„Moja synowa zapytała, co myślę o nowym przepisie na maślaki w occie. Powiedziałam prawdę i wszystko się zmieniło”
„Spojrzałam sceptycznie. Grzyby pływały w bursztynowym płynie, trochę zbyt klarownym, bez tych liścia laurowego. Wzięłam jednego maślaka na widelec, zawahałam się i włożyłam do ust. Przeżułam. Przełknęłam. I wtedy to się stało.”

- Redakcja
Zawsze byłam kobietą, która nie owijała w bawełnę. Gdy coś mi się nie podobało — mówiłam. Gdy ktoś mnie zawiódł — dawałam mu znać. A Beata… Dobre dziecko. Porządna, zaradna, zorganizowana. Tylko że czasem za bardzo stara się być idealna. No i to jej gotowanie... Wszystko by musiała robić „po nowemu”. Jakby tradycyjna kuchnia była jakimś reliktem. A przecież nie bez powodu wszyscy za młodu oblizywali palce po moich ogórkach, buraczkach i grzybach w occie. Nikt nie robił ich tak jak ja. Aż pewnego dnia Beata zapytała, co sądzę o jej maślakach. No to powiedziałam. I wtedy wszystko się zmieniło.
Byłam sceptyczna
Synowa wpadła do mnie bez zapowiedzi. Pachniała perfumami, które były intensywne i trochę zbyt słodkie.
– Cześć, mamo! – rzuciła wesoło, ściągając buty. – Mam dla ciebie coś specjalnego. To nowy przepis na maślaki w occie! I mały słoiczek na spróbowanie.
– Oho – mruknęłam, wstając z fotela. – Nowy przepis? A co było złego w starym?
– No wiesz, chcę spróbować czegoś nowego. Z dodatkiem czosnku, gorczycy i odrobiny miodu. Teraz tak się robi – powiedziała z dumą, stawiając słoik na kuchennym stole.
Podeszłam, spojrzałam sceptycznie. Grzyby pływały w bursztynowym płynie, trochę zbyt klarownym, bez tych liścia laurowego.
– No, spróbuj. Jestem bardzo ciekawa twojej opinii – powiedziała, siadając naprzeciw mnie.
Otworzyłam wieczko. Zapach mnie uderzył.
– I co? – zapytała z nadzieją w głosie.
Wzięłam jednego maślaka na widelec, zawahałam się i włożyłam do ust. Przeżułam. Przełknęłam. I wtedy to się stało.
– Szczerze? – zaczęłam, patrząc jej prosto w oczy. – Nie smakują mi. Miód do maślaków? Dziecko kochane, kto ci takich głupot nagadał?
Beata zamarła.
– Aha. Dobrze wiedzieć – odpowiedziała cicho i wstała od stołu.
– Nie obrażaj się, ja tylko...
– Nie obrażam się, mamo – rzuciła i ruszyła do przedpokoju.
Serce zabiło mi szybciej
Drzwi się zamknęły, a ja zostałam sama, z tym jej słoikiem na stole i posmakiem miodu w ustach.
– Co ja niby takiego powiedziałam? – mruknęłam do siebie.
Jeszcze tego samego wieczoru zadzwonił mój syn.
– Mamo, co się stało? Wróciła roztrzęsiona, nawet z dziećmi nie chciała usiąść do kolacji. Powiedziała, że ją… „poniżyłaś”.
– Poniżyłam?! – aż się podniosłam z fotela.
– Mamo, spokojnie… – westchnął Marek. – Dla niej to było ważne. Cały dzień siedziała nad tymi słoikami. Chciała sprawić ci przyjemność.
– No i jeszcze się obraziła, bo nie zaklaskałam uszami! – syknęłam, czując, jak serce mi bije szybciej.
– Czasem warto… powiedzieć coś miłego – powiedział delikatnie.
– Uczysz mnie, jak mam mówić?! – warknęłam. – Przepraszam bardzo, ale od kiedy prawda to zbrodnia?
– To przecież nie chodzi o prawdę. Chodzi o to, jak się z nią idzie do ludzi – rzucił i się rozłączył.
Zostałam sama. Zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem naprawdę nie mogłam zjeść tego grzyba i powiedzieć coś milszego.
Mieli mi za złe
Nazajutrz wstałam o świcie. Nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, czując, że coś wisi w powietrzu. Około dziesiątej wyszłam do sklepu. Jak na złość, spotkałam Krysię spod szóstki, sąsiadkę, która zawsze wie wszystko.
– A co ty taka zamyślona? – zapytała z wyraźną ciekawością. – Beata coś wspominała, że ci się nie spodobały jej grzyby.
Zacisnęłam zęby.
– Nie smakowały mi. To chyba nie przestępstwo, prawda?
– A jak to powiedziałaś? – Krysia zmrużyła oczy. – Bo ja słyszałam, że dość… stanowczo.
– A co ja miałam? Kłamać? Miodu do grzybów się nie daje!
– To młoda kobieta, wiesz, one teraz delikatniejsze. Inne czasy. Trzeba bardziej... zgrabnie.
– Czyli mam mówić, że czarne to białe?
Krysia westchnęła.
– Po prostu czasem lepiej przemilczeć, niż wywoływać burzę o maślaki.
Wróciłam do domu jeszcze bardziej rozdrażniona. Postawiłam torby na stole, spojrzałam na ten nieszczęsny słoik. A potem wyjęłam swoje własne maślaki. Te, które zrobiłam jesienią według przepisu mojej mamy. Wzięłam dwa słoiki i ruszyłam z nimi do Marka.
– Mamo?! – zdziwił się, otwierając drzwi. – Co ty tu robisz?
Beata była w kuchni. Gdy mnie zobaczyła, zamarła.
– Przyszłam pogadać – powiedziałam. – I może... posmakować raz jeszcze. Tylko razem.
Spojrzała na mnie długo. A potem bez słowa sięgnęła po widelec.
Poczułam ukłucie w środku
Usiadłyśmy przy stole.
– Ty pierwsza – powiedziała Beata chłodno, wskazując na swój słoik.
Wzięłam małego maślaka, westchnęłam i włożyłam do ust. Smak ten sam co wczoraj — słodkawy, nowoczesny, trochę dziwny. Przeżułam spokojnie.
– No i? – zapytała po chwili, nie patrząc na mnie.
– Nadal uważam, że to nie mój smak, ale… – zawahałam się – nie jest to trucizna. Tylko deser. Grzybowy deser.
Beata prychnęła tylko.
– Wiesz, myślałam, że się ucieszysz. Że zrobimy coś razem, może potem pokombinujemy z ogórkami… Jednak ty musiałaś mnie ustawić do pionu. Jak uczennicę.
– Naprawdę nie chciałam cię zranić – powiedziałam ciszej, niż planowałam. – Po prostu... całe życie gotowałam inaczej. I czasem, gdy coś smakuje „nie tak”, to aż się we mnie gotuje. Dosłownie.
– Wiesz, ile razy ja chciałam ci coś ugotować? Bałam się, że będziesz kręcić nosem… – spojrzała na mnie ostro.
Poczułam ukłucie w środku. Może faktycznie byłam zbyt surowa.
– Spróbuj mojego – powiedziałam po chwili. – I co o nim sądzisz, ale szczerze.
Beata zjadła jednego, potem drugiego. I się uśmiechnęła.
– Są dobre. Klasyka.
– A twoje? – spytałam.
– Też dobre.
Spojrzałyśmy na siebie i... pierwszy raz od dawna, zaczęłyśmy się śmiać.
Zrobiło mi się głupio
– To co, może kiedyś zrobimy razem? – zapytała nieśmiało Beata, wskazując na puste już talerzyki.
– Razem? – uniosłam brwi. – Ty po swojemu, ja po swojemu?
– Nie… Ty po swojemu, a ja… trochę się od ciebie nauczę – rzuciła z uśmiechem. – I zastrzegam: do twojego przepisu też dodam coś od siebie. Nie chcę być kopią.
– I bardzo dobrze – mruknęłam.
Beata zaśmiała się. Cicho, szczerze.
– Mamo… – zaczęła, ale urwała.
Spojrzałam na nią, już nie przez pryzmat tych grzybów, tylko jak na kobietę. Żonę mojego syna, matkę moich wnucząt. I zobaczyłam ją może pierwszy raz naprawdę.
– Dokończ – zachęciłam.
– Ja tylko… chciałam powiedzieć, że czasem się boję, że nie spełniam twoich oczekiwań. Wiesz… jako synowa. Jako kucharka też. Że cię zawodzę.
Zamurowało mnie.
– Przecież ty robisz wszystko najlepiej, jak umiesz – położyłam dłoń na jej ręce. – Widzę to. Tylko… może nie zawsze potrafię to powiedzieć.
– Wystarczyłoby czasem: „Dobre” – szepnęła. – Albo: „Fajnie, że próbujesz”.
Zrobiło mi się głupio.
– Masz rację – przyznałam. – Czasem za dużo we mnie tej Teresy, która wszystko wie najlepiej. Ale… zmieniam się.
– Tylko nie zmieniaj się za bardzo – uśmiechnęła się. – Bo kto mnie wtedy skrytykuje z takim przekonaniem?
– Zrobimy ogórki za tydzień? – spytałam, unosząc brew.
– Tak, ale po mojemu.
– Tylko spróbuj dodać miód…
I znów wybuchłyśmy śmiechem.
Zrobiło mi się ciepło na sercu
Kiedy wracałam do domu, czułam się lekko. Nie chciałam, żeby Beata czuła się przy mnie jak na egzaminie. Chciałam tylko… żeby nie zapominała, że czasem to, co stare, też bywa dobre. Może w tym wszystkim najważniejsze było to, że ja też powinnam odpuścić. Tydzień później przyszła, zgodnie z umową. Bez słoików, bez prezentów, tylko z fartuszkiem i uśmiechem.
– Przyniosłam ogórki. A miód zostawiłam w domu – powiedziała od progu.
– No to dobrze się zapowiada – mruknęłam, wpuszczając ją do kuchni.
Pracowałyśmy razem przez pół dnia. Śmiałyśmy się, sprzeczałyśmy, a potem znowu się śmiałyśmy.
– Zobaczysz, że twoje wnuki będą kiedyś mówić, że najlepsze ogórki są u babci – rzuciłam z dumą.
Spojrzałam na nią z boku. Zmęczona, z lekko wilgotnymi włosami od pary, z łagodnym uśmiechem. I pomyślałam, że jest dokładnie taką synową, jaką chciałabym mieć.
–Dziękuję, że się nie obraziłaś tak na zawsze – powiedziałam niepewnie.
– A ty dziękuję, że… no wiesz. Że przyszłaś wtedy. Z grzybami.
Uśmiechnęłam się. I pomyślałam, że może prawda nie zawsze musi być gorzka. Może czasem wystarczy ją podać… w zalewie.
Teresa, 72 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wredna teściowa latami krytykowała każdy mój obiad. Gdy w końcu przestałam ją zapraszać, mąż się na mnie obraził”
- „Zadzwoniłam do radia, by podzielić się historią mojej miłości. Dzięki temu spotkała mnie jeszcze niespodzianka od życia”
- „Gdy odkryłam, że mąż zdradza mnie z moją siostrą, rzuciłam się w ramiona innego. Ta zemsta miała gorzki smak”