„Moja ukochana marzyła o greckich wakacjach. Zabrałem ją na Santorini, ale do Lizbony wyjechałem już całkiem sam”
„Uciekałem. Planowałem to od dawna, skrupulatnie, bez dramatów. Nowy kraj, nowy początek. Santorini miało być ostatnie. Symboliczne. Ona była szczęśliwa i żartowała, a ja uśmiechałem się tak, jakbym nie planował zostawić wszystkiego, łącznie z nią. Najgorsze było to, że wciąż ją kochałem. Tylko nie wystarczająco mocno”.

- Redakcja
Czasami człowiek sam nie wie, kiedy przestaje być szczęśliwy. Ola mówiła, że jestem zamyślony, że gdzieś uciekam myślami – miała rację. Uciekałem. Planowałem to od dawna, skrupulatnie, bez dramatów. Nowy kraj, nowy początek. Santorini miało być ostatnie. Symboliczne. Ona była szczęśliwa – „Zobaczymy te białe domki, co zawsze oglądamy na Instagramie, prawda?”. Uśmiechnąłem się wtedy, jakbym nie planował zostawić wszystkiego, łącznie z nią.
I najgorsze było to, że wciąż ją kochałem. Tylko nie wystarczająco mocno.
Czułem ulgę i poczucie winy
– Pięknie tu, prawda? – Ola przystanęła na skraju klifu, przymykając oczy do słońca. Wiatr rozwiewał jej włosy, a białe domy pod nami wyglądały jak z bajki.
– Tak, pięknie – odpowiedziałem, ale głos miałem pusty. Wiedziałem, że muszę to zrobić. Teraz albo nigdy.
Szliśmy jeszcze chwilę w ciszy, aż w końcu przystanąłem.
– Muszę ci coś powiedzieć – zacząłem, starając się mówić spokojnie.
– Boże, Michał, mów normalnie, brzmisz jakbyś miał mi się oświadczyć albo mnie stąd rzucić – zaśmiała się nerwowo.
Nie odpowiedziałem. Spojrzałem w morze. Wzięła mnie za rękę.
– Michał?
– Wyjeżdżam – powiedziałem w końcu. – Na stałe.
– Co?
– Do Lizbony. Praca, mieszkanie… Wszystko już załatwione.
Zamilkła. A potem:
– Kiedy zamierzałeś mi o tym powiedzieć?
– Właśnie teraz.
– A ja? – jej głos się załamał.
– Ola... ja jadę sam.
Stała w bezruchu, jakby próbowała zrozumieć znaczenie tych słów.
– Czyli ty wszystko to zaplanowałeś… A ten wyjazd? Ten cholerny wyjazd?
– To miał być nasz ostatni wspólny moment. Chciałem, żeby było miło...
– Ty… ty jesteś nienormalny. Michał, jak mogłeś?
– Przepraszam. Nie chciałem tego dłużej ciągnąć.
– A ja to co? Mam być rekwizytem w twoim pożegnalnym teatrze?
– Nie. Po prostu… to się wypaliło. Nie pasujemy już do siebie.
Spojrzała na mnie, jakby mnie nie poznawała. A potem rzuciła:
– Nie odzywaj się do mnie nigdy więcej, Michał. Serio.
Odwróciła się i ruszyła przed siebie, a ja stałem i patrzyłem, jak odchodzi. I czułem dziwną ulgę. I potworną winę. Wszystko naraz.
Była na mnie wściekła
Wracaliśmy w milczeniu. Ola szła kilka kroków przede mną, nie oglądając się. Buty stukały o bruk z tępym rytmem, jakby każde uderzenie wbijało mnie głębiej w ziemię. W hotelu zatrzasnęła się w łazience, a ja usiadłem na balkonie i patrzyłem w ciemniejące niebo.
Chciałem coś powiedzieć. Cokolwiek. Ale nie umiałem.
W końcu wyszła, z mokrymi włosami, w szlafroku. Minęła mnie bez słowa, ale kiedy już mijała łóżko, odwróciła się nagle.
– Jak długo? – spytała zimno.
– Co?
– Jak długo to planowałeś. Od kiedy wiedziałeś, że mnie zostawisz?
– Ola, to nie tak...
– OD KIEDY?!
– Od ponad roku – wyznałem cicho.
Zaśmiała się sucho, bez grama radości.
– Czyli cały ten czas, kiedy razem mieszkaliśmy, razem jedliśmy, spaliśmy razem, planowałam remont kuchni… ty miałeś już spakowane walizki?
– Nie miałem nic spakowane. Po prostu... wiedziałem, że muszę coś zmienić.
– Tylko że „coś” to jestem ja, prawda? – jej głos się łamał. – Widocznie to ja byłam problemem.
– Nie. Problemem byłem ja. Ja w tej relacji, w tym mieście, w tej pracy. Dusiłem się.
– Więc postanowiłeś mnie po cichu opuścić. Żadnych rozmów. Żadnych szans.
– Bo nie potrafiłem ci tego powiedzieć w twarz, dopóki wszystkiego nie załatwiłem. Bo się bałem.
– A ja ci ufałam – powiedziała cicho. – Tak po prostu.
Nie płakała. Stała wyprostowana, lodowata, i tylko usta jej drżały.
– Ola...
– Nie mów nic więcej. Nic. Żadnych „przepraszam”. Żadnych wyjaśnień. Nie potrzebuję twoich argumentów.
I odwróciła się. Wyszła na balkon, zabrała swoją torebkę, telefon, kurtkę. Trzasnęła drzwiami. Nie wiedziałem, czy wróci. Siedziałem długo na tym łóżku, jakbym dopiero teraz poczuł wagę własnych słów. I nie potrafiłem nawet płakać.
Kompletnie się pogubiłem
Nie wróciła na noc.
Całą noc gapiłem się w sufit, przewracając się z boku na bok. O świcie nie wytrzymałem – obszedłem hotel, pobliskie knajpy, sprawdziłem plażę, nawet wypożyczalnię skuterów. Zero. Telefon miała wyłączony.
Kiedy w końcu ją zobaczyłem, siedziała przy samej linii wody. Stopy miała zanurzone w piasku, włosy rozwiane, plecy lekko zgarbione. Podszedłem powoli, cicho, jakby zbliżał się do zranionego zwierzęcia.
– Hej – powiedziałem ostrożnie.
Nie odpowiedziała. Usiadłem obok, zostawiając między nami dystans.
– Szukałem cię.
– No to już znalazłeś – odpowiedziała spokojnie, patrząc w fale.
– Nie wiedziałem, czy wrócisz.
– Bo nie planowałam. Ale nie mam paszportu, pieniędzy, żadnego sensownego planu. Więc wrócę. Ale nie z tobą.
Zacisnąłem dłonie.
– Ola...
– Wiesz, Michał... przez długi czas wydawało mi się, że jesteś po prostu zamknięty w sobie. Introwertyczny, niezdolny do emocji, ale dobry. I w sumie to prawda. Jesteś dobry. Tylko nie dla mnie.
– Nie wiedziałem, jak ci to powiedzieć. Bałem się, że cię zranię.
– I tak mnie zraniłeś – spojrzała na mnie z niespodziewanym spokojem. – Tyle że nie szczerze, nie wprost. Tylko po cichu. Po swojemu.
Milczenie między nami trwało długo. Tylko szum fal i mewy. W końcu powiedziała:
– Ja nie wiem już, kim jesteś. Ten chłopak, którego kochałam, nie zostawiłby mnie w obcym kraju, w taki sposób.
– Ten chłopak dawno się zgubił, Ola. Przepraszam. Nie potrafiłem być z tobą szczery, bo sam siebie nie rozumiałem.
– Wiesz co jest najgorsze? – zapytała, zerkając na mnie przelotnie. – Że jak teraz tu siedzisz, to czuję, że cię jeszcze kocham. Ale już ci nie ufam.
Chciałem coś powiedzieć, złapać ją za dłoń, zrobić cokolwiek – ale ona już wstała.
– Nie wracamy razem. To koniec, Michał. A może koniec był dawno temu. Tylko ja nie chciałam tego widzieć.
I odeszła. Tym razem nie zatrzymałem jej. Bo wiedziałem, że nie mam już do tego prawa.
Nie zasługiwałem na nią
Zostałem sam.
Ola odleciała dzień później, wcześniej niż planowaliśmy. Wzięła pierwszy dostępny lot. Nie odprowadzałem jej na lotnisko. Nie chciała. Przysłała tylko SMS-a: „Jestem już na bramce. Żegnaj”.
Włóczyłem się po Santorini jak duch. Widziałem nas w każdej uliczce – jak śmialiśmy się przy tym samym straganie z biżuterią, jak robiliśmy sobie zdjęcia przy niebieskich kopułach. Nawet aromat bazylii przypominał mi ją, jak śmiała się, że robi się głodna od samego zapachu.
Znalazłem się z powrotem przy klifie. Tym samym, gdzie powiedziałem jej o wszystkim. Siedziałem tam długo. Nie wiem, ile dokładnie. W hotelu włączyłem laptopa. Nie żeby coś załatwiać. Tylko żeby pisać.
„Ola,
Nie wiem, po co to piszę. Może tylko dla siebie. Może kiedyś to przeczytasz. Może nigdy.
Nie potrafiłem być z tobą szczery. Nie dlatego, że nie byłaś dla mnie ważna. Ale dlatego, że cię kochałem. Głupio, co?
Wiedziałem, że nie zasługuję na ciebie. Ty chciałaś życia, ja ucieczki. Ty budowałaś, ja tylko planowałem zniknąć. Może gdzieś po drodze straciłem z oczu to, co ważne.
Zabolało mnie, kiedy powiedziałaś, że mnie nie znasz. Ale miałaś rację. Ja sam siebie nie znam.
Jeśli jeszcze kiedyś pomyślisz o mnie – chciałbym, żebyś nie czuła żalu. Chciałbym, żebyś żyła tak, jak na to zasługujesz. Z kimś, kto się nie boi być z tobą w pełni.
Nie wyślę ci tego. Ale musiałem to powiedzieć. Sobie. Tobie. Komukolwiek. M.”
Zamknąłem laptopa. Schowałem wiadomość w folderze „Szkice”. Nie wiem, czy poczułem ulgę. Ale przestałem płakać.
Wolność ma swoją cenę
Minęło pół roku. Lizbona była dokładnie taka, jak sobie wyobrażałem – ciepła, kolorowa, z wąskimi uliczkami, które pachniały kawą i oceanem. Pracowałem w małej firmie technologicznej. Wynajmowałem mieszkanie z widokiem na Tejo. Wieczorami siadałem na tarasie i patrzyłem, jak słońce zbliża się do wody.
Ludzie pytali mnie, dlaczego się tu przeprowadziłem. Odpowiadałem coś ogólnego – że chciałem zmian, że potrzebowałem świeżego powietrza. Nikt nie dopytywał. Nikt mnie tu nie znał. I to było wygodne.
Miałem znajomych. Spotykałem się z ludźmi. Piłem wino na dachach, czasem nawet się śmiałem. Ale nigdy nie potrafiłem się otworzyć. Było we mnie pęknięcie – jakby ktoś zostawił niedomknięte drzwi i przez nie cały czas sączył się przeciąg.
Myślałem o niej codziennie. Ola pojawiała się niespodziewanie – w zapachu szamponu mijanej kobiety, w dźwięku czyjegoś śmiechu. Czasami miałem wrażenie, że gdyby tylko zadzwoniła, zostawiłbym wszystko i wrócił.
Pewnego dnia, przeglądając bezmyślnie social media, zobaczyłem jej zdjęcie. Stała na tle greckich ruin. W opisie było tylko jedno zdanie: „zamknęłam pewien rozdział”. Była sama.
Santorini. Znowu.
Patrzyłem na to zdjęcie długo. I wtedy zrozumiałem. Ona też tam wróciła. Może po odpowiedzi, może po jakieś domknięcie. Może po coś, czego nigdy jej nie dałem – prawdę. I przypomniałem sobie, że każda wolność ma swoją cenę.
To już nie wróci
Siedzę na tarasie. Powoli robi się chłodniej, ale słońce jeszcze nie zniknęło za horyzontem. Promienie odbijają się od wody, jakby wszystko płonęło – dachy, okna, ludzie. Ten moment zawsze mnie rozbraja. Taki idealny, że aż boli.
Piję kawę. Czarną, jak lubię. Na stole leży książka, ale nie czytam. Patrzę. Myślę. Wracam.
Tamten wieczór na klifie śni mi się często. Czasami jest inaczej – że mówię jej wcześniej, że ona tylko kiwa głową i mówi: „Rozumiem”. Że płaczemy razem. Że odchodzimy oboje, ale z ulgą.
W rzeczywistości było inaczej. Załatwiłem to nie po męsku. Uciekłem, zamiast zostać i wyzłożyć karty na stół.
I tak, to była słuszna decyzja. Zrobiłem to, co musiałem. Inaczej bym się rozpadł. Ale nikt nie mówił, że prawda przynosi spokój.
Czasem patrzę na to wszystko, co mam – to życie, które sobie wymarzyłem – i myślę: warto było? Czy to jest to? Wolność, samotność, brak zobowiązań.
Czuję się wolny. Ale nie szczęśliwy.
I może tak już zostanie. Może pewne rzeczy robi się tylko raz. I potem się za nie płaci. Codziennie. Cicho. W sobie.
Nie wiem, czy Ola kiedyś mi wybaczy. Nie wiem, czy ja sobie wybaczę. Ale wiem, że nie każda historia kończy się pojednaniem. Nie każda ma happy end.
Czasami kończy się zachodem słońca i kimś, kto już nie wraca.
Michał, 31 lat
Czytaj także:
- „Żona zostawiła mnie z dnia na dzień. Nie mogłem płakać, bo miałem jej długi do spłacenia i 3 dzieci do wykarmienia”
- „Odciąłem syna od źródełka z kasą, bo zamiast skończyć medycynę, wolał zostać marnym kucharzyną. Było mi za niego wstyd”
- „Po wygranej w totka mieliśmy żyć w pałacu i jeść ślimaki. Zamiast tego przeżyliśmy horror i pogrzebaliśmy marzenia”