„Moja synowa to pusta lala, ale nie zasłużyła na zdradę. Wcale jej nie lubię, lecz postawiłam na kobiecą solidarność”
„Coś mi mocno nie pasowało w całej sytuacji. Kobieca intuicja podpowiadała, że szykuje się jakiś numer. W dodatku Jacuś zrobił się nagle strasznie rodzinny – wpadał do nas bez żony, i to znacznie częściej niż zwykle. Przyjeżdżał nawet na obiady”.
- Listy do redakcji
Od samego początku miałam takie dziwne przeczucie – coś mi mówiło, że Martynka będzie żoną mojego syna. Teraz jak się nad tym zastanawiam, to wydaje się to kompletnie absurdalne... Może dlatego, że ona i mój Jacuś byli nierozłączni od małego brzdąca po ostatnią klasę ogólniaka?
Uosabiała wszystko, czym gardzę
– Ula, ty chyba żartujesz – zawsze powtarzał mi mąż, gdy wspominałam o tym pomyśle. – To dobrze, że każde poszło w swoją stronę. Ta dziewczyna była istnym diabłem wcielonym!
Trudno się nie zgodzić. My z koleżanką z piętra, ocierając oczy ze wstydu, wysłuchiwałyśmy od pedagogów skarg, że wychowałyśmy prawdziwe łobuzy. „Buntownik, prowodyr, rozrabiaka” – to były jeszcze najmilsze określenia, którymi obdarzano nasze dzieci. Może właśnie dlatego obie uparcie trzymałyśmy się tej pięknej opowieści? Żeby nie obwiniać się wzajemnie i w końcu nie zacząć się nienawidzić?
– Co tym razem zmalował mój przyszły zięciulek? – dzwoniła do mnie mama Martyny, gdy znowu została wezwana na dywanik do szkoły.
– Wydaje mi się, że synowa powinna wreszcie sobie odpuścić – powiedziałam, stojąc z koleżanką na dworze i zaciągając się papierosami jedna za drugą, jakbyśmy liczyły na to, że dym nas w końcu wykończy i nie będziemy musiały się już martwić o nasze dzieciaki.
Przez całe gimnazjum te nasze urwisy były nierozłączne, ale pod koniec liceum coś między nimi pękło i każde poszło własną drogą: Martyna dostała się na międzynarodowy program studencki i wyjechała za granicę, a Jacek rozpoczął naukę na stołecznej uczelni. To właśnie tam spotkał swoją Ilonkę i przywiózł ją ze sobą.
Z początku lekceważyłam tę drobną, cichą blondynkę. Wydawała mi się kompletnie niepasująca do charakteru mojego syna i reszty rodziny – wszyscy jesteśmy znani z wybuchowego, południowego usposobienia.
Z kim on się spotyka?
– I bardzo dobrze – stwierdził mój mąż. – Nasza rodzina potrzebuje kogoś z chłodną głową. To świetna zmiana, jeśli chodzi o geny! Poza tym, odkąd Jacek jest z Iloną, zaczął nawet planować napisanie doktoratu. Widać, że przy niej ma większą motywację do rozwoju.
Mój mąż za to natychmiast złapał świetny kontakt z nową partnerką naszego synka. Zawsze chciał mieć córkę, ale los nie dał nam takiej możliwości, więc przyjął dziewczynę syna jak własne dziecko i na każdym kroku starał się ją rozpieszczać.
Kiedy się okazało, że Ilonka musi wykluczyć gluten ze swojej diety z powodów zdrowotnych, wpadł na pomysł, żeby samemu robić dla niej takie pieczywo. Odtąd za każdą wizytą młodych w naszym domu czekały na nich pachnące, własnoręcznie upieczone bochenki, które mogli zajadać przez następny tydzień.
– Wiesz, co mnie najbardziej zaskakuje? To, jak bardzo odpowiedzialni są teraz młodzi ludzie – rzuciłam do męża podczas rozmowy. – My to byliśmy kompletnie inni! Pamiętasz, jak na łeb na szyję braliśmy ślub? – szturchnęłam go lekko w bok. – A popatrz na nich, zupełnie inne podejście!
– Skarbie, przecież jak braliśmy ślub, to byliśmy szczawiki po studiach, a Jacek z Iloną są od nas starsi. A poza tym mieszkają w stolicy, więc pewnie już dawno dzielą mieszkanie i nie czują presji. Nam życie nie dało za dużo opcji. Twój ojciec – tu Krzysztof teatralnie wywrócił oczy – dostawał szału, gdy nie wracałaś do domu przed dwudziestą trzecią.
Coś się zaczęło między nimi psuć
W końcu nasz syn i jego wybranka zdecydowali się sformalizować związek, więc wyprawiliśmy im wesele. W sumie niewiele się zmieniło w ich codzienności – młoda para nadal żyła w stolicy, tyle że teraz we własnym mieszkaniu, na które wzięli piętnastoletni kredyt.
Syn pracował jako reporter, a jego żona zajmowała się sprawami kadrowymi w dużej korporacji. My z mężem tymczasem coraz częściej marzyliśmy o tym, że kiedyś zostaniemy dziadkami.
Oczywiście nie zamierzaliśmy się wtrącać ani przepytywać młodych o wszystkie detale. W końcu są pewne granice, których po prostu się nie przekracza. Ale mijał miesiąc za miesiącem, minęły dwa lata, a wszystko stało w miejscu.
– To delikatna kwestia – powiedział mój mąż. – Chociaż może to nawet lepiej, że wnuki pojawią się, kiedy będziemy już na emeryturze? Przynajmniej będziemy mogli poświęcić im całą uwagę i zająć się nimi porządnie!
– Wydaje mi się, że coś niedobrego dzieje się u Ilony i Jacka – powiedziałam. – Kiedy ostatni raz byliśmy u nich w Warszawie, zauważyłam jakieś lekarstwa na kuchennej półce. Wcześniej nic takiego tam nie stało – dodałam po namyśle.
– E tam, przestań się martwić – machnął ręką Krzysztof, lekceważąc problem. – Na pewno to zwykłe witaminki albo jakieś suplementy, przecież teraz każdy je bierze. Te wszystkie detoksykujące specyfiki, acai, omega-3 z wodorostów i podobne rzeczy... Mój kierownik nosi całą torbę takich rzeczy!
Ile można udawać zgrane małżeństwo?
Coś mi mocno nie pasowało w całej sytuacji. Kobieca intuicja podpowiadała, że szykuje się jakiś numer. W dodatku Jacuś zrobił się nagle strasznie rodzinny – wpadał do nas bez Ilonki, i to znacznie częściej niż zwykle. Przyjeżdżał nawet na krótko, jak miał tylko godzinę czy dwie do zabicia. Dziwiłam się, że mu się chce tyle jeździć.
Kiedy go zagadywałam o powód tych wizyt, wzruszał ramionami i mówił:
– Mamy tu kilka wywiadów do zrobienia z pewnym miejscowym wynalazcą. A że i tak jestem w pobliżu, to zahaczam o was. Co w tym złego?
Krzysiek był przeszczęśliwy z tych odwiedzin, ale mnie to wszystko jakoś nie grało...
Coś mi mówiło, że między nimi nie wszystko jest w porządku. Wspólny obiad tylko potwierdził moje obawy – bo niestety, ale jak ktoś nie umie udawać szczęśliwej pary nawet przez parę godzin, to chyba sprawa jest przesądzona, no nie?
Jacek wyglądał na mocno wyczerpanego i jakby wszystko go drażniło. A Ilona? Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak przygaszonej – aż chciało się ją szturchnąć, żeby sprawdzić, czy w ogóle jeszcze reaguje!
– Weź, spójrz, jak oni do siebie w ogóle nie pasują – powiedziałam do męża. – Biedny Jacek nie może z nią wytrzymać, taka z niej ślamazara! Ilekroć na nią patrzyłam podczas spotkania, wyglądała, jakby ktoś ją filmował w spowolnieniu.
– Mam tego dość! – huknął mój mąż, uderzając w stół. – Może ona nie tryska energią, ale przecież on wiedział, jaką ma dziewczynę. Przestań go bronić. I uspokój się trochę, bo sama wiesz, że w każdym związku bywają gorsze chwile, to normalne.
Rzeczywiście, chyba zapomniałam już, jak to u nas kiedyś bywało. A przecież nieraz się kłóciliśmy tak, że garnki latały po kuchni.
Myślałam, że śnię
Dokładnie tydzień temu zdarzyło się coś, co kompletnie mną wstrząsnęło. Poszłam z koleżankami obejrzeć romans w kinie i nie uwierzycie – parę rzędów przed nami siedział mój Jacek, a obok niego jakaś brunetka. Na początku pomyślałam sobie: „A może to tylko przypadek?”. Ale kiedy tylko zrobiło się ciemno, ta dwójka zaczęła się tak obściskiwać i całować jak para zakochanych licealistów! Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. I pomyśleć, że jeszcze niedawno tak bardzo mi go było szkoda!
Wymyśliłam jakąś bajeczkę o strasznym bólu głowy i zwiałam z kina kwadrans przed końcem filmu. Schowałam się za fontanną, która stoi naprzeciwko wejścia. Szczerze mówiąc, nie planowałam nic konkretnego – po prostu musiałam uciec od przyjaciółek, zanim kompletnie stracę panowanie nad sobą. No i może przy okazji zobaczyć tę puszczalską babkę, która umawia się z moim synem i próbuje zniszczyć jego małżeństwo... Zniszczyć moją rodzinę!
Ludzi na ulicy było już znacznie mniej, kiedy zauważyłam znajome twarze zmierzające do kawiarni na drugim brzegu ulicy. Nagle, wśród przechodniów, mignęła mi postać mojego chłopaka, który szedł ramię w ramię z jakąś wysoką brunetką. Czy naprawdę musieli tak otwarcie okazywać sobie uczucia?!
Minęła dłuższa chwila, zanim zorientowałam się, że zmierzają właśnie w moją stronę. Miałam ochotę szybko się stamtąd ulotnić, ale wtedy rozpoznałam rysy twarzy tej dziewczyny. To była Martyna! Nie mogłam uwierzyć własnym oczom – znowu ona?!
– O rany, mama? Skąd się tu wzięłaś? – Jacek prawie się ze mną zderzył.
– Zastanawiasz się, skąd ja się tu wzięłam? – złapałam za jego kurtkę. – Ja za to chciałabym wiedzieć, co wy dwoje wyprawiacie?! Może tęsknota za szkolnymi latami was naszła, co?
– Niech pani posłucha, dopiero się na siebie wpadliśmy z Jackiem – Martyna wyciągnęła dłoń w moją stronę, ale ją odepchnęłam.
– Wszystko widziałam i nie będę drugi raz przez to przechodzić! Teraz to nie są już szkolne czasy! Mój syn ma żonę i powinien o tym pamiętać!
Moje własne dziecko, to się w głowie nie mieści! Oszust jeden! Postanowiłam, że wszystko przekażę Ilonie. Zanim się zorientowałam, Jacek i ta Martyna gdzieś się ulotnili.
Jak tylko wróciłam, od razu wyrzuciłam z siebie wszystko przed moim mężem. Ale on, zamiast okazać wsparcie, zaczął mi robić wykłady o tym, jak to namieszałam. Tłumaczył mi, że nie powinno się wtrącać w sprawy dorosłych dzieci i pytał, co mi w ogóle strzeliło do głowy. Jakbym próbowała kontrolować związki naszego syna czy coś.
Nasz słodki Jacuś zachowuje się, jakby nic takiego nie miało miejsca, podczas gdy mama Martyny zniknęła jak kamień w wodę i nie odbiera telefonu. Na pewno przy następnym spotkaniu podzielę się wszystkim z Iloną. Choć za nią nie przepadam, to nikt nie powinien być tak okłamywany.
Urszula, 52 lata