Reklama

Mam na imię Paweł. Mam trzydzieści kilka lat i… jestem zakochany. Zakochany od ponad dekady. W tej samej kobiecie. W Magdzie. Poznaliśmy się na studiach – oboje trafiliśmy do jednej grupy na pierwszym roku. Ona od razu przyciągała ludzi – uśmiechem, dowcipem, jakąś taką wewnętrzną siłą. Ja... raczej się nie wychylałem. Zawsze byłem tym cichym typem – lubiłem słuchać, doradzać, być obok. Tylko że z czasem to „obok” zamieniło się w coś więcej. W zauroczenie. W miłość. Tyle że nieodwzajemnioną.

Reklama

Bo Magda widziała we mnie przyjaciela. Tego, do którego można przyjść z każdą rozterką. Tego, co zawiezie na lotnisko o czwartej nad ranem i naprawi cieknący kran. Tego, co zna jej ulubioną pizzę i pamięta datę jej matury lepiej niż ona sama. Przez lata widziałem, jak zakochuje się – źle wybiera, cierpi, wraca ze spuszczoną głową, a ja zawsze byłem. Gotów na wszystko.

Nigdy nie powiedziałem jej prawdy. Bałem się, że ją stracę. Że jeśli powiem, to zniszczę tę kruchą nić, która nas łączy. A może... po prostu nie miałem odwagi. Przez lata uczyłem się żyć z tym uczuciem – tłumionym, skrzętnie ukrywanym. Przestałem liczyć, ile razy ściskało mnie w środku, kiedy mówiła o kimś nowym. Ile razy gryzłem się w język, kiedy widziałem, że znów ktoś ją zranił. I teraz… teraz wychodzi za mąż. Za kogoś innego. Nie wiem, po co to piszę. Może żeby zrzucić z siebie ten ciężar. Może żeby ktoś, gdzieś zrozumiał, co znaczy kochać w milczeniu. A może – żeby nareszcie się pożegnać.

Ogłoszenie zaręczyn

Spotkaliśmy się całą paczką w sobotę u Anki. Była nasza stara ekipa ze studiów – trochę powiększona o aktualnych partnerów, nowe twarze, które pojawiły się w ostatnich latach. Było wino, śmiech, chipsy w miseczkach, rozmowy o wszystkim i o niczym. Magda wyglądała tej nocy pięknie. Miała na sobie prostą, granatową sukienkę, a włosy spięła w ten niedbały kok, który zawsze lubiłem. Gdy weszła z Tomkiem, przywitali się ze wszystkimi. Ja wstałem, żeby ją uściskać. Przytuliła mnie krótko, jak zawsze, tak naturalnie, jakbyśmy widzieli się wczoraj, a nie dwa tygodnie temu. Kiedy wszyscy już usiedli, Magda uniosła kieliszek i stuknęła w niego paznokciem.

– Mam dla was wiadomość – powiedziała i spojrzała na Tomka. – Zaręczyliśmy się.

W jednej chwili zrobiło się cicho. Potem wszyscy zaczęli klaskać, gratulować, krzyczeć, śmiać się, dopytywać o szczegóły. Ona wyciągnęła rękę, pokazała pierścionek. Widziałem go – prosty, złoty, z jasnym oczkiem. Tomek objął ją ramieniem, a ona opowiadała, jak się oświadczył. Na jakimś wyjeździe, w górach, przy zachodzie słońca. Wszystko jak z folderu. Uśmiechałem się, kiwałem głową, mówiłem, że pięknie, że gratuluję, że cudownie.

– Naprawdę się cieszę, Magda. Zasługujesz na to – powiedziałem i starałem się, żeby mój głos brzmiał pewnie.

W środku czułem się tak, jakby ziemia lekko się przesunęła. W głowie powtarzałem jedno pytanie: kiedy dokładnie przegapiłem moment, w którym już nie było szans? Dlaczego nie powiedziałem jej wcześniej? Ile razy miałem otworzyć usta i nie zrobiłem tego? A teraz… teraz siedziałem obok i słuchałem, jak mówi o innym mężczyźnie. O tym, że to ten jedyny. Wziąłem łyk wina i spojrzałem na nią jeszcze raz. Była szczęśliwa. Śmiała się, trzymała Tomka za dłoń. Wiedziałem, że dokładnie tak będzie wyglądać moje miejsce w jej życiu – trochę z boku, zawsze obok, nigdy na wprost.

Moment słabości

W sobotę Magda miała wieczór panieński. Wiedziałem, że to ostatni moment, w którym mogę coś zrobić. Bez zastanowienia pobiegłem pod lokal, w którym miała przyjęcie i zadzwoniłem do niej, aby wyszła na chwilę na zewnątrz.

– Paweł, coś się stało? Co ty tutaj robisz? - zapytała zaskoczona.

– To chyba ostatnia szansa, żeby powiedzieć ci prawdę – odezwałem się, zanim zdążyłem się ugryźć w język.

Spojrzała na mnie ze zdziwieniem, nie od razu zrozumiała, co mam na myśli.

– Paweł...

– Zawsze cię kochałem. Od samego początku. Ale nigdy nie chciałem zepsuć tego, co mieliśmy.

Przez chwilę nic nie mówiła. Patrzyła gdzieś w ciemność nad miastem, jakby tam szukała odpowiedzi.

– Zawsze coś czułam... Ale w końcu się poddałam. Nie mogłam czekać wiecznie – odpowiedziała cicho.

Wtedy dotarło do mnie, że moje milczenie nie było neutralne. Że to, czego nie powiedziałem, ważyło więcej niż każde wypowiedziane słowo. Nie wiem, czy by coś zmieniło. Może nie. Ale miałem szansę i pozwoliłem jej przejść obok.

– Gdybyś powiedział to kilka lat temu...

Nie dokończyła. Skinąłem głową. Wiedziałem, co chciała powiedzieć. A raczej czego już nie chciała dodawać. Tej nocy prawie nie spałem. Wróciłem do mieszkania i krążyłem po pokoju jak lunatyk. W głowie powtarzałem każdą jej odpowiedź, każde słowo, które wypowiedziała. To nie było zamknięcie. To było potwierdzenie, że wszystko, co trzymałem w sobie przez te lata, mogło mieć znaczenie. Ale już nie było czasu.

Dzień ślubu

Ślub odbywał się w małym kościele pod Warszawą. Magda zawsze mówiła, że nie lubi przepychu, że marzy jej się coś kameralnego, z dala od hałasu i gapiów. Dzień był słoneczny, nie za ciepły, nie za zimny. Idealna pogoda na szczęście. Wszyscy się uśmiechali. Ksiądz mówił podniośle, goście cicho szeptali między sobą. Ja stałem z tyłu, za ostatnią ławką. Nikt nie zauważył, że ręce mam zaciśnięte tak mocno, że pobielały mi palce.

Kiedy Magda weszła do kościoła, prowadził ją ojciec. Miała na sobie prostą, białą suknię. Bez falbanek, bez tiulu. Uśmiechała się lekko, jakby chciała uspokoić siebie i wszystkich dookoła. Tomek czekał przy ołtarzu, poprawiając mankiet. Wyglądał dobrze. Wysoki, zadbany, pewny siebie. Wiedziałem, że to właśnie w nim zakochała się ta część Magdy, której ja nigdy nie dotknąłem – ta, która potrzebowała stabilności i bezpieczeństwa.

Przysięgali sobie miłość i wierność. Ich głosy niosły się po kościele, każde słowo wypowiadane wyraźnie, pewnie. Słuchałem tego, jak ktoś, kto ogląda film, który zna na pamięć, a mimo to ma nadzieję, że zakończenie będzie inne. Kiedy Magda powiedziała „tak”, coś się we mnie zatrzymało. Patrzyłem, jak składa swój los w ręce innego mężczyzny i wiedziałem, że już nic nie będzie tak, jak wcześniej.

– Czemu masz taką minę? – zapytała Anka, stając obok.

– Bo właśnie tracę jedyną kobietę, którą naprawdę kochałem – odpowiedziałem, nie patrząc na nią.

– Powiedziałeś jej? – jej głos był zdziwiony, może nawet lekko poruszony.

– Za późno – szepnąłem.

Nie czekałem na koniec ceremonii. Wyszedłem cicho, bez pożegnania, zanim zaczęły się życzenia, uściski, zdjęcia. Zanim musiałbym stanąć w kolejce do pary młodej i uśmiechnąć się na zdjęciu, które powędruje do ramki na ich komodzie. Ruszyłem w stronę przystanku. Nie obejrzałem się ani razu.

Samotność

Po ślubie unikałem kontaktu z Magdą. Wiedziałem, że jeśli odezwę się za szybko, usłyszę w słuchawce jej radosny głos, opowieści o podróży poślubnej, o nowym mieszkaniu, o planach. Nie byłem gotów tego słuchać. Może nigdy nie będę.

Zacząłem zamykać się w sobie jeszcze bardziej niż dotąd. Praca dawała mi pretekst, żeby nie odbierać telefonów i odmawiać spotkań. Wieczory spędzałem sam. Wino, stara playlista z lat studenckich, książki, których nigdy nie kończyłem, bo myśli ciągle wracały do niej. Do tych wszystkich chwil, kiedy siedzieliśmy na uczelni i śmialiśmy się z wykładowców, do wspólnych wyjazdów, kiedy dzieliliśmy się kawą i kanapką, do rozmów do nocy. Wspomnienia wracały z detalami – zapach jej szamponu, sposób, w jaki marszczyła nos, kiedy się denerwowała, spojrzenia, które rzucała mi, kiedy myślała, że nie patrzę.

Przestałem szukać sensu w tym, co się stało. Przecież nikt mnie nie zmuszał do milczenia. Nikt nie zabronił powiedzieć „kocham cię”. To była moja decyzja. Albo strach. Albo jedno i drugie. W każdym razie wiem jedno – sam to sobie zrobiłem. Czasem siedząc wieczorem przy biurku, łapałem się na tym, że układam w głowie rozmowę, która nigdy się nie wydarzyła. Mówię jej wszystko – od początku, bez owijania, bez żartów, bez uciekania wzrokiem. Ona słucha. Nie przerywa. I nie odchodzi. Ale kiedy wracam do rzeczywistości, zostaje tylko dźwięk zegara i pusty pokój.

– Czasem jedno zdanie może zmienić wszystko. A brak zdania – zniszczyć wszystko – pomyślałem któregoś wieczoru, patrząc w ciemność za oknem.

Kochałem ją po cichu i zbyt długo. A teraz uczę się z tym żyć.

Przypadkowe spotkanie

Wyszedłem tylko po kawę. Była sobota, przedpołudnie, ulica prawie pusta, tylko kilka osób w kolejce do piekarni i dzieci na rowerkach. Kawiarnia, do której wszedłem, była nieduża. Stałem już przy ladzie, kiedy ją zobaczyłem. Siedziała zamyślona przy oknie, z filiżanką w dłoniach. Wyglądała... inaczej. Trochę zmęczona. Trochę starsza. Ale nadal piękna. Zauważyła mnie. Skinęła głową z lekkim uśmiechem. Podszedłem. Nie mogliśmy udawać, że się nie znamy.

– Paweł – powiedziała cicho, jakby to imię coś znaczyło. – Usiądziesz?

– Jasne. Chwilę – odpowiedziałem i usiadłem naprzeciwko.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu, jakby każde z nas nie wiedziało, od czego zacząć.

– Co u ciebie? – zapytała w końcu. – Pracujesz wciąż w tej firmie z Domaniewskiej?

– Tak. A ty?

– Pracuję zdalnie. Czasem jeżdżę na spotkania. Dzisiaj miałam jedno odwołane... więc pomyślałam, że posiedzę chwilę tutaj. Sama ze sobą.

Milczeliśmy znów przez chwilę. Nie było napięcia, nie było nerwów. Tylko jakiś dziwny spokój.

– Jesteś szczęśliwa? – zapytałem w końcu.

Zaskoczyło ją to pytanie. Opuściła wzrok, jakby szukała odpowiedzi w filiżance.

– Uczę się być – powiedziała po chwili. – A ty?

Zacząłem mówić, zanim zdążyłem się zastanowić.

– Uczę się żyć z tym, że przegapiłem wszystko.

Nie spojrzała na mnie. Tylko pokiwała głową, wolno, jakby wszystko w niej już znało tę odpowiedź.

– Czasami nie chodzi o to, co czuliśmy. Tylko o to, czego się baliśmy – powiedziała spokojnie.

Miała rację. I żadne z nas nie musiało już tego tłumaczyć. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, o błahych sprawach, o pracy, o znajomych. Nie zapytałem o Tomka. Ona nie pytała więcej o moje życie. W końcu spojrzała na zegarek i powiedziała, że musi wracać. Odprowadziłem ją wzrokiem, gdy wychodziła. Nie obejrzała się. I dobrze. Zostałem z niedopitą kawą i myślami. Nie bolało już tak bardzo. To było spotkanie, które nie zmienia nic, ale też... zamyka coś cicho.

Paweł, 37 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama