Reklama

Nie wiem, czy teściowe mają w genach jakąś wewnętrzną niechęć do kobiet, które „odbierają im synka”, ale moja z pewnością była jej żywym przykładem. Od początku czułam, że jestem jej kulą u nogi, tą „nieodpowiednią”, która nigdy nie będzie wystarczająco dobra dla jej jedynego dziecka. Oczywiście, nigdy nie powiedziała tego wprost. Nie. Ona była z tych, co wolą subtelne docinki, przeciągłe westchnienia i uśmiechy, które bardziej przypominały złośliwy grymas.

Mimo wszystko, przez lata nauczyłam się z nią jakoś funkcjonować. Bo co miałam zrobić? Unikać jej? Wyrwać się z rodzinnych obiadków i świąt? To nie takie proste, kiedy twój mąż ma wyryty w sercu obowiązek bycia idealnym synem. Więc jeździliśmy. Wigilię zawsze spędzaliśmy u teściów. Choinka od linijki, dwanaście potraw, a pod obrusem obowiązkowo sianko. I tak rok w rok, z tą samą rewią pozorów. W ostatnią Wigilię stało się coś, czego się nie spodziewałam. A nie łatwo mnie czymś zaskoczyć.

Zamarłam

– Mogłabyś podać barszcz? – zapytała mama mojego męża z tym swoim słodko-kwaśnym tonem.

– Jasne, mamo – odpowiedziałam ze sztucznym uśmiechem i podniosłam się z krzesła, żeby sięgnąć wazę.

– Uważaj, bo gorące. Może lepiej nie ty. Bo jak ostatnio niosłaś rosół, to do dziś mam plamę na obrusie – dodała szybko, zerkając na mnie z góry.

Przy stole zapadła cisza. Mąż spuścił głowę, udając, że skupia się na pierogu. Teść chrząknął. A ja po prostu podeszłam do kuchenki i z kamienną twarzą nalałam barszcz.

– Mamo, przecież to było trzy lata temu – mruknęłam, stawiając wazę na stole. – I to była wina krzywej podłogi, nie moich rąk.

– Oczywiście, kochanie. Jak zawsze – powiedziała i spojrzała znacząco na mojego męża. – Ale nic nie szkodzi. Najważniejsze, że jesteś w rodzinie, prawda?

– No to może teraz opłatek? – rzucił teść, próbując rozładować atmosferę.

Zaczęliśmy składać sobie życzenia. Jeden po drugim. Mąż, teść, szwagierka. Z teściową postanowiłam przełamać się na koniec. Podeszłam do niej z wyciągniętym kawałkiem opłatka. Uśmiechnęła się, ale w jej oczach błysnęło coś... innego.

– Życzę ci, Paulinko – zaczęła cicho – żebyś wreszcie przestała udawać, że ci tu dobrze. To musi być strasznie męczące.

Zamarłam.

Trzęsły mi się ręce

Zamrugałam kilka razy. Może się przesłyszałam? Może to barszcz mi uderzył do głowy?

Przepraszam, co powiedziałaś? – zapytałam, próbując nie dać po sobie poznać, że trzęsą mi się ręce.

– Życzę ci, żebyś w końcu była szczera – powiedziała z niewinną miną. – Żebyś wreszcie mogła powiedzieć głośno, że się męczysz. Że nie lubisz tu przyjeżdżać. Że wolisz spędzać święta inaczej.

Stałyśmy naprzeciw siebie, obie z opłatkiem w dłoni.

– To chyba nie czas i miejsce na takie rozmowy, prawda? – wymamrotałam, czując, że cała krew odpływa mi z twarzy.

– A kiedy będzie? W nowym roku? – zapytała spokojnie. – Wiesz, jak patrzę na ciebie przy tym stole, to zastanawiam się, czy ty naprawdę wierzysz, że oszukujesz kogokolwiek. Przecież to widać. Tyle lat się silisz. Po co?

– Może dlatego, że jestem żoną twojego syna i próbuję być częścią tej rodziny? – wycedziłam, czując, jak drżą mi usta.

– Ale po co? Żebyśmy się lepiej poczuli? – rzuciła, ściszając głos, żeby nikt nie usłyszał. – Daj spokój. On i tak zawsze wraca do mnie. Ty jesteś tylko dodatkiem.

Wtedy coś we mnie pękło. Nie zrobiłam sceny. Po prostu... odsunęłam się i wróciłam na swoje miejsce.

Wszystko dobrze? – zapytał mnie szeptem mąż, widząc moją minę.

– Świetnie – odpowiedziałam, patrząc w makowiec. – Najlepsze święta w życiu.

Udawałam, że wszystko gra

Przy stole znów zrobiło się gwarno. Szwagierka opowiadała, jak jej Staś występował w jasełkach jako pastuszek z plastrem na czole, bo dzień wcześniej zderzył się z krzesłem. Teść kiwał głową, wtrącając raz po raz: „Ech, dzieci to mają życie”. Mąż zerkał na mnie z niepokojem, a ja udawałam, że wszystko gra, krojąc rybę na równe kawałki, jakby od tego zależał pokój na świecie. Teściowa siedziała naprzeciwko mnie i popijała kompot z suszu. Z tym swoim pokerowym wyrazem twarzy, który oznaczał tylko jedno: coś knuła.

– Kochanie, a ty nie chcesz mieć dzieci? – zapytała znienacka, tak głośno, że nawet teść się zakrztusił.

– Mamo! – mruknął mój mąż, natychmiast prostując się jak na komendzie.

– No co? Święta są. Rodzinne. A rodzina powinna się powiększać, nie? – dodała, uśmiechając się sztucznie. – Myślałam, że może w tym roku będzie jakaś niespodzianka pod choinką... a tu znów tylko skarpety i kremy.

– Może oczkujesz, że będę się spowiadać z tego, co się dzieje w naszej sypialni? – wypaliłam, zanim zdążyłam się ugryźć w język.

– Paulina… – jęknął mąż, ale było już za późno.

Teściowa zmrużyła oczy. Znałam ten wzrok.

– Wiesz, ja tylko się martwię. Kobieta zbliżająca się do czterdziestki bez dziecka to tak... pusto. Smutno.

Patrzyłam na nią, jakby nagle mówiła po chińsku. A potem spokojnie sięgnęłam po kolejnego pieroga.

Myślałam, że coś odpowie

Po kolacji dzieciaki rozsiadły się pod choinką, rozdzierając papiery prezentowe. W tle leciało „Last Christmas”. Usiadłam na kanapie, próbując uciec od rozmów o kredkach, pościelach i świątecznych cudach, które się nie wydarzyły. Mąż przysiadł obok.

Co się stało przy tym opłatku? – zapytał cicho. – Bo widzę, że coś jest nie tak.

– Nic. Twoja mama miała swoje świąteczne życzenie. Żebym przestała udawać, że mi tu dobrze – rzuciłam, zerkając mu prosto w oczy.

– Co?! – wyprostował się. – Ale... serio to powiedziała?

– Tak, serio. I że jestem tylko dodatkiem. Bo ty i tak zawsze wracasz do niej. Romantycznie, co?

Zamilkł. Przez chwilę naprawdę myślałam, że coś odpowie. Że stanie po mojej stronie. Ale nie. On tylko podrapał się po głowie i wyszeptał:

– Wiesz, ona czasem tak gada... Nie możesz się tym przejmować.

– A ty możesz? – warknęłam. – Może czasem warto byłoby się odezwać?

– No weź, święta są... – próbował ratować sytuację.

– Właśnie. Święta. Rodzinny czas. Tylko nie wiem, w której rodzinie.

Odwróciłam się i poszłam do kuchni. Kompot z suszu był jedynym trunkiem, który mogłam teraz pić bez wyrzutów sumienia.

Parsknęłam śmiechem

W kuchni było chłodniej, ale przynajmniej spokojniej. Oparłam się o blat i pozwoliłam sobie na krótką chwilę samotności. Cisza. Błoga cisza.

Przyszłam ci pomóc – usłyszałam za sobą głos teściowej.

Odwróciłam się powoli. Stała z rękami splecionymi, jakby przyszła z misją pokoju. Znałam już ten jej wyraz twarzy – mieszaninę zatroskania i wyniosłości.

– Dzięki, poradzę sobie – mruknęłam.

– Naprawdę myślisz, że ja cię nie lubię?

Zamrugałam. W tej chwili to pytanie zabrzmiało prawie jak żart.

– Myślę, że nie za bardzo się starasz, żeby to ukryć – odparłam, nie siląc się już na dyplomację.

– A może to ty nigdy nie próbowałaś mnie poznać? – powiedziała cicho, opierając się o framugę.

Parsknęłam śmiechem.

– Mamo, znam cię aż za dobrze. Pamiętam, jak po ślubie powiedziałaś mi, że „każda żona to chwilowa moda”. Pamiętam, jak raz powiedziałaś przy ciotkach, że nie umiem gotować, ale przynajmniej „ładnie wyglądam w kuchni”. Mam jeszcze cytować?

Milczała chwilę. Może pierwszy raz w życiu nie miała przygotowanej odpowiedzi.

A jednak przyjeżdżasz co roku – rzuciła.

Dla twojego syna. Bo go kocham. Nie wiem, ile jeszcze razy będę w stanie tu siedzieć i udawać, że te święta mają cokolwiek wspólnego z ciepłem rodzinnym.

Zrobiła dwa kroki w moją stronę, ale zatrzymała się w pół kroku. Spojrzała mi prosto w oczy.

– Dobrze. Może to ostatnie takie święta. Może w końcu coś się zmieni.

Nie miałam pojęcia, co to znaczy. Zabolało.

Nie byłam sama

Po rozmowie z teściową nie wróciłam od razu do salonu. Udawałam, że jestem zajęta. W rzeczywistości po prostu potrzebowałam chwili, żeby złożyć się z powrotem w całość.

Wszystko okej? – spytał mąż, wchodząc do kuchni.

Patrzył na mnie ostrożnie, jakby próbował wybadać, co się stało.

– Świetnie – odpowiedziałam i odwróciłam się tyłem.

– Słyszałem, że rozmawiałaś z mamą.

– Tak, rozmawiałam.

– I...?

– I może się coś zmieni. Albo nie. W sumie wszystko jedno.

Podszedł do mnie i objął mnie od tyłu. Jego gest był miękki, spokojny. I nawet nieirytujący. Po raz pierwszy tego wieczoru poczułam, że nie jestem w tym sama.

– Wiem, że ona potrafi być trudna. Ja tylko chcę, żebyś wiedziała, że jesteś dla mnie najważniejsza.

– Nawet jeśli mama mówi inaczej?

– Nawet jeśli mama uważa, że jeszcze nosi mnie w chuście.

Zaśmiałam się. Pierwszy raz szczerze tego wieczoru. Potem spojrzałam przez okno – śnieg padał. Jakby świat próbował zagłuszyć wszystko, co niepotrzebne. Nie wiedziałam, czy wrócimy tu za rok. Może nie. Może urządzimy Wigilię u siebie. Bez sztucznych uśmiechów. Bez sugestii o dzieciach i obrusach. Bez teatru. I może wtedy naprawdę będzie święto.

Paulina, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama