„Moja żona była jak kwaśna śliwka, a kochanka słodka niczym brzoskwinia. Nie moja wina, że wybrałem smaczniejszy kąsek”
„– Czy ty w ogóle mnie jeszcze kochasz? – zapytałem któregoś wieczoru, kiedy siedzieliśmy przy kolacji. Bez spojrzeń, bez rozmowy. – A co to zmienia? – odpowiedziała cicho, nie podnosząc wzroku znad sałatki. Już wiedziałem”.

- Redakcja
Nie wiem, czy to historia o zdradzie. A jeśli nawet, to chyba nie o tej, o której myślicie. To raczej opowieść o tym, jak człowiek potrafi się zagubić we własnym życiu, nawet jeśli przez lata był przekonany, że robi wszystko, jak trzeba.
Mam trzydzieści sześć lat, spędziłem dziesięć lat w jednej firmie i w jednym małżeństwie. Codziennie ta sama droga do pracy, te same korki, te same sztuczne uśmiechy kolegów z biura. A w domu – cisza. Taka, która wbija się w głowę i zostaje tam na długo. Taka, co nie daje spać w nocy.
Kasia... Moja żona. Właściwie już nie wiem, czy mogę tak mówić. Kiedyś śmiała się najgłośniej na każdej imprezie, a dziś nawet nie wiem, czy mnie słyszy, gdy coś mówię. Mieszkamy razem, a jakby osobno. Ona ma swój świat, ja swój. Dwa ciała w jednym łóżku, dwa umysły na przeciwnych biegunach.
Nie planowałem zdrady. Naprawdę. Nie jestem typem faceta, który goni za spódniczkami i szuka emocji w tanich podbojach. Ale jak długo człowiek może wracać wieczorem do domu, w którym nikt na niego nie czeka? Jak długo można jeść kolację w ciszy, patrząc na osobę, która kiedyś była najbliższa na świecie, a dziś nawet nie pyta, jak minął dzień?
A potem pojawiła się ona – Julia. Młodsza, z innego świata. Pachniała czymś nowym. Nadzieją? Uwagą? Tym, czego od dawna mi brakowało. Spojrzała na mnie tak, jak Kasia nie patrzyła od lat. I zanim się zorientowałem, stało się. A później... wszystko zaczęło się sypać.
Byłem samotny w małżeństwie
– Czy ty w ogóle mnie jeszcze kochasz? – zapytałem któregoś wieczoru, kiedy siedzieliśmy z żoną przy kolacji. Bez spojrzeń, bez rozmowy. Tylko dźwięk widelca uderzającego o porcelanowy talerz.
– A co to zmienia? – odpowiedziała cicho, nie podnosząc wzroku znad sałatki.
Nie wiem, co mnie bardziej uderzyło – słowa czy ton, w którym je wypowiedziała. Jakbyśmy nie byli już nawet partnerami, tylko dwoma lokatorami, którzy przypadkiem zamieszkali razem. Jeszcze kilka lat temu wybuchłaby awantura, może rzuciłaby talerzem. Dzisiaj nawet nie próbowała się bronić. Ta obojętność zabolała mnie najmocniej.
– Przecież kiedyś mnie kochałaś – próbowałem coś wygrzebać z tej pustki, jakiś ślad emocji, chociażby złość.
– To było dawno temu, Adam – wstała od stołu i zniknęła w łazience, zostawiając mnie z niedojedzonym obiadem i piętnem mężczyzny, który chyba za późno zrozumiał, że coś się psuje.
Poszedłem do kuchni. Stałem długo przy zlewie, wpatrując się w kran. Nie miałem siły ani pozmywać, ani włączyć telewizora. Ta cisza była jeszcze gorsza niż kłótnia. Kiedyś, po każdej sprzeczce, był jakiś gest, dotyk, próba pojednania. A teraz?
Nie wiem, kiedy ostatni raz poczułem się kochany. Właściwie… nie wiem, czy Kasia jeszcze mnie zna. Czy wie, co lubię jeść, jaką muzykę puszczam w aucie, kiedy jadę sam? Przecież nie rozmawiamy. Nie pytamy się o nic. Mijamy się rano w łazience, wieczorem w kuchni. Dwa duchy pod jednym dachem. Właśnie w tej pustce... zrobiło się miejsce dla kogoś innego.
Brakowało mi bliskości
Julia pojawiła się nagle. Właściwie nawet nie zauważyłem, kiedy zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Była nowa w dziale marketingu, młodsza ode mnie o ponad dziesięć lat, świeżo po studiach, z tym błyskiem w oku, którego już dawno nie widziałem u żadnej kobiety – a już na pewno nie u Kasi.
Pierwszy raz zwróciłem uwagę, kiedy w kuchni firmowej próbowała bezskutecznie włączyć ekspres do kawy.
– Musisz przytrzymać dłużej. On jest humorzasty – powiedziałem, stając obok.
– Aha! – roześmiała się. – To tak jak ja o poranku.
Zabawne, ale to zdanie zapamiętałem na długo. Zaczęliśmy codziennie pić razem kawę. Początkowo tak jak z każdym, wymieniałem z nią uwagi – pogoda, korki, marudny szef. Potem coraz więcej. Rozmawialiśmy o filmach, planach na wakacje, a nawet o samotności.
– W twoich oczach jest tyle smutku... – powiedziała któregoś wieczoru, kiedy zostaliśmy sami w biurze.
– W twoich też – odpowiedziałem bez zastanowienia. A potem była ta kawa po pracy. Jedna. Druga. Wino u niej. Dłoń na ramieniu. A potem…
Nie byłem pijany. Nie mogę nawet powiedzieć, że nie wiedziałem, co robię. Chciałem tego. Nie dlatego, że byłem zakochany. Nie byłem. Ale Julia patrzyła na mnie z takim zachwytem, jakby widziała we mnie kogoś wyjątkowego. Czułem się ważny. Doceniony. Potrzebny.
W domu czekała cisza. U Julii – dotyk. Bliskość. Słowa, których od lat nie słyszałem. I choć wiedziałem, że robię coś złego, to po raz pierwszy od dawna czułem się... żywy.
Prawda wypłynęła przez 1 SMS
Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby nie usunąć tej wiadomości. „Tęsknię za tobą. Dzisiaj znów śniłeś mi się nago...” – przeczytała ją Kasia, gdy brałem prysznic. Telefon leżał odblokowany na kuchennym blacie. Zawsze leżał. Nigdy go nie chowałem. Przecież nie miałem nic do ukrycia. Aż do teraz.
Wyszedłem z łazienki, owinięty w ręcznik. Zobaczyłem ją siedzącą przy stole, z telefonem w dłoni. Twarz miała bez wyrazu. Zimna jak lód.
– Sprawdziłam twój telefon – powiedziała cicho, bez emocji.
Zamarłem.
– Kasia… nie powinnaś była…
– Właśnie, że powinnam – przerwała mi. – Od kiedy to trwa?
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Każde słowo wydawało się głupie. Milczałem.
– Ile razy mnie zdradziłeś?
Zacisnąłem palce na krawędzi stołu. Nawet nie próbowałem zaprzeczać. Co miałbym powiedzieć? Że to tylko raz? Że nie miało znaczenia? Że czułem się samotny?
– Mówiłeś, że mnie kochasz – dodała, ale w jej głosie nie było już żalu. Tylko pustka.
Chciałem coś powiedzieć, ale nie zdążyłem.
– Wiesz, co jest najgorsze, Adam? – spojrzała mi prosto w oczy. – Nawet nie chodzi o seks. Chodzi o to, że komuś innemu opowiadasz rzeczy, których nie mówisz mi od lat.
Wstała. Spokojnie, bez histerii. Wzięła klucze z półki i kurtkę z wieszaka.
– Gdzie idziesz? – zapytałem głucho.
– Czy to ważne? Na razie – odparła. – I nie dzwoń. Muszę sobie przypomnieć, kim byłam, zanim stałam się twoją żoną.
Drzwi trzasnęły za nią cicho. A ja zostałem. Nagi. Dosłownie i w przenośni.
Za późno to zrozumiałem
Nie było krzyków. Nie było histerii. Nie rzucała szklankami, nie wyzywała mnie od dupków. Po prostu zniknęła. Spakowała się w nocy, kiedy spałem. A może tylko udawałem, że śpię – żeby nie patrzeć, jak odchodzi. Zostawiła na stole kartkę: „Pojechałam do Ani. Nie dzwoń. Nie chcę cię teraz słyszeć ani widzieć”.
Siedziałem przy tym stole godzinami. Gapiłem się w tę kartkę, jakby mogła mi odpowiedzieć na pytanie, które wciąż biło mi w głowie: „Co ja, do cholery, zrobiłem?”.
Dom nagle wydał się obcy. Każdy przedmiot pachniał Kasią. Jej płaszcz nadal wisiał w przedpokoju, jej szalik leżał na kanapie. Poszedłem do sypialni. Otworzyłem szafę. Jej ubrania jeszcze tam były. Wziąłem jedno z nich i przytuliłem do twarzy, jak jakiś żałosny dzieciak. Pachniało nią. Czystością. Bezpieczeństwem. Domem.
Zadzwoniłem. Raz. Drugi. Dziesiąty. Nic. Tylko głuchy sygnał i automatyczna sekretarka. Napisałem wiadomość. „Przepraszam”. Potem kolejną. I jeszcze jedną. Wszystkie zostały bez odpowiedzi.
W końcu nie wytrzymałem. Poszedłem do Mateusza. Wiedział wszystko – o Julii, zdradzie, całym tym bałaganie.
– I co teraz? – zapytałem, siadając na jego balkonie z piwem w dłoni.
– Teraz? – spojrzał na mnie z nieukrywaną ironią. – Teraz, Adam, siedzisz w bagnie, które sam sobie wykopałeś. I nie licz, że ktoś cię z niego wyciągnie.
– Ale ja… nie chciałem, żeby tak to się skończyło…
– No to trzeba było nie zaczynać – przerwał mi ostro. – Stary, kochałeś ją? To po cholerę poszedłeś w tango z inną?
Nie odpowiedziałem. Nie wiedziałem już nic.
To było jeszcze gorsze
Dwa tygodnie ciszy. Ani jednego znaku od Kasi. Telefon milczał jak zaklęty. Każdego dnia wracałem z pracy, mając absurdalną nadzieję, że może zobaczę jej buty w przedpokoju. Że może tylko potrzebowała przestrzeni i wróci. Że może się nie spakowała na zawsze.
Ale jej ubrania zniknęły. Półka w łazience pozostała pusta. Ulubiony kubek z flamingiem – zabrany. Nawet szczoteczka do zębów nie została. Tylko te cholerne zdjęcia w ramkach, które zostawiła na komodzie, jakby specjalnie, żeby bolało bardziej.
W niedzielę pojechałem do jej siostry. Anka otworzyła mi drzwi, skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała tak, jak tylko szwagierka może spojrzeć na faceta, który skrzywdził jej ukochaną siostrę.
– Chcesz ją zobaczyć? – zapytała sucho. – Nie ma jej. Pojechała na kilka dni nad morze. Sama.
– Dobrze chociaż... – przełknąłem ślinę. – Dobrze chociaż, że jakoś żyje.
Anka skrzywiła się.
– Żyje. Ale pierwszy raz od lat nie płakała przez ciebie. Pierwszy raz wyglądała... spokojnie.
Milczałem. Nie miałem siły ani prawa się bronić.
– Zdradziłeś ją, Adam. Nie tylko fizycznie. Ty ją zostawiłeś dawno temu, tylko tego nie zauważyłeś. Wiesz, co powiedziała, jak wychodziła? Że była w tym małżeństwie sama od dawna.
Zacisnąłem dłonie w pięści. Nie chciałem tego słuchać, ale musiałem.
– Powiedziała jeszcze jedno – dodała Anka, zanim zamknęła mi drzwi przed nosem. – Że nie wie, czy ci wybaczy. Ale wie, że nie wróci, dopóki będzie czuć ból.
Szedłem do domu w deszczu, bez parasola. Po raz pierwszy zrozumiałem, że ten ból, o którym mówiła... nie był nowy. Ona w nim siedziała od lat. Ja tylko postawiłem kropkę na końcu.
Adam, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moja pomocnica była słodka jak dojrzała brzoskwinka. Miałem ochotę na zakazany owoc, ale los ze mnie zadrwił”
- „Po ślubie wyzywała mnie od buraków, a to jej słoma wystawała z butów. 6 miesięcy wytrzymałem w tym szambie”
- „Wystroiłam się, by zaimponować mężowi, a on mnie upokorzył. Nie wie, że moja przemiana to nie jest jedyna niespodzianka”