„Moja teściowa kazała mi wyciąć całą lawendę przed domem. Wtedy poznałam sekret, który zrujnował jej małżeństwo”
„Następnego dnia zebrałam się na odwagę. Teściowa siedziała w ogrodzie, obierała fasolkę, a lawenda kołysała się lekko na wietrze. Usiadłam naprzeciwko niej i bez słowa położyłam na stole zdjęcie. Zamarła”.

- Redakcja
Zaraz po ślubie przeprowadziłam się do domu Andrzeja. Do starego, ceglanego budynku na wsi, który kiedyś należał do jego rodziców. Jego matka wciąż traktowała dom jak swoją własność, mimo że od lat mieszkała w bloku w miasteczku – potrafiła wpaść bez zapowiedzi. Dla mnie ten dom był szansą na stworzenie czegoś swojego. Szybko zakochałam się w ogrodzie – wykarczowałam stare, zaniedbane iglaki i posadziłam lawendę. Cieszyłam się jak dziecko. Tylko teściowa kręciła głową i wzdychała z dezaprobatą. Z początku sądziłam, że chodzi o mnie, że po prostu mnie nie akceptuje. Z czasem jednak dotarło do mnie, że ta lawenda musiała znaczyć coś więcej.
Nie wiedziałam, co o tym sądzić
Był ciepły, czerwcowy poranek, kiedy drzwi skrzypnęły i w progu pojawiła się teściowa. Bez zapowiedzi jak zwykle. W jednej ręce siatka z warzywami, w drugiej torba z jakimiś starymi gazetami.
– Wpadłam tylko na chwilę. Zobaczyć, co znowu pozmieniałaś – rzuciła, zerkając przez ramię na ganek.
Zaparzyłam kawę, usiadłyśmy przy stole. Nie zdążyłam jeszcze wlać mleka, kiedy usłyszałam:
– Tę lawendę przed domem masz wyrwać.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
– Wyrwać?
– Całą. Śmierdzi, przyciąga robactwo, wygląda paskudnie. I źle się kojarzy.
Zamrugałam kilka razy. Lawenda była moją dumą. Przemyślana, pielęgnowana z miłością, pachnąca przy każdym podmuchu wiatru.
– Dlaczego? – zapytałam, starając się mówić spokojnie. – Przecież dopiero co ją posadziłam. Wszystko wygląda teraz tak świeżo, tak...
– Ty może lubisz ten zapach, ale ja nie. I nie chcę jej tu. Nigdy nie powinna tu rosnąć.
Zamilkłam. Coś w jej głosie zabrzmiało... osobliwie.
– Mamo, ale co ona ci takiego zrobiła? – spróbowałam raz jeszcze.
– Nie pytaj. Lepiej nie wiedzieć.
Wstała i wyszła na zewnątrz, jakby nic się nie stało. Mąż wrócił niedługo później. Spytałam go, o co może chodzić jego matce.
– Pewne jak zwykle chce postawić na swoim – odpowiedział obojętnie.
Czułam, że za tym musi kryć się coś więcej.
Byłam w szoku
Nie mogłam przestać myśleć o teściowej, jej dziwnej reakcji i tej nieszczęsnej lawendzie. W mojej głowie zaczęła kiełkować niepokojąca myśl: może to nie chodzi o samą roślinę? Weszłam na strych. Stary kredens stał przy oknie. Coś mnie tknęło i otworzyłam dolne drzwiczki. Było tam pudełko ze starymi zdjęciami. Ze ślubu teściowej, z jakieś komunie, z wesela, ale jedno przykuło moją uwagę. Teściowa miała na tym zdjęciu nie więcej niż 30 lat. Obejmowała mężczyznę, którego nie znałam. Nie był to zmarły mąż. W tle widać było rzędy kwitnącej lawendy.
– Kim ty jesteś? – wyszeptałam, obracając fotografię.
Pudełko skrywało też plik pożółkłych listów. Schowałam wszystko z powrotem i usiadłam na schodach. W uszach mi szumiało. Teściowa miała romans. Wieczorem, przy kolacji, spojrzałam na męża. Wpatrywał się w ekran telefonu.
– Czy twoja mama była z kimś blisko? Z innym mężczyzną?
– Kiedyś coś słyszałem...
Musiałam poznać prawdę
Następnego dnia nie wytrzymałam. Przy śniadaniu i po prostu położyłam zdjęcie na stole.
– Wiesz, kto to? – zapytałam.
Zmarszczył brwi, wziął fotografię do ręki, przyjrzał się uważnie.
– To mama... A ten facet... nie mam pojęcia.
– Znalazłam to na strychu. Byli zakochani. W pudełku były też listy.
– Jakie listy?
– Miłosne. I ostrzegawcze. Wynika z nich, że twój ojciec wiedział o wszystkim.
Andrzej zamilkł. Odstawił kubek z herbatą.
– Coś kiedyś słyszałem. Plotki. Że ojciec był chorobliwie zazdrosny. Że potrafił wpaść w szał. Nigdy nie mówili o tym wprost.
– Myślisz, że on...?
– Nie wiem. Może. Mama nigdy nie wspominała o nikim innym poza ojcem. Tak, jakby nic wcześniej nie istniało.
Wieczorem nie mogłam zasnąć.
Nie mogłam w to uwierzyć
Następnego dnia zebrałam się na odwagę. Teściowa siedziała w ogrodzie, obierała fasolkę, a lawenda kołysała się lekko na wietrze. Usiadłam naprzeciwko niej i bez słowa położyłam na stole zdjęcie oraz jeden z listów. Zamarła. Palce lekko jej zadrżały.
– Skąd to masz?
– Na strychu. W kredensie. Chciałam tylko zrozumieć, dlaczego tak bardzo nienawidzisz tej lawendy.
Milczała dłuższą chwilę, po czym westchnęła ciężko.
– To Marian. Przyjaciel mojego męża. Zakochałam się w nim... Nie chciałam tego. Po prostu się stało.
– Spotykaliście się tutaj? – zapytałam cicho.
– Tak. Zawsze w tym samym miejscu. Tam, gdzie teraz rosną twoje krzaki. Tam była nasza chwila wytchnienia. A potem... mąż się dowiedział. Nie wiem jak. Może ktoś mu powiedział.
– Co się stało z Marianem?
– Zniknął. Nagle. Bez słowa. Nikt go więcej nie widział. Nie odezwał się.
Spojrzała mi w oczy.
– Nigdy nie zapytałam męża, czy ma z tym coś wspólnego.
Zamilkła. Ja też. Tylko dźwięk liści poruszanych wiatrem wypełniał ciszę.
– Ta lawenda... przypomina mi mnie sprzed lat. Dziewczynę, która marzyła, która kochała.
Prawda mnie przygniotła
Po tej rozmowie długo nie mogłam dojść do siebie. Spacerowałam po ogrodzie, patrzyłam na lawendę, która kiedyś mnie cieszyła, a teraz zdawała się nosić w sobie coś znacznie cięższego. Wieczorem powiedziałam mężowi wszystko.
– Twoja mama potwierdziła. Miała romans. Z Marianem.
– Marian? – szepnął. – To imię przewijało się w rozmowach, ale nigdy wprost.
– Mówiła, że twój ojciec wiedział. Marian po prostu zniknął, a ona nigdy się nie dowiedziała, co go do tego skłoniło.
Andrzej spuścił wzrok.
– Wiesz... teraz zaczynam rozumieć. Te wybuchy ojca i wieczne napięcie w domu. To wszystko miało swoje źródło.
– I wpłynęło na twoje dzieciństwo – dodałam cicho.
Westchnął.
– Nie wiem, co z tym zrobić.
– Ja też nie, ale wiem jedno. Teściowa przeniosła ten ciężar na wszystkich wokół. Dorastałeś w cieniu tajemnicy. Ja zostałam w nią wciągnięta bez ostrzeżenia.
– Myślisz, że powinnam ją wyrwać? Lawendę?
Popatrzyłam na krzewy, które poruszały się lekko na wietrze, jakby nigdy nie zrobiły nikomu krzywdy.
– Nie. Zostawię ją. Dla siebie. Dla nas. Niech już nie będzie symbolem cierpienia, tylko... uzdrowienia.
Andrzej nie odpowiedział, ale po raz pierwszy od dawna ujął moją dłoń.
Chciałam odciąć się od przeszłości
Kilka dni później usiadłam przy lawendzie. Pachniała tak, jak zawsze. Już nie byłam tą samą osobą. Dotknęłam delikatnych listków, zamknęłam oczy i zobaczyłam tamtą młodą kobietę – pełną nadziei, zakochaną, żyjącą chwilą. A potem... zobaczyłam cień, który ją pożarł.
– Co teraz zrobimy? – zapytał Andrzej, stając obok mnie.
– Nic. Będziemy żyć dalej. Z tą wiedzą.
– Mama nie chce już przyjeżdżać. Powiedziała, że nie umie tu oddychać.
– Może to dobrze. Może czas się odciąć.
– A ty? Będziesz umiała patrzeć na ten ogród jak dawnej?
Spojrzałam na niego.
– Nigdy nie będzie tak jak dawniej, co to nie oznacza, że będzie źle. Może coś nowego z tego wyrośnie.
Odwrócił wzrok. W jego oczach zobaczyłam smutek, ale i ulgę. Uśmiechnęłam się słabo.
– Czasem trzeba rozgrzebać ziemię, żeby coś mogło zakwitnąć.
Lawenda poruszyła się lekko, jakby słuchała. A ja zrozumiałam, że ten dom będzie już zawsze niósł swoją ciszę, swoją historię. I swój zapach. Czasem słodki. Czasem gorzki. Prawdziwy.
Lucyna, 29 lat
Czytaj także:
- „Myślałam, że otworzy mi drzwi do kariery, a wpędził mnie w ślepy zaułek. Takiego upokorzenia nigdy nie przeżyłam”
- „Na wakacje z chłopakiem zabrałam też przyjaciółkę ze złamanym sercem. Chwila nieuwagi i zamieniłyśmy się miejscami”
- „Zaufałam jej jak siostrze, a ona zniszczyła mi życie. Bez mrugnięcia okiem wcisnęła mi kredyt na 180 tysięcy”