Reklama

Malwina już w podstawówce sprawiała problemy. Z posłusznej dziewczynki, po śmierci rodziców, nagle przeistoczyła się w krnąbrną, złośliwą i pyskatą małą wiedźmę. Przestała się uczyć, ledwie przechodziła z klasy do klasy. I chociaż z żoną cierpliwie tłumaczyliśmy jej, że bez wykształcenia niczego w życiu nie osiągnie, że będzie tyrać za marne grosze, zupełnie się tym nie przejmowała. Twierdziła, że szkoła to nudziarstwo, a nauczyciele zapychają jej głowę zbędnymi pierdołami. Ubzdurała sobie, że zostanie celebrytką, a do tego nie są potrzebne jakieś głupie sinusy, znajomość dat historycznych czy wzoru na przyspieszenie. Nic do niej nie docierało.

Reklama

Wpadła w złe towarzystwo

Nie rozumieliśmy, skąd ta zmiana. Kilka razy udało nam się zaciągnąć Malwinę do psychologa, ale niewiele wskóraliśmy. Konsekwentnie odmawiała współpracy i nie pomagały ani groźby, ani obietnice. Im była starsza, tym gorzej się robiło. Zaczęła imprezować. W wieku piętnastu lat po raz pierwszy przyszła do domu pijana. Przyszła? Ledwie się dowlekła! Dwa razy zwymiotowała na klatce schodowej, a potem jeszcze w przedpokoju. Oczywiście nie posprzątała. Na drugi dzień nie wyściubiła nosa ze swojego pokoju. No, może kilka razy przemknęła do toalety. Ale wątpię, by było jej wstyd. Po prostu miała kaca i chciała uniknąć naszego trucia. Kazanie palnęliśmy jej później, gdy bardziej kontaktowała. Bez skutku. Odtąd coraz częściej wyczuwaliśmy od niej i alkohol, i papierosy.

Kiedy skończyła osiemnaście lat, regularnie wracała pijana. A my nie mogliśmy z tym nic zrobić. Owszem, stawialiśmy Malwinie ultimatum.

– Weź się za siebie albo wystawimy cię za drzwi. Dosyć tego dobrego! – straszyłem.

– A wystawcie – wzruszała ramionami. – Znajdę sobie lokum i nocleg. Mam mnóstwo znajomych.

Chciała być taka dorosła

Po śmierci mojej żony sytuacja tylko się zaogniła. Pewnego dnia moja wnuczka oświadczyła mi, że się wyprowadza. Poznała podobno miłość swojego życia i od teraz będą mieszkać razem. Ech, widziałem ja parę razy tę jej miłość, pożal się Boże… Niechby poznała kogoś sensownego, kto wyprowadziłby ją na prostą, skoro nam się nie udało. Z miłości ludzie przechodzą cudowne przemiany… Nie ona. Zakochała się w typie, który tylko ściągnie ją w dół. A ja?

Mogłem tylko umierać z żalu, zamartwiając się i obwiniając. Może trzeba było bardziej zdecydowanie wziąć sprawy w swoje ręce? Zamknąć ją w domu, nałożyć szlaban? Wysłać do jakiegoś ośrodka albo nawet poprawczaka? Sam już nie wiem, pogubiłem się. A oni szlajali się po melinach, żłopali alkohol. Skąd wiem? Nasza miejscowość to nie metropolia i ludzie tu lubili plotkować. Niektórzy zaś wręcz lubowali się w rozdrapywaniu moich ran i donosili mi na bieżąco, w jakich sytuacjach widzieli moją Malwinkę. Myślałem, że gorzej już być nie może. Myliłem się.

Byłem w podwójnym szoku

Pewnego dnia dwóch mundurowych zapukało do moich drzwi, by poinformować mnie, że Malwina i jej chłopak nie żyją. Właśnie tak – od policjantów dowiedziałem się, że moja wnuczka umarła. Byłem zdruzgotany. Chyba tylko cudem nie padłem na zawał. Łzy płynęły mi z oczu, choć sądziłem, że wszystkie dawno wypłakałem. Boże drogi… Gdzie i kiedy popełniliśmy z Żanetą błąd? Przecież naszej Malwince niczego nie brakowało. Nie miała w życiu złych wzorców i choć czasy były ciężkie staraliśmy się zapewnić naszej wnuczce szczęśliwe dzieciństwo. A jednak coś poszło nie tak. O co chodziło? Miała jakąś wadę genetyczną, która uczyniła z niej socjopatkę?

Przykre, że nawet mnie to nie zdziwiło, taki rodzaj śmierci. Prawdziwy szok przeżyłem później. Aż mi pociemniało mi w oczach i zaschło w ustach.

– Co pan powiedział? – wychrypiałem, no bo może się przesłyszałem.

– Powiedziałem, że na melinie znaleźliśmy dziecko. Chłopca. Półrocznego. Najwyraźniej nie wiedział pan, że został pradziadkiem… Mały leży teraz w szpitalu. Lekarze walczą o jego życie.

Nie mieściło mi się to w głowie. Moja wnuczka nie uznała za stosowne poinformować mnie, że zaszła w ciążę. Chryste, gdybym wiedział, pomógłbym jej! Dlaczego nic nie powiedziała? Aż tak mnie nienawidziła? Tak kompletnie nic dla niej nie znaczyłem? Na to wychodzi. Skreśliła mnie na amen, wyrzuciła ze swojego życia i serca. Tylko czemu? Co takiego jej zrobiłem? Czym zawiniłem? Tym, że ją kochałem i starałem się wychować na dobrego człowieka? Po policzkach znów pociekły mi łzy, żłobiąc w nich istne kaniony żalu…

Zająłem się prawnukiem

Kilka następnych dni to był inny rodzaj koszmaru. Jeździłem po urzędach i załatwiałem formalności związane z pogrzebem. Ledwie trzymałem się w kupie. Musiałem też wypełnić mnóstwo papierów, by przejąć prawną opiekę nad prawnukiem. Waleczny dzieciak – mówili lekarze. Początkowo dawali mu niewielkie szanse na przeżycie, ale ostatecznie udało im się go uratować. Choć był niedożywiony, odwodniony, prawdopodobnie bity, o czym świadczyły siniaki na jego ciałku. Ech, gdybym wiedział wcześniej…

Dałem chłopcu na imię Jarosław, po moim ojcu. Kilka pierwszych dni było ciężkich, bo zapomniałem już, jak należy obchodzić się z takim malcem. Ale z czasem radziłem sobie coraz lepiej. Duża w tym zasługa mojej sąsiadki, pani Lucynki. Ta dzielna kobieta wychowała pięcioro potomstwa i była skarbnicą wiedzy w tej dziedzinie. Pomagała mi, jak umiała. Postanowiłem zrobić wszystko, by wychować go na lepszego człowieka niż jego mama. Nie wiem, czy mi się uda, ale dopóki będę miał siłę, będę próbował.

Minęły 3 lata, a Jarek wyrasta na rezolutnego chłopca. Właśnie poszedł do przedszkola i świetnie sobie radzi. Jest grzeczny i ciekawy świata. To taki mój promyk nadziei na starość. Mam już swoje lata, ale przy wsparciu sąsiadki, mam nadzieję, że uda mi się go jeszcze wychować.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama