Reklama

Od rana w domu pachniało ciastem drożdżowym i stresem. U Haliny nie było mowy o improwizacji – wszystko musiało być jak spod igły: zakąski perfekcyjnie ułożone, podłoga wypolerowana tak, żeby odbijała światło, a goście zachwyceni. Każdy rok to samo. „Majówka u Haliny” – takie hasło krążyło po osiedlu, jakby to było wielkie wydarzenie towarzyskie. A ja, Karolina, zamiast czuć radość, czułam w żołądku zaciśnięty supeł. Michał, mój mąż, snuł się po domu z kubkiem kawy i udawał, że go to wszystko nie dotyczy. Odkąd się poznaliśmy, nauczył się jednej rzeczy – z mamą się nie dyskutuje. Lepiej schować głowę w piasek i przeczekać. To była jego strategia na życie. Ja nie miałam takiego luksusu – byłam zawsze na jej zawołanie.

Reklama

– Karolinko, pamiętaj, goście muszą czuć, że są najważniejsi – powtarzała Halina przy każdej okazji, niby z serdecznym uśmiechem, ale w oczach miała lód.

W rzeczywistości to nie o gości chodziło. Chodziło o to, żeby sąsiedzi widzieli, jaka z niej doskonała matka, gospodyni i... przełożona domowego imperium. Czułam, że dla niej byłam dodatkiem. Kolejnym gadżetem do pokazania – jak nowy obrus czy serwis porcelanowy. Wczoraj, kiedy układałam serwetki, Halina stała nade mną z założonymi rękami i zerkała jak nadzorca w fabryce. A kiedy jeden róg serwetki nie był idealnie równy z resztą, tylko prychnęła:

– Widać, że z domu nie wyniosłaś dobrych nawyków.

Zacisnęłam zęby. Tylko dlatego, że Michał był wtedy obok. Ale w środku czułam, jak buzuje we mnie wściekłość. Dlaczego ona zawsze musiała mi dogryzać? Dlaczego zawsze musiałam się tłumaczyć i byłam dla niej niewystarczająca? A Michał? Michał jak zawsze udawał, że niczego nie widzi i nie słyszy.

Zbliżała się godzina szesnasta. Goście mieli się zaraz zjechać, a ja czułam, jak mój żołądek kurczy się coraz bardziej. Widziałam siebie w lustrze: uśmiech sztuczny, oczy zmęczone. A mimo to wiedziałam, że zaraz będę musiała wyjść do tych wszystkich ludzi, prężąc się, w roli której nienawidziłam. Idealnej synowej. Idealnej dekoracji. I tylko w myślach powtarzałam sobie jedno: "Byle do wieczora. Byle do wieczora."

Czułam jak narasta we mnie dzika złość

– Nie tak, Karolino! – warknęła Halina, kiedy układałam sztućce na stole w ogrodzie. – Goście będą myśleć, że nie masz pojęcia o estetyce.

Odłożyłam widelec i spojrzałam na nią bez słowa. Miałam ochotę cisnąć tymi sztućcami w krzaki i uciec. Ale tylko przełknęłam ślinę i poprawiłam nakrycie, tak jak mi kazała. Michał stał dwa metry dalej, udając, że właśnie sprawdza grill. Sztuka unikania konfliktów – jego specjalność. W tym samym czasie usłyszeliśmy szelest na podjeździe.

– Ooo, są już! – Halina natychmiast zmieniła ton. W jednej sekundzie przeistoczyła się w łagodną, serdeczną gospodynię. Odwróciła się do mnie z teatralnym uśmiechem na twarzy.

– Karolinko, cudownie to zrobiłaś! – zawołała głośno, tak żeby sąsiedzi na pewno usłyszeli. – Jesteś niezastąpiona, kochana dziewczyno!

Zamarłam z serwetką w dłoni. Przez chwilę nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Uśmiechnęłam się więc – krzywo, mechanicznie – i wróciłam do układania talerzy.

Podeszła do nas sąsiadka, pani Iwona, z mężem.

– Halinko, jak tu pięknie! – zachwycała się, omiatając wzrokiem ozdobne girlandy, haftowane obrusy i starannie ustawione talerze. – Wszystko jak z żurnala!

Halina westchnęła skromnie, jakby całe to piękno spadło jej z nieba.

– To zasługa Karolinki – powiedziała słodkim tonem, poklepując mnie po ramieniu. – Mam takie szczęście do tej synowej!

Słuchałam tych kłamstw i czułam, jak narasta we mnie dzika złość. Wiedziałam, że jestem tylko marionetką w tym przedstawieniu. Że nie chodzi o mnie. Nigdy nie chodziło. Chodziło o obrazek, który Halina chciała wszystkim sprzedać.

– Czy mogę jakoś pomóc? – zapytała pani Iwona.

– Och nie, nie, wszystko jest pod kontrolą – odpowiedziała Halina z szerokim uśmiechem. – Karolinka wszystkim się zajmie.

Patrzyłam na Michała. Na jego twarz, która nawet nie drgnęła. Nie odezwał się słowem. Jak zwykle. W głowie miałam już własny wewnętrzny głos, który trajkotał: "Powiedz coś. Powiedz, że to też twoja impreza. Powiedz, że może sam rozłożysz sztućce. Ale nie, po co. Lepiej być niewidzialnym." Uśmiechałam się więc dalej. Uśmiech numer trzy – serdeczność zmieszana z desperacją. Kiedy odwróciłam się, żeby przynieść jeszcze jedną tacę z przekąskami, poczułam, że w oczach zbierają mi się łzy.

Ale nie zamierzałam płakać. Jeszcze nie. Jeszcze nie.

Sama przeciwko całemu ich światu

Ledwo drzwi za ostatnim gościem się zamknęły, Halina zmieniła się nie do poznania.

– Wstydu narobiłaś! – syknęła, zbliżając się do mnie szybkim krokiem. – Herbata dla ciotki Zosi była jak woda z kałuży! A to twoje ciasto? Suche jak trociny!

Zatkało mnie. Jeszcze przed chwilą zachwalała moje wypieki przed całym osiedlem.

– Naprawdę? – odparłam cicho, próbując utrzymać resztki godności.

– Nie po to cię Michał sprowadził do naszej rodziny, żebyś robiła z siebie idiotkę! – syknęła tak ostro, że aż cofnęłam się o krok.

Wtedy nagle puściło we mnie coś, co trzymałam na siłę od miesięcy.

– A może czasem spójrz w cholerne lustro?! – wyrzuciłam z siebie, głos mi zadrżał, ale nie przestałam. – Całe to twoje perfekcyjne życie to jedna wielka farsa!

Halina znieruchomiała, jakby ją ktoś spoliczkował. W jej oczach pojawiło się coś niepokojącego – zionęły nienawiścią. Michał siedział przy stole, wpatrzony w pusty talerz. Nie odezwał się ani słowem. Nie spojrzał ani na mnie, ani na matkę. Wtedy poczułam to wyraźnie – że jestem w tym całkowicie sama. Sama przeciwko całemu ich światu.

Nie dam się więcej tak poniżać

Przechodząc korytarzem, usłyszałam cichy głos dochodzący z salonu. Zatrzymałam się, serce biło mi przyspieszonym rytmem.

– Ona jest jak dziecko we mgle – mówiła Halina przez telefon. – Nic nie potrafi bez mojej pomocy. Ale przynajmniej dobrze wygląda przy stole. Taka… reprezentacyjna.

Przymknęłam oczy, czując, jak wzbiera we mnie gniew. Przez chwilę walczyłam ze sobą – odejść czy zostać? Ale nie wytrzymałam. Wparowałam do salonu jak burza.

Mam już dość bycia twoją maskotką! – wyrzuciłam z siebie. – Albo przestaniesz mnie poniżać, albo znikam z tej rodziny!

Halina, trzymając telefon w dłoni, spojrzała na mnie z udawanym zdziwieniem, a potem parsknęła krótkim, pogardliwym śmiechem.

– Nie przesadzaj, Karolinko. Emocje cię ponoszą. Jak zwykle.

W tej samej chwili do pokoju wszedł Michał. Zerknął na mnie, potem na matkę, ale nie odezwał się ani słowem.

Stałam tam, z pięściami zaciśniętymi tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Patrzyłam na ten ich teatrzyk – udawaną troskę, chłodne spojrzenia. I wiedziałam jedno. Już dłużej nie dam się traktować jak powietrze.

Może muszę odejść na zawsze?

Siedziałam w kuchni z głową opartą na dłoniach, gdy Michał w końcu się pojawił. Zatrzymał się w drzwiach, jakby bał się podejść bliżej.

Dlaczego nigdy mnie nie bronisz? – zapytałam cicho, nie podnosząc wzroku.

Przez chwilę w domu było tylko słychać tykanie zegara.

– To moja matka… – odezwał się w końcu Michał. – Nie chcę konfliktów.

Prychnęłam, czując, jak coś w środku mnie pęka.

– Czyli ja się nie liczę? Że mnie rani, poniża? To nic, prawda?

Michał wzruszył ramionami w geście bezradności.

– Nie chcę wybierać między wami.

Wstałam gwałtownie, krzesło odsunęło się z głośnym zgrzytem.

– Już dawno wybrałeś – syknęłam. – Wybrałeś wygodę. Wybrałeś ciszę.

Łzy cisnęły mi się do oczu, ale nie chciałam, żeby je zobaczył. Wybiegłam z kuchni, zabierając tylko torebkę. W drzwiach jeszcze usłyszałam jego cichy, bezradny głos:

– Karola, proszę…

Ale nie odwróciłam się. Szłam przed siebie, czując, jak wiatr rozwiewa mi włosy. Przeszłam przez park, mijając zakochane pary i bawiące się dzieci. Patrzyłam na nich jak na istoty z innego świata. Świata, do którego ja chyba już nie należałam. I wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że może trzeba odejść na zawsze?

Chciałam szacunku, który mi się należał

Wróciłam późnym wieczorem. Dom był cichy jak nigdy. W kuchni przy stole siedziała Halina, jakby na mnie czekała.

– Chcesz kawy? – zapytała tonem, który miał brzmieć uprzejmie, ale był pusty jak wydmuszka.

Zdjęłam kurtkę powoli, bez pośpiechu.

Chcę szacunku – odpowiedziałam spokojnie.

Halina wzięła głęboki oddech, jakby miała mi coś powiedzieć, ale ostatecznie tylko wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok.

W tym momencie wszedł Michał. Wyglądał na zmęczonego. Może trochę przestraszonego. Ale nie zrobił ani kroku w moją stronę. Usiadłam przy stole naprzeciwko nich.

– Przemyślałam to – zaczęłam, ściskając palcami krawędź stołu, jakby to mogło mnie utrzymać w pionie. – Wyprowadzam się. Na jakiś czas. Potrzebuję przestrzeni.

Michał otworzył usta, jakby chciał zaprotestować, ale szybko je zamknął.

– Może to dobrze – powiedział po chwili. – Może tak będzie lepiej dla wszystkich.

Zabolało. Bardziej niż się spodziewałam. Nie walczył o mnie. Nie próbował mnie zatrzymać. Halina nie odezwała się wcale. Wstałam, wzięłam torbę przygotowaną już wcześniej i ruszyłam do drzwi. Żadne z nich mnie nie powstrzymało. Czułam się wolna. I przerażona. Ale przede wszystkim... wolna.

Karolina, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama