Reklama

Kiedy tylko wszedłem do kuchni, zorientowałem się, że chyba niedawno miała miejsce jakaś domowa kłótnia. Naczynia w zlewie, zmywane przez moją córkę, zbyt głośno trzaskały.

Reklama

– Widzę, że jesteś nie w humorze – wyjąłem z szafki miętę, którą zawsze pijam na noc. – Coś się stało?

– A stało! – prychnęła Magda i wytarła ścierką ręce. – Ja już nie wiem sama, co ze mną jest nie tak, że własnego jedynego dziecka nie potrafię wychować na ludzi.

– O Ani mówisz? – spytałem zdumiony. – Przecież to dobra, spokojna dziewczyna.

– Tak, cicha woda brzegi rwie – odparła Magda. – Niby spokojna, a niezłe z niej ziółko. Byłam dzisiaj w szkole na zebraniu, i co się okazuje? Ocenę z zachowania na koniec semestru ma obniżoną za wagarowanie.

Całą noc myślałem, jak temu zaradzić

I zaczęła opowiadać, że jeżeli Ance jakiś przedmiot nie leży, zwłaszcza matematyka i fizyka, albo jak ma być sprawdzian czy klasówka, to po prostu nie idzie wtedy na lekcje. Wychodzi rano z domu, ale zamiast do szkoły idzie do kumpelki i obie sobie u niej siedzą. Ta cały dzień ma wolną chatę, bo rodzice prowadzą interes.

– To zresztą nie pierwszy przypadek! – biadoliła córka. – Tyle razy z nią już gadałam, wkładałam jej do głowy, że ostatnia klasa gimnazjum to nie przelewki, że będzie miała braki i do żadnego porządnego liceum się nie dostanie. A ona obiecuje, że się poprawi i nic z tego nie wychodzi. Ja się potem w szkole dowiaduję takich rzeczy…

No, niewesoło to wyglądało.

Niby moja wnuczka sprawiała wrażenie rozsądnej rzeczowej dziewczyny, a tu proszę, jakie numery wykręcała! Ale to przecież nie ze złego charakteru, tylko z głupoty. Wiadomo, że dzieciakom w tym wieku różne rzeczy do głowy przychodzą.

Dobrze pamiętałem, że mój syn, brat Magdy, też wagarował. Ale wtedy piłka była krótka – zakaz grania w nogę przez miesiąc i jeszcze specjalny dzienniczek mu z żoną założyliśmy, w którym musieli się podpisywać nauczyciele, żeby potwierdzić jego obecność w szkole. No, ale przecież na Ankę zakazy to chyba nie bardzo teraz skutkują, młodzież jest inna.

Jednak coś trzeba zrobić, i to coś, co radykalnie zniechęci wnuczkę do wagarów. Trzeba wziąć ją sposobem

Chciałem pomóc córce, no i zależało mi na małej. Przez pół nocy wtedy nie spałem, kombinując, co tu wymyślić…

Rano wstałem wcześniej, ogoliłem się, wyperfumowałem, ubrałem w najlepszy garnitur, odświętną białą koszulę i muszkę. Przygotowałem też sobie długi płaszcz z czesankowej wełny, w którym właściwie to tylko na pasterkę chodziłem albo od wielkiego dzwonu zakładałem, włochaty szalik w kolorze mąki, który zachował się z dawnych, lepszych czasów i stary kapelusz, prawdziwy borsalino, którego wieki całe na głowie nie miałem. Tak odziany, zszedłem do kuchni.

Córce na mój widok mało oczy z orbit nie wyszły. Ania zaś zakrztusiła się herbatą, którą w pośpiechu dopijała.

– A ojciec gdzie się wybiera? – wyjąkał zięć, z trudem przełykając kęs kanapki. – Na maskaradę jakąś? No bo rauty to teraz raczej się nie odbywają – popatrzył znacząco na Magdę wzrokiem, który mówił, że chyba mi odbiło.

– Skądże – wzruszyłem ramionami. – Postanowiłem po prostu wziąć na swoje barki jeszcze jeden domowy obowiązek, żeby wam jakoś ulżyć…

– To znaczy, że co? – spytała Magda, patrząc na mnie z niepokojem.

– To znaczy, że od dzisiaj zamierzam odprowadzać do szkoły Anię i przyprowadzać ją z powrotem do domu, ponieważ… – nie skończyłem, bo moje słowa zagłuszył krzyk wnuczki.

– No nie, dziadku, nie zrobisz mi chyba takiego obciachu! – z przerażeniem patrzyła na mój staroświecki kapelusz i długi płaszcz. – Przecież jak cię moi kumple zobaczą, to normalnie życia nie będę miała w budzie.

– Ktoś musi zadbać o to, abyś chodziła do szkoły codziennie i nie wagarowała – odparłem spokojnie, poprawiając muszkę. – A że twoi rodzice pracują, a ja mam dużo wolnego czasu, więc pomyślałem sobie…

– Już ty sobie dziadku lepiej nic nie myśl! – powiedziała wnuczka. – Nie musisz mnie odprowadzać, sama pójdę.

– I obiecujesz, że wagary się skończą? – spytałem. – Bo wiesz, jak tylko matka znowu się dowie w szkole, że cię nie było, to już ci nic nie pomoże. Ja co rano będę tu czekał na ciebie w moim najlepszym odzieniu.

– Rany, tylko nie to – jęknęła Ania. – Obiecuję, nie będę już wagarować.

I o to chodziło. Bo choć wnuczka nie zawsze była w porządku, wiedziałem, że słowa dotrzyma. I rzeczywiście, więcej nie zdarzyło się jej wagarować.

– Ale to wcale nie z poczucia obowiązku, tylko ze strachu przed twoim towarzystwem – śmiała się córka.

– Ależ miałeś pomysł, tato. No i ten kapelusz… Przecież kupiłeś go, jak byłam jeszcze małą dziewczynką, teraz już nikt w takim nie chodzi.

Reklama

– Nigdy nie wiadomo, co i kiedy się przyda – odrzekłem. – Najważniejsze, że kłopoty z wagarami skończyły się raz na zawsze.

Reklama
Reklama
Reklama