Reklama

Zanim na mojej drodze stanął ten młody hochsztapler, przeżyłam olbrzymią tragedię. Po kilku miesiącach, prowadzący Tosię okulista, poddał się i stwierdził, że wnuczka prawdopodobnie na zawsze pozostanie niewidoma.

Reklama

Wieczorem, po tamtej wizycie w szpitalu, siedziałyśmy z córką w kuchni przy stole i po cichu płakałyśmy. Ostatnimi czasy niezbyt nam się wiodło. Przed dwoma laty odszedł mój mąż. Skończył zaledwie 65 lat, mógł jeszcze pożyć. Ale po tym jak złamał nogę, dopadła go sepsa. Zawinął się w ciągu kilku dni. Jeszcze niedawno świętowałam z nim czterdziestą rocznicę ślubu, a tu pstryk i byłam wdową, która idzie za trumną swojego ukochanego.

Kilka miesięcy później umarł mąż Halinki, mojej córki. Zawinął się również w trymiga, nie chorował nawet dwa tygodnie. Dopadł go rak wątroby. W jednej chwili złamały go okropne boleści. Zemdlonego zawieziono do szpitala, tam zarządzono natychmiastową operację, z której Antek już się nie wybudził. Rok później Tosia straciła wzrok. Tak więc siedziałyśmy przy stole w kuchni, i po cichu ocierałyśmy łzy z oczu. Nagle w drzwiach pojawiła się drobna sylwetka wnuczki.

– Nie płaczcie – powiedziała cicho.

– Ja jeszcze będę widzieć. Może inaczej, ale będę, więc nie macie się o co martwić.

Zobacz także

Potem odwróciła się, i trzymając ściany, pomaszerowała do swojego pokoju.

W pierwszej chwili zbaraniałam. Prawdopodobnie moją córkę też zatkało, gdy usłyszała spokojny głosik córeczki. A jednak tymi słowami mała rozwiała wszelkie nasze smutki. Uświadomiłyśmy sobie, że trzeba żyć dalej, planować dzień jutrzejszy i, jak mawiał mój świętej pamięci mąż, nie zapominać o marzeniach.

Od tamtej pory życie zaczęło nam płynąć jakby spokojniej.

Pewnego dnia, kiedy wybieraliśmy się z Tosią na spacer, mała spojrzała na mnie pustym wzrokiem. Tak mi się przynajmniej zdawało.

Chwilę później usłyszałam jej głos:

– Nigdy nie lubiłam cię w tych czerwonych rękawiczkach.

Skąd wiedziała, że właśnie takie mam na rękach? Najpewniej zapamiętała, że czerwony był moim ulubionym kolorem – tak to sobie wtedy wytłumaczyłam.

Krysia wszystko mi wytłumaczyła

Kilka dni później myłyśmy w łazience dłonie. Resztki żółtego mydła leżały w mydelniczce. Obok położyłam nowe mydełko, było w kolorze dojrzałego groszku. Kiedy podeszłyśmy do umywalki, Tosia poprosiła, żebym umyła jej dłonie zielonym mydłem.

– Skąd wiesz, że tu jest zielone mydło?

– Przecież leży w mydelniczce, obok żółtego – odparła ze zdziwieniem, że pytam ją o taką oczywistość.

Ty widzisz! – krzyknęłam uradowana. Tosia jednak pokręciła przecząco głową.

– Nie widzę mydła, ale widzę kolory – wyjaśniła i zabrała się za mycie rąk.

Zadzwoniłam do koleżanki, która przez długie lata była lekarzem dziecięcym. Powiedziałam jej, że Tosia, choć jest uznana za niewidomą, potrafi rozróżniać kolory. Krysia, po przejściu na emeryturę, zainteresowała się ezoteryką i medycyną naturalną, pomyślałam więc, że z pewnością dowiem się od niej czegoś więcej o przypadku Tosi niż od zwykłego okulisty.

Umówiłyśmy się na dzień następny. Gdy powiedziałam córce o spotkaniu, ta początkowo była temu przeciwna.

– To niepoważne – stwierdziła z przekonaniem. – Pani Krystyna całe życie była lekarką, a teraz na stare lata głosi wszem wobec, że medycyna nadaje się do kosza, a leczy jedynie wiara?

Zamilkłam, nie chcąc się spierać na temat wyższości Świąt Wielkanocnych nad świętami Bożego Narodzenia, jak mawiał satyryk. Jednak, jak się okazało, miałam rację, że poszłam na tamto spotkanie.

Była sobota, w pobliskiej cukierni kupiłam ciastka, by kilkanaście minut później stanąć z wnuczką pod drzwiami mieszkania koleżanki. Nacisnęłam dzwonek i wkrótce siedziałyśmy w przytulnym saloniku.

Krysia dokładnie przebadała Tosię, po czym oznajmiła, że w jej przypadku można mówić o widzeniu bezwzrokowym.

– Każdy człowiek ma tzw. trzecie oko, o którego istnieniu nasza cywilizacja dawno zapomniała. Dla jednych to wąska szparka usytuowana pośrodku czoła, pomiędzy brwiami, przez którą można dostrzec zarys rzeczywistości. Inni mogą widzieć przez to oko niczym przez otwarte na oścież okno. Tak przynajmniej jest z Tosią. Zaraz ci to udowodnię.

Krysia wyszła z pokoju i po chwili wróciła z dziecięcym blokiem do wycinanek. W środku znajdowały się różnokolorowe papiery. Krysia pokazywała Tosi kolejne papiery, a wnuczka mówiła, jakie widzi barwy. Na piętnaście prób pomyliła się tylko dwa razy. Jak to możliwe?

– Widzisz – westchnęła Krysia – kiedy byłam jeszcze aktywna zawodowo, chciałam wierzyć w siłę naszej medycyny, a przede wszystkim w potęgę naszego umysłu, który jest w stanie stworzyć lekarstwa na najgorsze choroby. Udoskonalając, badając, i wymyślając coraz to nowe medykamenty, zapomnieliśmy jednak o wielu metodach sprzed wieków, którymi w prostszy i zdrowszy sposób możemy osiągnąć stawiany przed sobą cel.

– Szkoda, że moja córka nie słyszy tych słów – powiedziałam z westchnieniem.

– Skąd u Tosi to widzenie?

Jej młody umysł, jak wytłumaczyła mi Krysia, który jeszcze nie został dostatecznie wypaczony przez otaczającą cywilizację, włączył mechanizm trzeciego oka, który zastąpił widzenie oczami.

– Tosia dostrzega pewne kształty oraz pokrywające je kolory. Te kolory to nic innego jak nasza aura biologiczna lub długości promieniowania, które wysyła każda barwa – mówiła.

Kiedy zrelacjonowałam córce wizytę u Krysi, usłyszałam głośne westchnienie, a potem, po chwili milczenia, prośbę:

– Mamo – głos Halinki był spokojny, ale stanowczy – lepiej trzymaj się od tej hochsztaplerki z daleka. Nie chcę, żeby moje dziecko trafiło w ręce jakiejś zwariowanej sekty. Nie wspominając, że wolałabym, żebyś w życiu codziennym bardziej kierowała się rozsądkiem.

Próbowałam tłumaczyć, że tu nie chodzi o sektę, ale o wyćwiczenie naturalnego mechanizmu, który każdy posiada w swoim umyśle. Wiedziałam jednak, że z córką nie ma co się spierać, gdyż jak coś wbije sobie do głowy, to umarł w butach.

Wkrótce jednak córka zmieniła zdanie…

Pewnego dnia zjawił się u nas sympatyczny, elegancko ubrany mężczyzna. Okazało się, że Halinkę poznał dzień wcześniej na naszej klatce schodowej, ona akurat wracała z pracy, a on od sąsiadki, której sprzedał ubezpieczenie. Zaczęli rozmawiać, i nieznajomy zachęcił moją córkę do tego, by również ubezpieczyła mieszkanie. Umówili się, że przyjdzie nazajutrz i zaproponuje odpowiednią polisę.

Młody człowiek zjawił się o umówionej porze. W pewnej chwili, gdy oboje rozmawiali w pokoju, Tosia podeszła do mnie, pociągnęła za rękaw i powiedziała, że przyjrzała się temu dziwnemu panu.

– On nie mówi prawdy! – stwierdziła pewnym głosem. – Wokół niego jest za dużo niebieskiego. To zły człowiek.

Nie zamierzałam niepokoić córki i mówić jej o przeczuciach Tosi. Zamiast tego poszłam na górę i spytałam sąsiadki, czy to prawda, że ubezpieczyła mieszkanie? Ta jednak zaprzeczyła. Co więcej, stwierdziła stanowczo, że żaden młody ubezpieczyciel ostatnio nie oferował jej polisy.

Nie wiem, czy córka uwierzyłaby w tę historię, gdybym po prostu oznajmiła, że mężczyzna jest oszustem, bo tak twierdzi Tosia. Dlatego nic nie mówiąc, zadzwoniłam na policję i powiedziałam o wizycie podejrzanego ubezpieczyciela.

Dziesięć minut później do naszych drzwi zapukała policja.

– Mamo, otworzysz? – zawołała Halinka. – Wyobraź sobie, jakie doskonałe ubezpieczenie na życie możemy zawrzeć w PZU!

Kiedy otworzyłam, zobaczyłam mundurowych. Wskazałam im pokój, gdzie była moja córka z oszustem. Ten podobno naciągnął już kilkadziesiąt osób…Halinka o mało nie zemdlała, gdy usłyszała, że mało brakowało, a dałaby się oszukać na półtora tysiąca złotych.

– To Tosia cię uratowała – powiedziałam.

Reklama

Być może pewnego dnia Tosia będzie mogła naprawdę widzieć otaczający ją świat. Wierzę w to, ale na razie nic nie mówię Halince, żeby nie wzbudzać w niej niepotrzebnej nadziei. Nie wspomniałam też o podejrzeniach, jakie miała Krysia po rozmowie z małą. Jej zdaniem, moja wnuczka, oprócz daru widzenia, może mieć również kolejny dar… jasnowidzenia. Ale o tym na razie cii!

Reklama
Reklama
Reklama