„Moja ukochana ugania się za dziećmi z parafii. Częściej niż ze mną do łóżka, chodzi do kościoła”
„Nieraz czułem złość, że małolaty dostają tyle uwagi dorosłych. Sam chętnie pogadałbym o tym i owym z Krystyną i jej braćmi. Nieczęsto spotyka się ludzi, z którymi można porozmawiać o ważnych rzeczach”.
- Michał, 27 lat
Stok był dość łatwy do pokonania, musiałem się jednak zagapić, bo wjechałem między muldy na krechę jak nowicjusz. Wybiło mnie ostro w górę, narta się wypięła i koniec pieśni. Leżałem i patrzyłem bezradnie, jak deska szusuje samodzielnie w dół. Narciarze śmigali koło mnie, zatrzymał się tylko jeden. Tak poznałem Piotra.
– Nic ci nie jest?
Pomógł mi wstać. Otrzepałem się i spojrzałem wymownie na swoje nogi.
– Odszukam ją i podeślę ci wyciągiem – śmignął w dół i tyle go widziałem.
Jak zamierzał to zrobić – nie powiedział, narta sama nie wjedzie orczykiem na górę. Nawet nie musiałem długo czekać, żeby się przekonać.
Zobacz także
– Narta od księdza Piotra – wrzasnął gromko małolat wjeżdżający na górę wyciągiem z moją zgubą w objęciach.
Od księdza? Nie miałem czasu się dziwić, bo musiałem łapać nartę, którą chłopak posłał mi po śniegu. Przypiąłem ją i poszusowałem w dół, nie wiedząc, że właśnie odmieniło się moje życie.
Nie musiała niczego udowadniać
Piotr miał dwóch braci i siostrę Krystynę. Wszyscy spędzali ferie, opiekując się dziećmi z parafii, co z początku nie mieściło mi się w głowie. Jak można dobrowolnie poświęcić wypoczynek. Obcym smarkaczom? Często traciłem do nich cierpliwość, ale jeśli chciałem widywać Krysię, musiałem ich tolerować.
Nie od razu zwróciłem na nią uwagę, nie rzucała się w oczy, trzeba było ją poznać, żeby docenić. Była inna niż dziewczyny, które znałem, miała w sobie dużo spokoju i godności, jakby nie musiała nikomu udowadniać, że jest atrakcyjna. Byłem jej tak ciekaw, że praktycznie nie spuszczałem jej z oka. Tamtej zimy zaprzeczyłbym, gdyby ktoś powiedział, że się zakochałem, jeszcze nie byłem świadomy, co się ze mną dzieje. To przyszło później, na razie po prostu nie odstępowałem Krysi, bo tak chciałem i już.
A poza tym lubiłem jej braci i rozmowy z nimi, do których bez oporów wtrącali się przemądrzali obozowicze. Ja bym ich ociupinkę pogonił, żeby znali mores, ale okazało się, że nie tędy droga. Prędko zorientowałem się, że Piotr tak prowadzi dyskusję, by dzieciaki za każdym razem wyniosły z niej jakiś etyczny przekaz. Nie krzywdź drugiego człowieka, nie wyśmiewaj, słowem też można zranić, uważaj, na co patrzysz w internecie, zobaczyć łatwo, odzobaczyć się raczej nie da. Dbaj o czystość swojej duszy.
Trafiał do nich prostym, młodzieżowym przekazem, wlewał dzieciakom olej do głowy po małej łyżeczce, nie prawiąc kazań i nie moralizując. One same dochodziły do właściwych wniosków w życzliwej atmosferze. W rozmowach po kolacji uczestniczył, kto chciał, nie było przymusu, a mimo to nie można się było dopchać do stołu. Nieraz czułem złość, że małolaty dostają tyle uwagi dorosłych. Sam chętnie pogadałbym o tym i owym z Krystyną i jej braćmi. Nieczęsto spotyka się ludzi, z którymi można porozmawiać o ważnych rzeczach.
– Cała twoja rodzina jest taka jak wy? – spytałem kiedyś Krysię.
– To znaczy jaka?
– Taka… – szukałem słowa i znalazłem niewłaściwe – …świątobliwa.
Nie żachnęła się, tylko zainteresowała. Mną. Jakbym był bardzo ważną osobą.
– A ty? Jak byś się określił?
– Oczywiście wierzę w Boga, ale nie praktykuję. Rozumiesz, rzadko chodzę do kościoła.
– Dlaczego? – spytała spokojnie.
Wzruszyłem bezradnie ramionami
– Jakoś mi nie po drodze. Te kazania… Nudne i niezrozumiałe. Wolę się modlić w samotności.
– Rzeczywiście to robisz? – przechyliła ciekawie głowę. Czułem, że mnie nie ocenia, po prostu chce wiedzieć.
– Tak. Czasem – nie przyznałem, że rzadko i tylko w wyjątkowych okolicznościach przypominałem sobie o modlitwie. Ale nie czułem z tego powodu szczególnych wyrzutów sumienia, większość ludzi tak robiła.
– Te dzieciaki pochodzą z biednych rodzin? – zmieniłem niewygodny temat, pokazując pokrzykujących obozowiczów.
– Włączył ci się stereotyp sierotki Marysi? – uśmiechnęła się Krysia. – Bieda nie zawsze polega na braku pieniędzy, niekiedy wystarczy niedostatek miłości albo czasu. I wcale nie mówię o patologii społecznej, tylko o nieprzystosowaniu do życia w rodzinie i społeczeństwie.
– Był taki przedmiot w szkole – uśmiechnąłem się do wspomnień.
– Większość tych dzieciaków w czasie ferii włóczyłaby się bez celu po osiedlu. Nudziłaby się, a nuda to zły doradca. Część wpadłaby w kłopoty, inni nauczyliby się rzeczy, o których nawet żal myśleć. Rodzice nic by o tym nie wiedzieli, bo skąd? Cały dzień spędzają w pracy, nie mogą wszystkiego dopilnować, a nastolatki rzadko się zwierzają.
– Tu wkracza na scenę Piotr, zapędza nas do pomocy i funduje przymusowy wolontariat – Marek przechylił się przez ramię siostry. Trzepnęła go żartobliwie po głowie.
– Jak w zeszłym roku nie mogłeś z nami pojechać, bo zachorowałeś na grypę, to wszystkim opowiadałeś, jaki jesteś poszkodowany. Ale rzeczywiście, jest coś w tym, co mówisz. Nie możemy tak łatwo zrezygnować z wyjazdów z młodzieżą, jak się powiedziało „a”, to trzeba dalej recytować alfabet. Kwestia odpowiedzialności, ale jakoś szczególnie się nie poświęcamy, lubimy te wyjazdy.
Ich dom stał się moim
Wróciłem z nart przekonany, że poznałem rodzinę ze społecznikowskim zacięciem. Jeszcze wtedy nie rozumiałem, co nimi kieruje, nie mieściło mi się w głowie, że motorem działań może być czysta miłość. Do Boga i bliźniego, bo „cokolwiek uczyniliście jednemu z braci moich, Mnieście uczynili”.
Oczywiście zadbałem o to, by nie stracić kontaktu z Krysią i jej braćmi. Prawdę mówiąc, zacząłem bywać u nich w domu częściej niż we własnym. Zanim nadeszła wiosna, zrozumiałem, że jednak się zakochałem, i to nie tylko w Krysi, ale w całej jej rodzinie. Fajni byli, bez dwóch zdań, i wcale nie tacy świątobliwi, jak myślałem. Zwyczajni ludzie, tyle że bardzo przyzwoici i religijni. Bez zadęcia i poczucia misji. Oni chodzili do kościoła, ja nie, ale nikt nie próbował mnie do tego namawiać.
– Nie będę cię ciągnąć siłą, to nie miałoby sensu. Kiedy pójdziesz na mszę z potrzeby serca, zrozumiesz, na czym polega różnica. To wielkie misterium, które trzeba przeżyć – powiedziała kiedyś Krysia i więcej do tego nie wracaliśmy.
Jednak na jesieni zacząłem brać udział w niedzielnych nabożeństwach. Trochę z rozsądku, a trochę dlatego, że tak wypadało, bo zbliżał się nasz ślub. Poprosiliśmy Piotra, by odprawił mszę, rodzina panny młodej i ona sama nie wyobrażała sobie, by było inaczej. Byłem trochę stremowany rozmiarami duchowych przygotowań, postanowiłem się dostosować na miarę własnych możliwości. Dla Krysi.
A jednak pozwoliłem się zaskoczyć.
Przyjechaliśmy z ojcem dość wcześnie do domu przyszłych teściów, tak jak prosiła Krysia. Tata się trochę opierał, mówił, że wolałby nie przeszkadzać w takiej chwili, ale byłem nieugięty. Życzenie panny młodej było rozkazem. Wszedłem do środka i zdębiałem. W największym pokoju zgromadziło się kilkadziesiąt osób, część się nie zmieściła i zajęła miejsca na korytarzu. Co tu się szykowało? Odciągnąłem Marka na bok.
– Co to za uroczystość? – wyszeptałem.
– Wasz ślub – wyszczerzył zęby.
– Nie o to pytam, człowieku.
– No przecież błogosławieństwo będzie. Od rodziców na nową drogę życia – zdziwił się Marek, zrozumiawszy, że naprawdę nie wiem, co się dzieje.
Poczułem niemęską wilgoć
Słyszałem coś o takim obyczaju, ale nigdy nie widziałem go na własne oczy. Nagle zrozumiałem, co to znaczy, kiedy człowieka zjada trema.
– Co mam robić? – spytałem z rozpaczą Krysię.
– Co ci serce dyktuje. Nie jesteś aktorem, tylko członkiem naszej rodziny – wtrącił się Piotr. – No, uszy do góry! Oddychaj, bo jesteś strasznie blady. Jakby co, postaram się ciebie złapać, żebyś nie rymnął na podłogę. Masz to jak banku.
Dobrze mu było żartować, nie on był w centrum wydarzeń. Kiedy podeszła do nas mama Krystyny, myślałem, że zemdleję. Wszyscy się na nas gapili, kilka osób robiło zdjęcia, a Marek kręcił film. Mama Krysi zobaczyła, co się ze mną dzieje, dotknęła uspokajająco mojego policzka, a potem zaczęła mówić.
Słowa błogosławieństwa pełne prawdziwej miłości przypomniały mi mamę. Byłaby szczęśliwa, widząc, że jej syn się żeni, na pewno pokochałaby Krysię. Poczułem niemęską wilgoć pod powiekami i ciepło w okolicy serca. Nareszcie zrozumiałem, że najważniejsza jest miłość. Do Boga, rodziny i całkiem obcych ludzi. To trudne, ale możliwe, w każdym razie postanowiłem spróbować.