Reklama

Kiedy podczas badania USG na monitorze pojawił się rozmazany obraz, w mgnieniu oka postanowiłem, że chcę przy tym być. Przez kolejne tygodnie szykowałem się na tę niesamowitą chwilę. Pochłaniałem różne poradniki. W sieci trafiłem na grupy dla facetów, którzy towarzyszyli partnerce przy narodzinach dziecka lub planują to zrobić, ale nie mają pojęcia, czego się spodziewać.

Reklama

Byłem w pełni przygotowany

Nie potrafiłem ukryć ekscytacji, a brzuszek mojej ukochanej Danki rósł jak na drożdżach. Samopoczucie mojej małżonki bywało różne, raz czuła się świetnie, innym razem gorzej. Gdy była w szóstym miesiącu, musiała trafić do szpitala z powodu kamieni, które ciąża wywołała w nerkach i woreczku żółciowym. Cierpiała wtedy strasznie. Na szczęście potem wszystko wróciło do normy. Przez kolejne trzy miesiące regularnie uczęszczaliśmy razem na zajęcia w szkole rodzenia. Mój tata trochę sobie ze mnie żartował, bo uważał, że to kobiety powinny zajmować się porodem, a faceci co najwyżej wznieść toast za zdrowie maluszka.Jednak moje pragnienia sięgały znacznie dalej. Około siódmego miesiąca ciąży, Danusia zaczęła odczuwać coraz większy niepokój. Nagle ogarnął ją strach, że poród może nie pójść zgodnie z planem. Opowiadała o koszmarach, które nawiedzały ją w snach. Stała się niespokojna i ciągle odwiedzała lekarzy. Z cierpliwością starałem się ją uspokajać, zapewniając, że wszystko jest pod kontrolą. Tłumaczyłem, że to tylko skutek zaburzeń hormonalnych. Przypominałem też, że przecież mamy dwudziesty pierwszy wiek. W dzisiejszych czasach bardzo mało kobiet umiera w trakcie porodu. Zwłaszcza w naszym kraju.

– Zapytaj doktora o wykonanie dodatkowych testów. Zobaczysz, że nie grozi ci nic złego.

– Zupełnie nie masz o niczym pojęcia – Danka załkała tonem pełnym wyrzutu. – Ty jako facet możesz co najwyżej zemdleć. A mnie grozi zator, wylew, zawał albo sepsa...

Kiedy zaczęła wyliczać, jakie niebezpieczeństwa czekają na kobietę rodzącą, odniosłem wrażenie, że zbliża się apokalipsa połączona z epidemią dżumy i cholery. Szczerze mówiąc, robiłem co w mojej mocy, żeby ją uspokoić, poprawić jej nastrój, rozładować napięcie dowcipami, ale w zamian zostałem okrzyknięty nieczułym palantem. Terapeuta, do którego wybrałem się potajemnie, bez wiedzy małżonki, uspokoił mnie, że to normalne. Burza hormonów. Strach. To zupełnie naturalne. Należy uzbroić się w cierpliwość i przeczekać, ale w żadnym wypadku nie bagatelizować lęku, nie żartować z tego. Cóż, trochę za późno się o tym przekonałem. Mimo to, podjąłem wysiłki, by nadrobić straty.

Byłem na każde zawołanie

Wysłuchiwałem jej narzekań. Robiłem masaże stóp oraz przekonywałem ją, że jakoś to będzie. W przeddzień daty, w której planowałem zabrać żonę do szpitala, ona oznajmiła:

– Skarbie, dzisiaj przyjedzie mama.

Rodzice mojej żony mieli dom oddalony o godzinę jazdy samochodem od naszego lokum. W dniu ślubu podarowali nam swoje mieszkanie i sami przenieśli się do niewielkiej miejscowości, gdzie stał domek odziedziczony po matce mojego teścia. Razem z nim odnowiłem tę leciwą ruderę i skopałem przydomowy ogród. Wtedy wpadłem na pomysł, że to idealne miejsce, by w przyszłości spędzać tam wakacje z naszymi dziećmi.– Czemu? – zapytałem zaciekawiony. – Te kilka dni, gdy będziesz przebywać w szpitalu, jakoś sobie poradzę. Potrafię obsługiwać mikrofalówkę – dodałem żartobliwie.

– Tu nie chodzi o ciebie, ale o mnie. Okropnie się denerwuję. Sama nie wiem czemu, pewnie słusznie mówisz, że wszystko pójdzie w porządku. Jestem ci taka wdzięczna za załatwienie prywatnej kliniki i w ogóle… jesteś wspaniały – w tym momencie moja ukochana głęboko westchnęła, jakby ta moja wspaniałość stanowiła raczej spory minus niż plus.

Dlatego samo cisnęło mi się na usta:

– Jednak… – ponownie odetchnęła głęboko.

– Mimo wszystko nie radzę sobie z lękiem, który odczuwam. Prawie wpadam w panikę. Właśnie dlatego chciałam, aby mama była tu ze mną.

– W porządku, rozumiem. Jej obecność doda ci pewności siebie, gdy pojedziemy do szpitala.

Danka popatrzyła mi prosto w oczy.

– Zależy mi na tym, żeby towarzyszyła mi podczas porodu.

Aż mnie zamurowało

– Ale do sali porodowej wpuszczają tylko jedną osobę z bliskich – zwróciłem jej uwagę.

– Zdaję sobie z tego sprawę. Strasznie mi przykro, Wojtusiu. Ale ja muszę mieć przy sobie mamę. Muszę mieć poczucie bezpieczeństwa.

– Czyli przy mnie go nie masz? – ledwo udało mi się zapanować nad drżącym głosem.

– W normalnych okolicznościach tak. Ale przecież poród to zupełnie wyjątkowa sytuacja.

– Ustaliliśmy to wcześniej, prawda? – Gotowałem się ze złości.

– Masz rację i bardzo mi przykro. Ale potrzebuję przy sobie mamy. Zrozum mnie, proszę. To nie dotyczy naszej relacji. To babskie sprawy…

– Czyli odsuwasz mnie na bok, bo nie jestem kobietą?! – Zauważyłem, że Danka wzdrygnęła się, kiedy podniosłem głos.

Ale niespecjalnie mnie to obchodziło. Czułem złość i zawód.

– No świetnie, czyli na początku ojciec ma zakaz obecności przy porodzie, a potem nie pozwolisz mi uczestniczyć w opiece nad dzieckiem? Uważasz, że to babska robota?

– O co ci chodzi? Postradałeś zmysły? Skąd te pomysły... Wojtek, weź się w garść. Jestem przerażona i potrzebuję mamy przy sobie. Tylko tyle. Zachowuj się jak dorosły facet.

Wypadłem z mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi. I co z tego, że podobno reaguję niedojrzale? Że dążę do realizacji własnych pragnień? Swoich potrzeb? Przecież nic złego jej się nie przydarzy, to jedynie hormony buzują. Powinna pojąć mój punkt widzenia. Urodzi, wszystko będzie jak trzeba, a ja przepuszczę okazję, która nie powtórzy się nigdy więcej.

Dziwny front kobiecego wsparcia

Pojechałem do rodziców, żeby się wygadać. No i namówić mamę, żeby porozmawiała z synową.

– Chyba ci odbiło – mama spojrzała mi prosto w oczy, kładąc ręce na talii. – Nie ma mowy. Twoja żona panicznie boi się porodu, co doskonale rozumiem, mimo że ja sama byłam spokojna. Być może to wina hormonów, ale lęk jest autentyczny. A skoro obecność mamy pomaga jej się uspokoić, to matka musi tam z nią być.

– Właśnie – tata poklepał mnie po plecach. – Wcale nie musisz być obecny, kiedy twój maluch przyjdzie na świat. Ani jako pierwszy go nie musisz trzymać. Grunt to dobrze go później wychować. Dać mu miłość. Przekazać swoją życiową mądrość. Dać poczucie bezpieczeństwa. To jest najważniejsze. Ja nawet w pobliżu szpitala nie byłem, jak mama cię na świat wydawała…

– Bo dwa dni trzeźwiał – bąknęła mama.

– No ale chyba się zgodzisz, że byłem w porządku jako ojciec, no nie? I to, że – zerknął na mamę – dochodziłem do siebie całe dwa dni, nie sprawia chyba, że masz o mnie gorsze zdanie?

Skądże. Był cudownym tatą, lepszego nie mógłbym sobie nawet wyśnić. Po rozmowie z rodzicami opuściłem dom z poczuciem, że udało im się mnie przekonać Mieli rację. Przecież przez całe życie będę mógł troszczyć się o naszego synka. Poza tym, Danka powinna mieć teraz przy sobie kogoś, przy kim czuje się bezpiecznie. Kogoś, kto wesprze ją w tych trudnych chwilach. Byłem taki głupi. Kiedy dotarłem do domu, teściowa już tam była. Pakowała torbę z rzeczami potrzebnymi w szpitalu i opowiadała Dance o tym, jak rodziła swoje dzieci i że też się wtedy bała. Widziałem, jak moja żona na nią patrzy – rzeczywiście, to, że mama była przy niej, dodawało jej otuchy. Wszystko układało się tak, jak trzeba. Tak, jak powinno być. Dlaczego więc wcale nie czułem satysfakcji?

Czułem się jak ktoś niepotrzebny

Nad ranem Dance odeszły wody. Powiedziała do mnie tylko:

– Obudź mamę. Musimy jechać do szpitala.

Podwiozłem je. Zaparkowałem kawałek od drzwi prowadzących na izbę przyjęć.

– Nie zostawiaj auta na parkingu – rzuciła teściowa. – Po co przepłacać, skoro i tak nie wpuszczą cię na górę. Dam ci znać telefonicznie, jak tylko będziemy miały jakieś wieści.

Odwróciłem głowę, żeby zerknąć na moją ukochaną. Wyglądało na to, że właśnie zmagała się z bólem, bo bardzo uważnie kontrolowała oddech. Tymczasem do samochodu zbliżał się ratownik medyczny, pchając przed sobą nosze na kółkach. Otworzyłem drzwi, ale nie zdążyłem wesprzeć Danuśki. Ratownik okazał się szybszy, a zaraz po nim nadbiegła mama Danki. Moja żona uniosła ku mnie pobladłą twarz, nachyliłem się więc, a ona złożyła na moich ustach przelotny pocałunek.

– Bardzo cię kocham – wyszeptałem.

– Mhm – wymamrotała z wysiłkiem.

Kiedy zniknęli za wahadłowymi drzwiami budynku szpitala, nie odrywałem od nich wzroku. Powlokłem się w stronę auta i wgramoliłem na fotel kierowcy. Poczułem się taki opuszczony i zbędny. Z tyłu ktoś zatrąbił, więc odpaliłem silnik i odjechałem. Przemierzając ulice w drodze do domu, układałem sobie w głowie tę myśl, która nie dawała mi spokoju. Byłem zbędny. Mało istotny. I nie chodziło już nawet o to, że nie będę przy narodzinach swojego dzieciaka. To drobiazg. Chodziło bardziej o to, że dla mojej kobiety nie byłem najważniejszy, nie byłem tym, na kogo może liczyć w każdej sytuacji. Tym, do kogo zwróci się, gdy będzie miała problem. Jakby mi przyłożyła z liścia, tak się poczułem.

Odeszła ode mnie, by ponownie zamieszkać z mamusią. Zapewne uznacie, że wyolbrzymiam problem. Stwierdzicie, że popadam w obłęd. Okrzykniecie mnie skończonym egocentrykiem, przekonanym o własnej wyjątkowości. Każdą z tych opinii, a także sporo innych komentarzy, dane mi było przeczytać na paru stronach internetowych, gdzie zamieściłem opis mojego przypadku, prosząc o radę. Kto jest w błędzie? Jedna z użytkowniczek stwierdziła, że cierpię na syndrom wiecznego chłopca, który domaga się, by świat kręcił się wokół niego.

„Serio sądzisz, że podczas tak stresującego wydarzenia, jakim jest poród, w dodatku gdy twoja żona się go tak boi, powinna zignorować swoje własne odczucia tylko po to, żeby podbudować twoją pewność siebie? Egoista z ciebie”.

Możecie mieć słuszność, ty i wszyscy inni. Ale to niczego nie zmienia – chociaż nasz maluch skończył już dwa lata, ja w dalszym ciągu mam wrażenie zdrady ze strony mojej żony. Nie chcę tak się czuć, ale nie potrafię tego kontrolować. Próbuję nie okazywać przy niej tych uczuć, jednak przychodzi mi to z coraz większym trudem. Widzę też, że nadchodzi taki moment, gdy po prostu nie wytrzymam i powiem o kilka słów za dużo. Że moje uczucia do niej wygasły i że ta miłość zaczęła się rozpadać dokładnie w tej chwili, gdy mnie odtrąciła.

Reklama

Wojtek, 31 lat

Reklama
Reklama
Reklama