Reklama

Niedzielne popołudnie, leniwe i spokojne… Trochę oglądałem telewizję, trochę posiedziałem przy komputerze. Synuś spał w łóżeczku, moja żona przygotowywała się do egzaminu. Popatrzyłem na nią. Ostatnio ścięła włosy i musiałem się przyzwyczaić do nowego wizerunku, ale muszę przyznać, że w nowej fryzurze jest jej bardzo ładnie. Uwielbiam ją. Wciąż tak samo, jak w dniu, kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy i pokochałem. Wciąż kocham Martę jak wariat, dlatego nigdy nie powiem jej, kim byłem w tamtych czasach. Boję się, że gdyby poznała prawdę, przestałaby mi ufać…

Reklama

Miałem chyba z 16 lat, mieszkałem na wsi, rodzice nie byli bogaci. Dojeżdżałem do szkoły do pobliskiego miasteczka. Tu wszystko było inne, lepsze. Jak ja zazdrościłem kolegom, że mogą wyjść do kina, że mają fajne ciuchy! Ja nie mogłem sobie pozwolić nawet na colę w kawiarni. Grosz ciułany przez rodziców ledwie starczał na bilety, o kieszonkowym nie miałem co marzyć. Owszem, dorabiałem sobie – jak wszyscy we wsi, zbierałem jagody, grzyby, pomagałem, gdzie się dało. Ale to była kropla w morzu potrzeb.

Pamiętam, jak bardzo mnie to przygnębiało, jak wstydziłem się swojej biedy

Tego dnia czułem się wyjątkowo podle. Chłopaki poszli po szkole do nowo otwartego centrum, pograć na automatach. Ja się wykręciłem, znalazłem jakąś wymówkę. Bo za co miałem grać? I właśnie gdy wracałem do domu autobusem, wkurzony na siebie, na rodziców, na los, zobaczyłem ten portfel. Facet szykował się do wyjścia i nie zauważył, że wysunął mu się z kieszeni.

Niewiele myśląc, szybko usiadłem na jego miejscu, dłonią zakryłem zgubę. Pamiętam, że przez całą drogę wydawało mi się, że wszyscy na mnie patrzą, wiedzą, co zrobiłem. Dziś wiem, że to były po prostu wyrzuty sumienia… Nie mogłem się doczekać, kiedy wreszcie wysiądę.

W domu przeliczyłem pieniądze – to było prawie 200 złotych, prawdziwy majątek! Portfel wyrzuciłem następnego dnia do jakiegoś śmietnika. A forsę przehulałem. Potem zacząłem sam szukać okazji. Przez kilka dni obserwowałem ludzi. Patrzyłem, jak się zachowują, na co zwracają uwagę.
I gdzie najczęściej trzymają pieniądze.

Najłatwiej było z kobietami. Roztargnione, zmęczone, często z ciężkimi zakupami, niespecjalnie uważały na to, co dzieje się dookoła. A już, gdy rozmawiały przed telefon albo wysyłały SMS-y, można je było wynieść z autobusu, a i tak by tego nie zauważyły. Najpierw wypatrywałem takich, które miały niezamknięte torebki, albo po kupieniu biletu u kierowcy wrzucały portfel do torby z zakupami lub do kieszeni luźnego palta.

Z czasem nabrałem wprawy.

Nie kradłem dużo i nie codziennie. Tyle, żeby mieć na kino, colę, pizzę. Zresztą nie mogłem przecież przynieść pieniędzy do domu ani nic sobie kupić – rodzice natychmiast by się zainteresowali, skąd mam kasę. W to, że zarobiłem, nigdy by nie uwierzyli.

Minęły dwa lata, skończyłem osiemnastkę, wracałem zimą z zajęć w technikum. Był wyjątkowo mroźny dzień. Wszyscy chodzili okutani i zakapturzeni, kuląc się i chroniąc przed wiatrem. Dla takich jak ja, to warunki wręcz idealne. Trudniej się ruszać w grubym palcie, niełatwo się odwrócić i sprawdzić, kto ciągnie za torbę.

Właśnie taką opatuloną ofiarę wypatrzyłem w autobusie. Dziewczyna stała tyłem do mnie, na końcu, za nami nie było nikogo. Torebka bujała jej się na ramieniu, a ona z zapamiętaniem wysyłała SMS-y. Bez problemu odsunąłem suwak i wyjąłem portfel. Na najbliższym przystanku wysiadłem.
Jak zawsze, łup obejrzałem dopiero po powrocie do domu, w swoim pokoju, kiedy wszyscy już poszli spać. To była duża portmonetka z licznymi przegródkami. Oprócz kasy – zaledwie kilkunastu złotych – znalazłem też dowód. I wtedy mnie trafiło!

Ze zdjęcia patrzyły na mnie brązowe oczy. Długie, kasztanowe włosy dziewczyny układały się w fale, ale najbardziej zniewalający był jej uśmiech. Nieśmiały, a jednocześnie szczery. Była zjawiskowa; widziałem to, mimo że zdjęcie miało wymiary nie większe niż pół znaczka pocztowego… Piękność nazywała się Marta K., mieszkała w tej samej miejscowości, w której ja chodziłem do szkoły.

Portfel wyrzuciłem nazajutrz gdzieś na trasie. Ale dowód sobie zostawiłem. Ba, nosiłem go przy sobie, wykorzystując każdą wolną chwilę, by wpatrywać się w te cudne, brązowe oczy. Chodząc po ulicach, rozglądałem się uważnie, licząc na to, że ją zobaczę. Wypatrywałem jej w sklepach, kinie, na przystankach, choć – sam nie wiem po co. No bo przecież nie po to, żeby opowiedzieć jej o tajnikach mojej profesji!

„Co tu zrobić? Jak ją poznać, zagadnąć? – zastanawiałem się na okrągło. – Powiem, że znalazłem jej dowód! E, nie… To zbyt ryzykowne. Mogłaby pytać gdzie, może chciałaby, żebym złożył zeznania na policji”.

Minęło kilka tygodni, zanim wreszcie odważyłem się pójść pod jej dom. Była to duża, parterowa willa na peryferiach miasteczka. Łaziłem po ulicy w tę i z powrotem, licząc na to, że Marta akurat wyjdzie. Ale szczęście dopisało mi dopiero następnego dnia…

Tuż obok był sklep. Po godzinie bezskutecznego wyczekiwania wszedłem tam, żeby się ogrzać. Udawałem, że oglądam jakieś batoniki. W pewnym momencie cofnąłem się i kogoś potrąciłem. Odwróciłem się, żeby przeprosić, i mowę mi odjęło. To była ona! Podejrzewam, że minę miałem nietęgą, bo się roześmiała. Jej śmiech przywrócił mi przytomność umysłu.

Uratowała mnie, dzięki niej wyszedłem na prostą

– Przepraszam cię bardzo, mam nadzieję, że nic ci nie zrobiłem – wydukałem. – Czasem poruszam się jak słoń w składzie porcelany. Nie uderzyłem cię?

– Nie, nic się nie stało – jej głos był równie cudny jak ten uroczy uśmiech. – To właściwie moja wina, bo ciągle chodzę zamyślona.

Zobaczyłem, że poprawia zawieszony na przedramieniu koszyk wypełniony zakupami, i już wiedziałem, co zrobić.

– Pomogę ci w ramach rewanżu, dobrze?

– No co ty, nie trzeba!

– Będę się lepiej czuł. A poza tym, skoro jesteś taka zamyślona, to może uda mi się ochronić cię przed następnym zderzeniem – sam się dziwiłem, skąd mi się wzięła ta odwaga! – Piotr jestem.

– Marta…

Zrobiliśmy te zakupy razem. I nawet nie protestowała, kiedy zaproponowałem, że ją odprowadzę. Co prawda, o mało nie popełniłem gafy, bo zamiast iść za nią, ja prowadziłem. A przecież nie miałem prawa wiedzieć, gdzie mieszka. Na szczęście chyba tego nie zauważyła, pochłonięta rozmową.
Bo rozmawiało nam się wspaniale! Ja w każdym razie tak się czułem, a ona chyba też, bo zgodziła się dać mi swój numer telefonu. A kiedy do niej zadzwoniłem, odebrała i umówiła się ze mną do kina. Potem poszliśmy na pizzę, na spacer… Od naszego ślubu właśnie mijają trzy lata.

Wciąż jestem nią zafascynowany i każdego dnia robię wszystko, by Marta nie żałowała tego, że zgodziła się zostać moją żoną. Pracuję na nasze utrzymanie ciężko, ale uczciwie, żona zaocznie robi licencjat, mamy ślicznego synka.

I tylko nigdy nie powiedziałem Marcie, w jakich okolicznościach zobaczyłem ją po raz pierwszy. Kiedyś nawet chciałem jakoś podpytać, czy nikt jej nigdy nie okradł, ale nie miałem jak. Przecież nie zapytam wprost, a ona o tym nie wspominała.

Reklama

Dowód jeszcze przez kilka miesięcy po naszym poznaniu nosiłem przy sobie, aż wreszcie któregoś dnia pociąłem go nożyczkami i wyrzuciłem. Bałem się, że moja ukochana wreszcie go znajdzie. Byliśmy parą i nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic, no… oprócz tej jednej.
Marta była moją ostatnią ofiarą. Nigdy więcej nie sięgnąłem już po cudzą własność. To miłość mnie odmieniła.

Reklama
Reklama
Reklama