? My przynajmniej miałyśmy siebie.

Byłyśmy samotne w swoich związkach

Był piątek, chwilę po dziewiętnastej, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Zenek jak zwykle wcisnął się w fotel i udał, że go to nie dotyczy. Otworzyłam sama – oczywiście Aneta. W ręce miała paczkę z serkiem camembert i jakimś nowym hummusem.

– Zenek? – spojrzała za mnie do mieszkania. – Nie ma go?

– Jest. Ale jakby go nie było – rzuciłam z przekąsem. – Chodź na taras. Mam schłodzone prosecco.

Siedziałyśmy na leżakach, każda z kieliszkiem w dłoni. Powietrze pachniało lawendą, którą posadziłam w doniczkach, żeby przegonić komary.

– Maciek znowu na meczu? – zapytałam.

– Zgadłaś. „Mecz z kumplami” – Aneta skrzywiła się. – Ale nie przeszkadzaj mu, niech sobie odpocznie, bo przecież od rana był taki zmęczony.

Parsknęłam śmiechem.

– Zenek też dziś zmęczony. Od trzech dni szuka okularów, a miał je cały czas na głowie.

– Maciek wczoraj wziął szampon dla psa i dopiero po kąpieli zorientował się, że coś śmierdzi jak... mokry kundel.

Śmiałyśmy się tak, że aż mnie brzuch rozbolał. Lubiłam te nasze wieczory. Na luzie, bez oceniania. Jakbyśmy miały swój własny klub. Ale potem, po drugim kieliszku, coś we mnie puściło.

– A nie masz czasem wrażenia, że jesteś trochę... sama w tym związku?

Aneta spuściła wzrok.

– Mam. Coraz częściej. Jakby wszystko było na mojej głowie. On się chyba już przyzwyczaił, że nie musi się starać.

– No właśnie – westchnęłam. – A my nadal gotujemy, pytamy, troszczymy się. I co? Zero reakcji. Jakbym mówiła do ściany.

– A najgorsze, że jak się człowiek zaczyna burzyć, to zaraz słyszy: „Znowu masz focha”.

Milczałyśmy chwilę, patrząc w niebo. Ciszę przerywały tylko świerszcze i szumiące prosecco w kieliszku. Byłyśmy kobietami, które wszystko ogarniały. I chyba właśnie dlatego nikt nie zauważył, że czasem też mamy dość.

Byłyśmy wspólniczkami w kobiecości

W niedzielne przedpołudnie zabrałyśmy psy na wspólny spacer. Mój Czesiek ciągnął jak wariat, a Figa, ta mała kulka Anety, wlokła się za nami jak na ścięcie. Poszłyśmy w stronę lasu, gdzie nikt nie chodzi. Idealne miejsce, żeby się wygadać.

– Wiesz, że kiedyś naprawdę chciałam odejść od Zenka? – rzuciłam znienacka, zerkając na Anetę kątem oka.

– Ty? – spojrzała na mnie jakbym powiedziała, że planuję zostać zakonnicą.

– Serio. Po siedmiu latach małżeństwa pojechałam do siostry i powiedziałam, że zostaję u niej na tydzień. Bez słowa wyjaśnienia dla Zenka. Chciałam sprawdzić, czy ktoś w ogóle zauważy, że mnie nie ma.

– I co?

– Zadzwonił... po pięciu dniach. Żeby zapytać, gdzie są jego skarpety.

Aneta roześmiała się, ale zaraz spoważniała.

– Ja też ostatnio coraz częściej o tym myślę. Moja koleżanka z pracy ma romans z żonatym. Aż mnie coś skręca, jak opowiada, jak się nią zachwyca. Że piękna, że mądra, że wyjątkowa. A Maciek? On ostatnio nawet nie zauważył, że obcięłam włosy.

– Aż tak? – zmarszczyłam brwi.

– Przysięgam. Mówiłam mu: „Zobacz, coś zmieniłam”. A on: „A, chyba nowa bluzka?”. Bluzka?! Ja ścięłam włosy po dwudziestu latach!

Zatrzymałyśmy się na chwilę przy ławce pod drzewem. Aneta wyciągnęła telefon.

– To ona. Sylwia. Patrz, to zdjęcie z konferencji. W tle siedzi jakiś typ – żonaty, na sto procent. Myślisz, że to on?

– Ojej, ja go chyba znam! To chyba ten... syn znajomego Zenka, pracuje w tej firmie w dziale HR! Czekaj, zaraz sprawdzę na Facebooku.

Obie pochyliłyśmy się nad ekranem, przeklikując się przez zdjęcia jak dwie nastolatki. Plotkowanie działało na nas jak terapia. Analizowałyśmy, komentowałyśmy, budowałyśmy teorie jakbyśmy prowadziły własne biuro detektywistyczne. W takich chwilach czułam, że mam obok siebie nie tylko synową. Miałam wspólniczkę w kobiecości, codzienności i solidarności.

Czułam się naprawdę podle

Nie wiem, jak to się stało, że Zenek akurat wtedy wszedł do kuchni. Może usłyszał mój śmiech, może po prostu poczuł zapach kawy. Aneta właśnie opowiadała, jak Maciek wkurzył się, że kupiła inny papier toaletowy niż zwykle. Śmiałyśmy się do łez, gdy powiedziałam coś w stylu:

– Twój teść to już tak zanudza, że czasem marzę, żeby go zgubić w "Ikei". Na zawsze.

I wtedy go zobaczyłam. Stał w drzwiach. Zmarszczone brwi, ręce w kieszeniach.

– Miło słyszeć, co myśli o mnie własna żona – rzucił lodowato.

Zamilkłyśmy obie. Aneta wbiła wzrok w kubek, ja poczułam, że twarz mi płonie. Zenek wyszedł, zanim zdążyłam coś powiedzieć. Ale to był dopiero początek. Wieczorem przyszedł Maciek – i zamiast zwykłego „cześć”, usłyszałam:

– To prawda, że wolisz plotkować z mamą, niż rozmawiać ze mną?

Aneta zesztywniała.

– A co miałam robić? Z tobą się nie da pogadać. W kółko tylko praca, seriale i drzemki.

– A z teściową to lepiej? – burknął. – Gratuluję.

Trzasnął drzwiami i wyszedł. Przez kolejne dni było cicho. Nikt nie dzwonił, nikt nie przysyłał wiadomości. Dom wydawał się większy, zimniejszy. I chociaż wiedziałam, że nie powiedziałam nic strasznego, czułam się podle. Jakbym złamała jakąś niepisaną umowę. Może to były tylko żarty, ale nie każdy potrafi się z siebie śmiać.

Zachowałyśmy się głupio

Spotkałyśmy się w kawiarni na rogu. Miała przyjść tylko na chwilę, ale jak tylko usiadła naprzeciwko mnie, widziałam, że niesie w sobie więcej niż tylko focha. Zamówiłyśmy kawę, do tego po ciasteczku, i długo milczałyśmy.

– Przepraszam – powiedziałam pierwsza. – Nie chciałam ci tego wszystkiego skomplikować.

Aneta spojrzała na mnie i uśmiechnęła się słabo.

– Ja też przepraszam. Zachowałam się głupio. Myślałam, że jak się trochę wyżalę, to się lepiej poczuję. A potem wszystko się posypało.

– Ja po prostu... cholernie się przyzwyczaiłam. Do nas. Do tego, że jesteś. Że mogę zadzwonić, pogadać, poplotkować. Ty jesteś dla mnie jak... jak siostra. A nawet jak córka. Moja. Nie tylko żona Maćka.

Aneta otarła ukradkiem łzę.

– Wiesz, że mama mnie tak naprawdę nigdy nie słuchała? Zawsze miała swoją rację. Z tobą mogę się pokłócić, ale czuję, że mnie słyszysz.

– To może spróbujmy trochę mniej gadać o facetach, a trochę więcej... z nimi? – zaproponowałam z półuśmiechem.

– Albo chociaż nie nagrywać ich tekstów na dyktafon i nie odtwarzać na głośniku przy prosecco – dodała, parskając śmiechem.

Postanowiłyśmy, że nie zrezygnujemy z naszych pogaduszek, ale postaramy się nie robić z naszych mężów bohaterów kabaretu. Może, jak Zenek zobaczy, że żyję własnym życiem, to sam zacznie się o mnie starać. A Aneta? Obiecała, że dziś wieczorem zamiast telefonu do mnie – po prostu usiądzie z Maćkiem przy stole. Bez telefonów. Bez fochów. I zobaczą, co z tego wyniknie.

Dostałyśmy weekend relaksu

Wszystko zaczęło się od koperty. Zwykłej, białej, zostawionej na moim stoliku w kuchni. Myślałam, że to rachunek, ale nie – w środku był voucher do SPA. Imienny. I karteczka: „Weekend relaksu. Maciek i Zenek”. Przez chwilę myślałam, że ktoś sobie robi ze mnie żarty.

– Przecież oni nawet nie wiedzą, jak się pisze „spa” – zaśmiałam się do siebie.

Ale okazało się, że Aneta też dostała swoją kopertę. Zadzwoniła do mnie w sekundę po otwarciu.

– Myślisz, że to jakaś prowokacja?

– Albo desperacki gest. Może nas w końcu posłuchali?

– Albo się przestraszyli, że zawiążemy babską sektę i ich zdetronizujemy – zażartowała.

Pojechałyśmy. I to był najlepszy pomysł od miesięcy. Basen, masaż, sauna... A przede wszystkim – my. Dwie kobiety, które na chwilę zostawiły mężów, dzieci, gary i poranne dylematy: „czy ta bluzka ukryje brzuch”. Wieczorem, przy kieliszku prosecco (a jakże!), leżałyśmy na tarasie i patrzyłyśmy w gwiazdy.

Wiesz, że cię podziwiam? – powiedziała Aneta. – Za ten dystans. Za to, że potrafisz się z siebie śmiać. I że mnie tego uczysz.

– A ja podziwiam ciebie – odparłam szczerze. – Bo jesteś twarda. I czuła. I nie dajesz się zwariować, nawet jak wszystko się sypie.

Nie musiałyśmy więcej mówić. Wystarczyło nam to, co miałyśmy: siebie nawzajem. Nie jako teściowa i synowa. Ale jako kobiety, które wiedzą, że największym luksusem nie jest spa ani nowa torebka. Tylko druga kobieta, z którą można śmiać się do łez z życia, facetów i siebie samych.

Przynajmniej mamy się z czego pośmiać

Nigdy nie przypuszczałam, że największą przyjaciółką okaże się dziewczyna, którą mój syn przyprowadził na rodzinny obiad, z rozczochranymi włosami i kolczykiem w nosie. Pamiętam, jak wtedy spojrzałam na Zenka i szepnęłam:

– Będzie z nią wesoło. I miałam rację.

Z Anetą połączyło mnie coś więcej niż powinowactwo. To była czysta, kobieca solidarność – czasem podszyta plotką, czasem śmiechem do rozpuku, a czasem cichym westchnieniem, że znów w domu coś na naszej głowie. I wiecie co? To nie tak, że przestałam widzieć wady Zenka. Nadal mnie irytuje, nadal nie zamyka szafek i myśli, że jak podleje raz kwiaty, to już zasługuje na medal. Ale już się o to nie wściekam. Bo wiem, że mam swoją przestrzeń. Swój świat.

Świat, w którym mieści się kawa z Anetą, wieczory z prosecco, spontaniczne zakupy i telefony o dziesiątej wieczorem z pytaniem: – A ty też miałaś dziś ochotę uciec na bezludną wyspę? Nie jesteśmy idealne. Ale jesteśmy ze sobą szczere. I to wystarczy.

A nasze chłopy? Cóż... Może nie są romantykami. Może zapominają o rocznicach i uważają, że „w domu jest przecież czysto”. Ale przynajmniej dzięki nim mamy się z czego pośmiać.

– I wiesz co? – powiedziałam ostatnio Anecie, stukając się z nią kieliszkiem prosecco. – Może nasze chłopy to nudziarze, ale przynajmniej mamy się z czego pośmiać.

A to jest bezcenne.

Teresa, 55 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama