„Moja synowa miała mnie za wścibskie babsko. Dopiero ręcznie robiony kalendarz adwentowy otworzył jej zamknięte serce”
„Z miesiąca na miesiąc między nami wyrósł mur z niedopowiedzianych uwag, cichych westchnień i wymuszonych uśmiechów. Michał mi powtarzał, że wszystko w porządku, ale ja wiedziałam swoje. Alicja mnie unikała. I gdyby nie tamten grudzień, pewnie dalej byśmy żyły obok siebie jak obce kobiety”.

- Redakcja
Od kiedy przeszłam na emeryturę, mój świat skurczył się do wymiarów mieszkania, ogrodu i niedzielnych obiadów z rodziną. Nie narzekam, bo lubię ten spokój. Ale odkąd mój syn ożenił się z Alicją, coś zmieniło się bezpowrotnie. Ona – młoda, elegancka, z telefonem przyklejonym do dłoni – od początku patrzyła na mnie spod byka. Jakbym chciała jej tego mojego Michała odebrać. A ja przecież tylko starałam się pomóc. Ot, zapytałam, czy może ugotować mu coś konkretnego, bo on nigdy rosołu z lubczykiem nie lubił. Albo wspomniałam, że przeziębień można uniknąć, jeśli porządnie się przewietrzy mieszkanie. Niewiele trzeba było, żeby uznała mnie za wścibską staruszkę z poprzedniej epoki.
Z miesiąca na miesiąc między nami wyrósł mur z niedopowiedzianych uwag, cichych westchnień i wymuszonych uśmiechów. Michał mi powtarzał, że wszystko w porządku, ale ja wiedziałam swoje. Alicja mnie unikała. I gdyby nie tamten grudzień – ten magiczny grudzień – pewnie dalej byśmy żyły obok siebie jak dwie aktorki w jednym serialu, grające rodzinę, której nikt nie kupuje. Ale wtedy zrobiłam coś, czego po mnie by się nie spodziewała. I chyba właśnie wtedy pierwszy raz odważyła się spojrzeć na mnie naprawdę.
Dałam jej nieproszone rady i pierogi
Kiedy przyszłam do nich w sobotę z koszem pierogów, Alicja otworzyła drzwi z miną, która wymownie zapraszała mnie na powrót do windy.
– O, dzień dobry, mamo. Michał mówił, że wpadnie mama jutro.
– Wiem, ale zrobiłam pierogi. Z twarogiem i miętą, twoje ulubione – uśmiechnęłam się, jak gdyby nigdy nic.
– Moje ulubione? – uniosła brwi. – Chyba Michała.
– No tak, ale ty też lubisz, prawda? – weszłam do środka, nie czekając na zaproszenie.
Z kuchni dobiegł mnie zapach przypalanej kaszy. Spojrzałam na garnek i nie mogłam się powstrzymać:
– Alicjo, woda ci się wygotowała. Ta kasza to będzie do wyrzucenia.
– Mam na nią swój sposób – powiedziała oschle, przekładając garnek na blat. – Wystarczy dolać trochę bulionu.
– Tak? – próbowałam nie brzmieć złośliwie. – Ja bym jej już odratować nie próbowała.
– Mamo… – westchnęła, nie patrząc mi w oczy. – Może… może mama po prostu usiądzie? Michał za chwilę wróci z zakupów.
Usiadłam, ale czułam w powietrzu lodowaty dystans. Jakby każde moje słowo było nie na miejscu. Jakby obecność sama w sobie była wykroczeniem.
– Widziałam, że już dekorujecie mieszkanie na święta. Śliczny ten świecznik w przedpokoju – rzuciłam, żeby powiedzieć coś miłego.
– Dziękuję. To z dyskontu.
Zamilkłam. Bo co miałam powiedzieć? Że kiedyś robiło się takie ręcznie, z prawdziwego wosku i świerkowych gałązek? Nie byłoby sensu. Alicja i tak uznałaby, że próbuję ją pouczać. Tego dnia wyszłam wcześniej. Zabrałam pierogi z powortem. Powiedziałam, że zapomniałam tam dodać tej mięty. Skłamałam. Ale przynajmniej nie chciałam patrzeć, jak kręci na nie nosem.
Synowa uważa, że jestem wścibska
– Mamo, a co to za papiery? – zapytał Michał, zaglądając do mojego pokoju.
– Resztki z zeszłego roku. Kolorowe kartki, wstążki… Zastanawiam się, czy nie zrobić kalendarza adwentowego.
– A po co ci kalendarz? Ty przecież czekolady nie jesz.
– Nie musi być z czekoladą – odpowiedziałam. – Może być z drobiazgami. Herbaty, karteczki z cytatami… Można coś uszyć, coś napisać. Nie wiem. Jakieś życzenia i zadania. Mam ochotę coś stworzyć.
Michał przytaknął, ale widziałam w jego oczach zmartwienie.
– Wyglądasz, jakbyś zaraz miał mi oznajmić, że sprzedajecie kota albo się rozwodzicie.
– Nic z tych rzeczy. Tylko… Wiesz, Alicja ostatnio mówi, że się czuje pomijana. Że nikt nie poważa jej zdania. Że za często do nas przychodzisz, że…
– Że jestem wścibska?
Milczał. To wystarczyło.
– Michał, ja nie chcę się narzucać. Naprawdę. Ale nie mogę też udawać, że mnie nie obchodzi, jak żyjecie. Bo obchodzi. Jesteście moją rodziną.
– Wiem, mamo. Ale może… Spróbuj z nią inaczej. Nie oceniaj, nie komentuj tyle.
– A co ja mogę?
– Zrób ten kalendarz – powiedział niespodziewanie. – Ale dla niej.
– Co ty bredzisz? Dla Alicji?
– No. Może to głupie. Ale jak sama mówiłaś – ona lubi cytaty, herbatki, drobiazgi. Może jak dostanie coś, co zrobisz od serca, to… no, odczaruje trochę wszystko.
Patrzyłam na niego w milczeniu. A potem powiedziałam tylko:
– Dobrze. Ale nie mów jej, że to ode mnie.
– To wtedy nie zadziała, mamo.
Westchnęłam.
– Zróbmy to po mojemu jednak.
Wyjątkowy kalendarz adwentowy
Mój stół zajął cały salon. Nożyczki, dziurkacze, nici, papiery, klej na gorąco. Jakbym otworzyła małą manufakturę w centrum miasta. Dni mijały, a ja siedziałam wieczorami i wycinałam serduszka, zszywałam filcowe gwiazdki, wypisywałam cytaty – jeden na każdy dzień grudnia.
– Mamo, to jest genialne – Michał co jakiś czas zaglądał z podziwem. – A te mini herbatki z laską cynamonu? Skąd to wszystko bierzesz?
– Mam swoje źródła – uśmiechnęłam się. – Sklep papierniczy, dział wyprzedaży, własna szuflada z „przydasiów”.
– I co dalej?
– Pudełeczka już mam. Zostaje tylko pudełko główne. I kwestia wręczenia.
– Może po prostu dasz jej pierwszego grudnia?
– Jeszcze by się przeraziła, że teraz codziennie będę przychodzić z niespodzianką. Nie. Ty jej dasz. Po cichu. Z liścikiem: „Na miły początek grudnia. Dla Ciebie”.
– Anonimowo?
– Niezupełnie. Ale niech się sama domyśla. A jak się nie domyśli, to nie szkodzi.
– Dziwna jesteś, mamo.
– Wiem. Ale spróbuj mnie zrozumieć. Nie umiem inaczej być blisko, jak przez robienie rzeczy. Nie wiem, jak rozmawiać z kobietą, która używa słów jak ostrza.
Michał spojrzał na mnie z czułością.
– Wiesz, może ona wcale nie jest taka ostra, tylko się boi. Ciebie, twoich spojrzeń. Może myśli, że ją oceniasz.
– Może. Ale ja ją naprawdę lubię, Michał. I chciałabym… żeby też mnie polubiła.
– To jej pokaż, a nie tylko mów.
I tak właśnie powstał kalendarz, którego nie było w żadnym sklepie. Tylko serce w każdym okienku.
Wzruszyłam się jak głupia
Telefon zadzwonił o ósmej rano.
– Mamo… – Michał mówił cicho, jakby dzwonił z jakiegoś kąta.
– Co się stało? Alicja go wyrzuciła?
– Wręcz przeciwnie. Chodzi z nim po domu jak z jajkiem. Mówi, że to najpiękniejsza rzecz, jaką dostała od lat.
– Tak powiedziała?
– No. I pytała, czy to ode mnie. Więc się wykręciłem.
– Że co?
– Powiedziałem, że to niespodzianka i że nie mogę zdradzić źródła.
– Michał…
– Ale dodałem, że moim zdaniem osoba, która to zrobiła, naprawdę ją lubi. I że musiała spędzić nad tym długie wieczory.
Zamilkłam, czując łzy pod powiekami. Głupia stara Adela, wzruszona jak pensjonarka.
– A co ona na to?
– Nic nie powiedziała. Ale chwilę potem siedziała na kanapie i oglądała te karteczki z cytatami. Długo. W ciszy.
– Myślisz, że się domyśliła?
– Może. Albo chciała się domyślić. Wiesz… Dzisiaj wyszła z kuchni i powiedziała do mnie: „Twoja mama musi być naprawdę ciepłą osobą”.
Zaniemówiłam.
– Michał… To… To chyba dobrze, prawda?
– Mamo, to bardzo dobrze. I myślę, że jeszcze nie raz otworzy to pudełko. Nawet po grudniu.
– A nie uznała, że to… manipulacja?
– Nie. Tym razem uznała, że to prezent.
Odstawiłam telefon na stół i otarłam policzek. Chyba pierwszy raz od dawna poczułam, że między nami nie ma już tego muru. Może tylko cienkie przepierzenie, przez które wreszcie zaczęłyśmy się dostrzegać.
Miałam wreszcie nadzieję
Drugiego grudnia po południu zadzwonił dzwonek do drzwi. Byłam w szlafroku, z wałkami we włosach – nie spodziewałam się nikogo.
– Alicja? – prawie pisnęłam z zaskoczenia, widząc ją z torebką i termosikiem w dłoni.
– Dzień dobry, mamo. Przepraszam, że tak bez zapowiedzi. Ale… mogę wejść?
– Oczywiście, wejdź, dziecko. Rozgość się, proszę – szybko zaczęłam zbierać gazety z kanapy.
Usiadła sztywno. Czułam, że przyszła w ważnej sprawie, ale nie umiałam przewidzieć w jakiej.
– Pomyślałam, że może wypijemy herbatę razem – zaczęła. – Tę malinową z drugiego okienka.
– Masz ją ze sobą?
– Tak. Pomyślałam… że jak już zacznę ten kalendarz z kimś, to wypada kontynuować z tą samą osobą.
Usiadłam powoli.
– Alicjo… ty wiesz, że to ode mnie?
– Domyśliłam się. Po nitce do kłębka – uśmiechnęła się delikatnie. – I po tych miniaturowych ściegach. Michał nie ma takiej cierpliwości.
– Nie chciałam ci się narzucać. Ani cię przekupywać. Po prostu… chciałam cię poznać. Tak naprawdę.
– I ja mamę też. – odpowiedziała szybko.
Patrzyłyśmy na siebie chwilę w ciszy. Potem podałam jej filiżankę i nalałam gorącej herbaty.
– Może powiesz mi, co cię naprawdę wkurza? – zapytałam z lekkim uśmiechem.
– Oho… to może być długa rozmowa.
– Mam czas.
I naprawdę miałam. I po raz pierwszy – miałam też nadzieję.
Płakałam jak stary bóbr
Minął grudzień. Kalendarz adwentowy rozmontowałam razem z Alicją drugiego stycznia. Owinęłyśmy go w bibułę i schowałyśmy do pudła z napisem „do zatrzymania”. I jakoś tak od tego momentu… stałyśmy się sobie bliższe.
– Mamo, a może w przyszłym roku zrobimy go razem? – zapytała niespodziewanie podczas jednej z naszych wspólnych kaw.
– Myślisz, że damy radę bez pozabijania się o wybór koloru wstążki?
– No… może trochę się pozabijamy. Ale przynajmniej będzie śmiesznie – odparła, z tym swoim przekornym uśmieszkiem.
Nie stałyśmy się nagle nierozłączne jak matka z córką z reklam telewizyjnych. Nadal czasem się przekomarzałyśmy. Nadal za dużo mówiłam, a ona za szybko się spinała. Ale coś się przełamało. Coś się oswoiło. Bo wiecie… ludzie nie muszą się od razu kochać jak w telenoweli. Czasem wystarczy, że się spróbują zrozumieć. Albo chociaż… usiądą razem przy herbacie z cynamonem, nad jedną kartką papieru. W tym roku to Alicja zadzwoniła do mnie pierwszego grudnia.
– Mamo… otworzyłaś już pierwsze okienko?
– Jakie okienko?
– No nasze. Zrobiłam wersję specjalną. Czeka na ciebie w skrzynce.
Zeszłam w kapciach na dół. W środku była mała paczuszka z liścikiem: „Za Twoje dobre serce. Dla mojej drugiej mamy. Alicja”. Tego dnia płakałam jak bóbr. I nie wstydzę się tego ani trochę. Bo może i bywam wścibska. Ale też jestem kochana.
Adela, 71 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kupiłam w lumpeksie cudną kreację na andrzejki za jedyne 9 zł. Koleżankom powiedziałam, że jest z włoskiego butiku”
- „6 grudnia przyłapałam męża na zdradzie. W tym samym stroju Świętego Mikołaja chwilę wcześniej dawał dzieciom prezenty”
- „Nie wiem kiedy z żony stałam się służącą męża. Całe życie upływało mi tylko pomiędzy gotowaniem, a sprzątaniem”