Reklama

Nasz związek małżeński można było określić jako zadowalający. Żyliśmy całkiem zwyczajnie, nie mieliśmy dzieci – każde z nas poświęcało większość czasu na pracę w naszym gabinecie dentystycznym. W zasadzie to moja małżonka była tym całkowicie zaabsorbowana.

Reklama

Gabinet stanowił sens jej życia, prawdziwą miłość i źródło fascynacji. Dla mnie to było jedynie miejsce pracy. Byłym zatrudniony niejako u niej, co przy każdej okazji lubiła mi wypominać. Generalnie uważała mnie za ciapę i maminsynka. Ale gdybym kiedykolwiek odważył się przeciwstawić jej dominacji, pewnie od dawna nie tworzylibyśmy już pary.

Czterdziestka już dawno mi stuknęła

Moja żona, Krysia, też przekroczyła magiczną granicę czterech dych, ale na początku tego roku. Mimo to ciągle czuła się jak nastolatka pełna werwy. No, może niekoniecznie aż tak, żeby zdecydować się na dziecko. Kiedy w końcu poczuła, że to właściwy moment, żeby zostać mamą, wpadła na pomysł adopcji.

Fajnie by było adoptować małą dziewczynkę – oznajmiła pewnego dnia. – Zawsze marzyłam o córeczce.

Wtedy ja wystąpiłem przed szereg.

Zobacz także

– Jasne, da się to załatwić. Mała, dwuletnia blondynka o błękitnych oczach. Pasuje?

Zmierzyła mnie wzrokiem, jakby chciała zajrzeć w głąb duszy.

– Ty sobie żartujesz? – wypaliła z groźbą w głosie.

– Skąd, w życiu bym nie ośmielił! Kojarzysz tę naszą pracownicę, Natalię?

– Tę Białorusinkę? Co odeszła z firmy przez ciążę?

– No właśnie. Słyszałem, że nie żyje przez jakieś komplikacje, które wystąpiły po tym, jak urodziła. Chyba miała nowotwora albo… albo coś w tym stylu – poczułem nagle suchość w ustach. – Z resztą sama ciąża też chyba nie należała do najłatwiejszych, z tego co mi wiadomo. Osierociła córeczkę, ma na imię Nadia. Skończyła niedawno dwa latka.

Moja żona z niedowierzeniem zmarszczyła czoło.

– No dobrze, ale masz jakiś plan, jak to załatwić? Raczej nie dostaniesz adopcji ze wskazaniem, skoro matki już nie ma. A gdzie teraz przebywa to dziecko?

– Mieszka z rodzicami Natalii, którzy też dawno temu sprowadzili się do Polski.

– I co, po prostu odbierzesz im wnuczkę? Jak zamierzasz to rozegrać? – ponownie zadała to samo pytanie. No tak, jestem idiotą, dałem się w to wrobić…

Wcale jej nie zaciekawiło, skąd posiadam tyle informacji o naszej dawnej pracownicy. Interesowała się przede wszystkim tym dzieckiem, które mogła „przejąć”.

To miała być formalność

– Tak naprawdę to tylko papierkowa robota, nic więcej. No wiesz, na papierze figuruję jako jej ojciec, także tego…

– Że co?! W jaki sposób stałeś się ojcem nie swojego dziecka?! Jakim cudem dałeś się wpakować w taką kabałę?!

Kolejny raz uniosłem bezradnie ramiona.

– Zwróciła się do mnie z prośbą o pomoc. Bardzo chciała, żebym figurował jako ojciec w dokumentach, aby mała otrzymała polskie obywatelstwo. W zamian zaoferowała mi nawet pięć tysięcy.

– I skusiłeś się?

– Daj spokój, nic z tych rzeczy! Ale przystałem na jej propozycję. To miała być zwykła formalność, zero zobowiązań. Parę razy wpadłem do nich w odwiedziny, tak z czystej ciekawości, ale nic poza tym. Teraz jednak... Wydaje mi się, że rodzinka Natalii zgodzi się, aby mała zamieszkała z nami.

– Powinni się na to zdecydować – wymamrotała pod nosem moja małżonka, ponownie krzywiąc się nieznacznie. – Bo jeśli nie, to będziemy zmuszeni wytoczyć sprawę. Badań genetycznych nie zrobimy, ale z racji tego, że figurujesz w dokumentach jako ojciec, to… – nie dokończyła, zerknęła w moją stronę i parsknęła śmiechem.

– Nie jestem pewna, jak powinnam zareagować – pokręciła głową, wciąż nie mogąc w to uwierzyć. – To oczywiste, że ta Natalia cię perfidnie okłamała i zrobiła w konia. Niezła z niej spryciula. Masz farta, że nie została przy tobie z brzuchem. I co byś wtedy zrobił? Przyznał się, że nakłamałeś w dokumentach? O matko, w tym wieku to powinieneś być mądrzejszy… – spojrzała na mnie z miną pełną współczucia.

Dyplomatycznie trzymałem język za zębami

Minęło kilka dni i małżonka wysunęła propozycję odwiedzenia dziewczynki. Zważywszy na to, że założyła jedną z bardziej kosztownych kiecek, a po drodze wpadliśmy do sklepu, by kupić największą dostępną lalkę, doszedłem do wniosku, że Krystyna powolutku przyzwyczaja się do pomysłu posiadania dziecka pod naszym dachem.

Ja osobiście nie miałem nic przeciw temu, wręcz przeciwnie, rozpierała mnie radość na myśl, że Nadia, ta słodka, kochana dziewczynka, zamieszka z nami. Gdy dotarliśmy do domu rodziców Natalii, powitanie było iście rodzinne. Mnie wyściskali, wycałowali i poklepywali po ramionach. Wobec mojej żony zachowywali się z szacunkiem, niczym wobec majętnej osoby z familii. Bez zwłoki zapoznali ją z Nadią.

Mała, z początku trochę nieśmiała, już po chwili ciągnęła Krystynę za rękę, chcąc zaprezentować jej swoje cacka w pokoju. Ja w tym czasie przedstawiłem pokrótce całą sytuację rodzicom Natalii, zostając z nimi sam na sam. Dziadek małej dziewczynki sprawiał wrażenie bardzo szczęśliwego.

– Nasza mała córeczka będzie się u was świetnie czuła – stwierdził z wyraźnym akcentem. – Jesteśmy już mocno posunięci w latach, a malutka potrzebuje bardziej żwawych opiekunów.

Babcia dziewczynki tylko wzdychała raz po raz, ocierając łzy z policzków, ale ostatecznie przyznała z ociąganiem, że dla tej kruszynki takie wyjście okaże się najlepsze. Rzecz jasna zapewniłem dziadkom, że mogą odwiedzać nas, kiedy tylko najdzie ich na to ochota.

Zanim dziewczyny wróciły z pokoiku do kuchni, w sumie wszystko było już postanowione. Zaryzykowałem nieco, ale miałem dobre przeczucia. I faktycznie, nie myliłem się. Kiedy wracaliśmy do domu, moja ukochana po prostu promieniała ze szczęścia.

– O rany, jakie to cudowne dziecko! – zachwycała się. – I w dodatku taka śliczna. Ale chyba nie odziedziczyła urody po mamie, bo ta Natalia to taka nijaka była, blondynka z dużym biustem. A ta mała wygląda jak prawdziwa księżniczka, istny cherubinek... – znów się wzruszyła. Ja dla odmiany dyplomatycznie nic nie mówiłem.

Nasz dom jest pokaźnych rozmiarów, a na górnej kondygnacji znajdują się dwie sypialnie oraz dwa pokoje dla gości, z których sporadycznie robimy użytek. Postanowiliśmy więc jeden z nich, zlokalizowany tuż przy sypialni mojej małżonki, odświeżyć, udekorować meblami i dostosować do wymagań naszego dwuletniego malucha.

– Jesteś pewna swojej decyzji? – zapytałem dla formalności, mimo że odpowiedź była oczywista.

Moja małżonka oddała serce Nadii bez reszty

W przeciągu miesiąca byliśmy u Nadii chyba z dwadzieścia razy, a obie kompletnie straciły dla siebie głowę. Krysia, która zazwyczaj jest taka chłodna, wyniosła i zabiegana przy tym brzdącu była nie do poznania. Zupełnie jakby nie tyle przeżywała drugą młodość, co odnalazła w sobie małą dziewczynkę.

Kiedyś zobaczyłem, jak chodziła na czterech łapach i warczała niczym grizzly, podczas gdy Nadia, również raczkując, zwiała przed nią z piskiem i chichotem.

– Jestem stuprocentowo pewna – przytaknęła Krysia. – I prawdę powiedziawszy, bardzo się cieszę, że dałeś się wpuścić w maliny z tym niby ojcostwem. Dzięki temu unikniemy całej masy papierologii, chociażby związanej z adopcją albo zmianą nazwiska małej.

– Jak to wytłumaczymy ludziom w naszym otoczeniu?

– Słuchaj, w życiu nie powiem nikomu, że mój mąż to taki łatwowierny facet – parsknęła śmiechem. – A poza tym, jakich ludzi masz na myśli? Przecież my nie utrzymujemy bliższych relacji z nikim. Mamy tylko swoich podopiecznych, a ich to i tak nie powinno interesować.

– A co z twoimi rodzicami? Moi będą wniebowzięci, ale...

– Jeśli chodzi o moich rodziców, to myślę, że po prostu im wyjawię, jak sprawy stoją. Pogodzą się z prawdą i będzie uczciwie. Ty i tak już nie masz u nich szans na poprawę wizerunku. Natomiast ty swoim możesz powiedzieć, co tylko zechcesz. Choć najrozsądniej byłoby też otwarcie przyznać, jak jest naprawdę.

– A więc ustalone? Ja dopełnię wszystkich formalności, a ty postaraj się poszukać przedszkola dla naszej małej. Do ukończenia trzech lat brakuje jej jeszcze sześciu miesięcy, ale ponoć lepiej zacząć szukać wcześniej. Podobno wolnych miejsc jest jak na lekarstwo…

– O rany, ale wspaniale… – Krysia westchnęła z rozmarzeniem. – To trochę tak, jakbym wreszcie miała zostać mamą. Ty już masz ksywkę tata Jajek – parsknęła śmiechem.

Ostatnio sporo się śmiała

Ponownie siedziałem cicho, nie chcąc tłumaczyć, dlaczego cudze dziecko niemal od progu mówi do mnie „tata Jajek”. Malutka jeszcze nie potrafiła wymówić „r”, a moją małżonkę tak rozśmieszał „tata Jajek”, że nie zwracała uwagi na ukrytą za tym prawdopodobną rzeczywistość.

Odkąd dziewczynka zamieszkała z nami, moja ukochana zaczęła określać ją mianem córki. Ta nowa funkcja przypadła jej do gustu do tego stopnia, że nieco zluzowała w pracy, aby poświęcać więcej chwil naszej córeczce. Malutka natomiast od samego początku bez skrępowania zwracała się do niej per „mamo”, co doprowadzało moją zwykle nieugiętą żonę do wzruszenia.

Tylko garstka naszych przyjaciół dowiedziała się, że adoptowaliśmy dziecko, ale nie ciągnęli tego wątku. Teściowie wprost oszaleli na punkcie małej Nadii i od samego początku ją rozpieszczali. A co z moimi rodzicami? No cóż, uronili łzy radości, gdy dowiedzieli się, że zostali dziadkami, ale martwili się, co będzie, gdy prawda wyjdzie na światło dzienne. Im bowiem – zgodnie z sugestią mojej ukochanej – wyznałem całą historię, jakbym się spowiadał.

A to było mniej więcej tak... Natalia pracowała u nas przez niecałe dwa lata. Zawsze miała uśmiech na twarzy, była taka przemiła, wyrozumiała, no po prostu cud dziewczyna. No i wiadomo, jak to bywa, nie minął nawet miesiąc, a ja już byłem nią całkowicie zauroczony. A najlepsze jest to, że ona, uwierzcie lub nie, czuła to samo! Nasz romans rozkwitał w najlepsze, a ukrycie go przed moją żoną, która ciągle tylko harowała, było dziecinnie proste.

Na wszystko miała dobry plan

Radość, którą wtedy odczuwałem, była po prostu nie do opisania. Dla Natalki byłbym w stanie poświęcić naprawdę wiele, ale ona stanowczo mi to wyperswadowała. Dziwiłem się jej uporowi, nie rozumiałem, skąd on się bierze... Sytuacja skomplikowała się, gdy okazało się, że spodziewa się dziecka. Planowałem wziąć na siebie ojcostwo i w końcu wnieść pozew rozwodowy, ale Natalia dała mi ultimatum – jeśli to zrobię, ucieknie i więcej jej nie zobaczę. Przestraszyłem się tej wizji i odpuściłem.

Mając świadomość o jej chorobie, nie wahałbym się ani chwili z rozwodem. Natalia jednak miała w sobie nie tylko ogromną dumę, ale też wielki rozum. Parę miesięcy po tym, jak odeszła, dotarło do mnie, że na pewno miała to wszystko przemyślane w najdrobniejszych szczegółach. Zdecydowała się zajść w ciążę, choć wiedziała, jak poważne niesie to za sobą niebezpieczeństwo.

Dziś, spoglądając na moją córeczkę, nie mając potrzeby skradania się, by ją zobaczyć, czuję jak moje złamane serce zaczyna się zrastać. Zdaję sobie sprawę, że okłamuję swoją małżonkę, ale dobrze ją znam. Gdyby dowiedziała się o dziecku, które spłodziłem, zdradzając ją, byłoby to dla niej zbyt wiele, wywróciłoby jej rzeczywistość do góry nogami.

Adoptowanie i obdarzenie uczuciem dziecka, które nie jest twoje, to całkiem odmienna sprawa... Choćby moja córeczka z wiekiem stawała się coraz bardziej podobna do mnie, wątpię, aby małżonka to spostrzegła. Pozory maminsynka i faceta pod pantoflem są całkiem przydatne, jeśli chcesz dochować sekretu...

Reklama

Jarosław, 43 lata

Reklama
Reklama
Reklama