„Moja synowa to kobieta z klasą. Czuję się przy niej jak ktoś gorszego sortu. Chciałabym być jak ona, ale nie potrafię”
„Zuzanna jest jak z innego świata – zawsze zadbana, elokwentna, pewna siebie. Potrafi rozmawiać o wszystkim – od literatury po ekonomię. Gotuje jak z programu kulinarnego. Kiedy idziemy razem do ludzi, czuję się przy niej jak niemodna torebka. Nie umiem być jak ona. A bardzo bym chciała taka być”.

- Redakcja
Odkąd przeszłam na emeryturę, moje życie stało się cichsze i jakieś mniejsze. Dni wypełniają mi drobne czynności – zakupy w osiedlowym sklepie, prasowanie, podlewanie kwiatów. Niby wszystko mam pod kontrolą, a jednak często czuję, że stoję gdzieś z boku życia, jak widz w teatrze, który nie dostał biletu, ale zagląda przez szparę w kurtynie. Najważniejszą osobą w moim świecie stał się Mateusz – mój jedyny syn. A teraz także jego żona, Zuzanna, i ich córeczka. Od kiedy zostali rodziną, moje życie kręci się wokół nich.
Mateusz zawsze był moim oczkiem w głowie. Samotnie go wychowałam. Dla niego rezygnowałam z siebie, z marzeń, z kolorowych sukienek. Byłam taka, jak trzeba – cicha, uczynna, oddana. A teraz patrzę na swoją synową i mam wrażenie, że to właśnie ona zyskała to wszystko, co mnie ominęło. Zuzanna jest jak z innego świata – zawsze zadbana, elokwentna, pewna siebie. Potrafi rozmawiać o wszystkim – od literatury po ekonomię. Gotuje jak z programu kulinarnego. Kiedy idziemy razem do ludzi, czuję się przy niej jak niedopasowany dodatek, jak niemodna torebka. Nie umiem być jak ona. I chyba właśnie to boli mnie najbardziej – że tak bardzo bym chciała, a nie potrafię.
Czasem myślę, że gdyby ktoś mnie poznał wcześniej – zanim życie mnie trochę złamało – zobaczyłby we mnie coś więcej. Ale teraz… Teraz nawet ja sama już tego nie widzę.
Czułam się jak gorszy sort
To był zwykły niedzielny obiad u Mateusza. Przyjechałam z ciastem, które piekłam od rana – trochę za długo trzymałam je w piekarniku i znowu miało zbyt twardą skórkę. Cóż, przynajmniej starałam się. W kuchni pachniało bazylią i czosnkiem – Zuzanna właśnie kończyła przygotowywać jakąś wymyślną sałatkę z rukolą i granatem. Uśmiechnęła się do mnie, ale nie poczułam ciepła. Raczej obowiązek. „Dzień dobry, Barbaro, ciasto znowu to twoje z malinami?” – zapytała, choć przecież wiedziała.
Usiadłam z boku stołu. Rozmowa toczyła się wartko, lekko, jakbym słuchała jakiegoś radiowego talk-show. Zuzanna opowiadała o jakiejś konferencji, na której była z pracy, śmiała się, gestykulowała, robiła wrażenie. Mateusz patrzył na nią z błyskiem w oku, takim, jakim kiedyś patrzył na mnie, kiedy przynosiłam mu do łóżka kakao w zimowe poranki.
Zauważyłam, że wszyscy jedzą jej sałatkę, nikt nie tknął mojego ciasta. W końcu wstałam i poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. Moja twarz – zmęczona, oczy podkrążone, włosy bez życia. Westchnęłam.
– Dlaczego ja nie potrafię taka być? – wyszeptałam.
Wróciłam do salonu. Zuzanna właśnie kończyła opowiadać coś śmiesznego – wszyscy wybuchnęli śmiechem. Ja się nie śmiałam, bo nie usłyszałam początku.
– Trzeba mieć trochę klasy, żeby to zrozumieć – rzuciła pół żartem.
I może nic bym sobie z tego nie zrobiła, gdyby nie ten szybki rzut oka, który mi posłała. Czy to był przytyk? Czy tylko mi się wydaje? Serce mi ścisnął żal. Znów byłam tą gorszą.
Chciałam poczuć się choć raz ważna
Wieczorem usiadłam przy kuchennym stole i wyjęłam z szuflady stary album. Zdjęcia sprzed lat – ja z Mateuszem na plaży, z warkoczem i w wyciągniętym swetrze. Mateusz z tornistrem większym niż on sam. Ja, z młodą twarzą, z uśmiechem nieco niepewnym, ale prawdziwym. Przeglądałam te zdjęcia z uczuciem, jakby to była cudza historia. Tak bardzo się zmieniłam. Tak bardzo... znikłam.
Przypomniałam sobie, jak pracowałam po godzinach w sklepie, żeby opłacić korepetycje z matematyki, jak darłam się na niego, gdy zbił szybę, a potem całą noc płakałam, bo miałam wyrzuty sumienia. Robiłam, co mogłam. Ale nigdy nie byłam kimś wyjątkowym. Raczej tłem. Tak się ustawiałam – w cieniu, cicho, bezpretensjonalnie. A teraz to wraca, jak bumerang. Sama postawiłam się w tej roli.
Zuzanna miała wszystko, czego mi brakowało: lekkość, wdzięk, pewność siebie. Myślałam: „Jej się udało, bo urodziła się w innych czasach, miała lepszy start”. Ale czy to prawda? Może po prostu bardziej wierzyła w siebie? Wierzyła, że ma do tego prawo?
W przypływie impulsu poszłam do komputera. Zapisałam się na zajęcia z jogi i warsztaty stylizacji dla seniorek. Nawet się ucieszyłam. Postanowiłam, że pójdę do galerii kupić coś nowego do ubrania – coś, co nie będzie szarą bluzką za piętnaście złotych z marketu.
W sklepie mierzyłam sukienkę – fioletową, z ozdobnym paskiem. Przyszła ekspedientka, zmierzyła mnie wzrokiem i powiedziała:
– Ten fason jest bardzo wymagający. Może coś bardziej klasycznego?
Spojrzałam na siebie. Nie dopięłam się w talii. Ramiona jak wory. Wyszłam bez słowa. W drodze do domu łzy same płynęły mi po policzkach. Chciałam dobrze. Chciałam inaczej. Ale zderzyłam się ze ścianą.
Synowa była inna, niż myślałam
Nie planowałam podsłuchiwania. Przysięgam. Po prostu wróciłam do mieszkania Mateusza po tym, jak zapomniałam torebki z lekami dla małej. Drzwi były przymknięte, a w środku słychać było głos Zuzanny. Nie zorientowała się, że ktoś wrócił. Stałam więc chwilę w przedpokoju, zamarła, zawstydzona i zaintrygowana jednocześnie.
– Nie rozumiesz, że mam już dość? – powiedziała do kogoś przez telefon. Jej głos był inny niż zwykle – pęknięty, pełen zmęczenia. – Ciągle muszę się uśmiechać, błyszczeć, być idealna. A czasem chcę po prostu posiedzieć i nie myśleć, nie udawać, że wszystko mam pod kontrolą.
Zamarłam. To nie była ta Zuzanna, którą znałam. Ta mówiła o presji, o lęku, o tym, że nie radzi sobie.
– Wszyscy myślą, że jestem taka ogarnięta. Nawet teściowa patrzy na mnie jak na ideał, którego nie znosi, ale podziwia. Gdyby wiedziała, jak często płaczę w łazience...
Cofnęłam się bezszelestnie, serce waliło mi jak młotem. Weszłam do kuchni z hałasem, żeby zaznaczyć swoją obecność.
– Zapomniałam leków – rzuciłam szybko. Zuzanna spojrzała na mnie zaskoczona, ale jakby... bez lęku. Tylko z ulgą. Nie wiem, czy domyśliła się, że słyszałam to wszystko.
Wyszłam z torbą i łzami w oczach. Całą drogę do domu czułam, jak coś się we mnie rozkleja, rozsypuje. To była ulga. Nie dlatego, że Zuzanna też ma słabości. Ale dlatego, że w końcu zobaczyłam ją nie przez pryzmat moich kompleksów, tylko jak drugą kobietę. Nie wroga. Człowieka. Płakałam w tramwaju, z twarzą w szaliku. Ale to był inny płacz niż dotąd.
Chciałam ją wesprzeć, a wyszło jak zwykle
Kilka dni zbierałam się na odwagę. Myślałam o tej rozmowie bez przerwy – w sklepie, w kuchni, nawet w nocy. Chciałam powiedzieć Zuzannie, że ją rozumiem. Że nie jestem jej wrogiem. Że może ja też nie jestem taka szara, jak myślałam. Może jesteśmy do siebie bardziej podobne, niż się wydawało.
Napisałam do niej SMS-a: „Zuzanno, może wypijemy kiedyś kawę tylko we dwie? Chciałabym z Tobą porozmawiać.” Odpisała niemal od razu: „Jasne, chętnie. Jutro po południu?”
W kawiarni trzęsły mi się dłonie. Przyszła punktualnie, jak zawsze. Pachniała jakimś drogimi perfumami, była w płaszczu z wełny i z idealnie spiętymi włosami. Ale miała cienie pod oczami. Usiadłyśmy. Zuzanna się uśmiechnęła, uprzejmie, trochę jak do urzędniczki w banku. Czekała.
Zaczęłam mówić. Najpierw coś o pogodzie, o ciastkach. Potem weszłam na temat naszych relacji.
– Wiem, że nie zawsze było między nami łatwo. Ale ja... ja często czułam się jak cień. I myślę, że może zbyt wiele rzeczy brałam do siebie...
Zuzanna zamarła.
– Przepraszam, ale... co właściwie chce mi mama powiedzieć? – zapytała chłodno.
Zgubiłam wątek.
– Wiem, że nie jest ci łatwo... Słyszałam... – zacięłam się. Jej oczy się zwęziły.
– Podsłuchiwała mnie mama?
– Niechcący. Ale to, co usłyszałam... poruszyło mnie. Chciałam, żebyś wiedziała, że też czasem czuję się nie na miejscu. Że może nie jestem taką teściową, jakiej byś chciała, ale...
– Nie chodzi o to, jaką mama jest teściową. Po prostu... nie rozmawiajmy o tym, dobrze? – przerwała mi, zbierając torebkę.
Zrobiło się lodowato. Rozmowa skończyła się szybciej, niż się zaczęła. Zostałam sama z herbatą i mokrym brzegiem serwetki. Gdy wróciłam do domu, spojrzałam w lustro.
– Widzisz? – szepnęłam. – Nawet tego nie potrafisz.
Ale... próbowałam. Próbowałam.
Może nie wszystko jeszcze stracone
Minęło kilka tygodni. Święta, Nowy Rok, kilka telefonów od Mateusza, kilka krótkich spotkań przy okazji odwiedzin wnuczki. Zuzanna była uprzejma, ale chłodna. Nasza rozmowa z kawiarni zawisła między nami jak ciężka kotara, której żadna z nas nie chciała już podnieść. I może to dobrze. Może nie wszystko trzeba dokańczać. Może czasem trzeba po prostu... zostawić.
Któregoś dnia, zamiast wrócić prosto z apteki do domu, skręciłam w stronę parku. Nie chodziłam tam nigdy wcześniej. Wydawał mi się zbyt... otwarty. Jak scena. Ale tego dnia coś mnie tknęło. Miałam na sobie nowy szal – odważny, kolorowy, z czerwienią i fioletem. Kupiłam go sobie sama. Bez pytania nikogo o zdanie. Po prostu chciałam.
W parku spotkałam Elżbietę – koleżankę z dawnych lat. Stała z psem przy ławce i od razu mnie poznała.
– Barbara?! Ty tutaj? Ale ci ładnie w tym szalu! Nie poznałabym cię! – roześmiała się. – Co słychać?
Zaczęłyśmy rozmawiać. Tak, jakbyśmy się wczoraj widziały, choć minęło ponad dziesięć lat. Opowiedziałam jej, że zapisałam się na kurs komputerowy dla seniorów. Że próbuję czegoś nowego. Że... po prostu wychodzę z domu. Elżbieta spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem.
– Ty? Kurs komputerowy? Nie spodziewałabym się! Ale super! – powiedziała i uśmiechnęła się szczerze.
I ja też się uśmiechnęłam. Po raz pierwszy od dawna. Nie myślałam o Zuzannie. Nie myślałam o tym, że jestem gorsza. Myślałam o sobie. O tym, że może jeszcze nie wszystko stracone. Że nawet jeśli robię coś nieporadnie, to robię. Po swojemu.
Uczę się być sobą
Dziś wieczorem usiadłam z dziennikiem na kolanach i napisałam jedno zdanie: „Moja synowa to kobieta z klasą.” I choć przez długi czas myślałam, że ja nigdy taka nie będę – dziś wiem, że nie muszę. Nie muszę być pewna siebie, elokwentna, idealna. Mogę być sobą. Może wciąż zakompleksioną, może trochę niezdarną, może nie do końca ogarniętą. Ale to też jest jakaś wartość. Jakaś siła. Taka po cichu.
Nie wiem, czy Zuzanna kiedykolwiek mnie polubi. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam powiedzieć jej wszystko, co bym chciała Ale wiem, że próbowałam. I że to już coś. Bo nawet jeśli świat mnie nie zauważy – to ja sama zaczynam siebie dostrzegać. A może... lubić? Tak po prostu. Bez porównań. I może to też jest jakaś klasa. Moja własna.
Barbara, 71 lat
Czytaj także:
- „Ksiądz zrobił mojej córce przykrość, za która powinien smażyć się w piekle. Żałuję, że posłałam ją do komunii”
- „Utrzymywaliśmy grę pozorów jak dwoje zawodowych aktorów. Ksiądz na komunii naszego dziecka wypaplał z ambony nasz sekret”
- „Dziadek nie pobłogosławi córki, bo sądzi, że robię cyrk z sakramentu. Limuzyna i drony to dla niego diabelskie wynalazki”