„Moja żona przyjaźni się z samymi rozwódkami. Nawciskały jej do głowy głupot i teraz boję się o swoje małżeństwo”
„Basia zawsze wracała z tych spotkań pobudzona, jakby naładowana nową energią. Kiedyś wystarczał jej film na kanapie i wspólna kolacja, teraz miała potrzebę wyjścia z domu, rozmawiania, śmiania się, komentowania życia innych. Najpierw raz w miesiącu, potem co dwa tygodnie, aż w końcu każdą sobotę”.

- Redakcja
Zawsze uważałem, że mamy z Basią stabilne małżeństwo. Byliśmy razem ponad dziesięć lat, przeżyliśmy wzloty i upadki, ale wracaliśmy do siebie silniejsi. Owszem, czasem się kłóciliśmy, jak każdy, ale nigdy nie podejrzewałem, że coś może naprawdę zagrozić naszej relacji. Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy Basia zaczęła coraz więcej czasu spędzać z koleżankami z pracy – większość z nich po przejściach, po rozwodach, z nowym, „wolnym” podejściem do życia. Nie miałem nic przeciwko ich spotkaniom, dopóki nie zauważyłem, jak bardzo Basia się pod ich wpływem zmienia.
Każda sobota z dziewczynami
Basia zawsze wracała z tych spotkań pobudzona, jakby naładowana nową energią. Kiedyś wystarczał jej film na kanapie i wspólna kolacja, teraz miała potrzebę wyjścia z domu, rozmawiania, śmiania się, komentowania życia innych. Najpierw raz w miesiącu, potem co dwa tygodnie, aż w końcu każda sobota należała do „dziewczyn”.
– Wracam późno, nie czekaj z kolacją – rzuciła mi w przelocie, ubierając się w coś, co zwykle zakładała na randki. Krótka sukienka, mocniejszy makijaż, perfumy, które trzymała na specjalne okazje.
– Gdzie dzisiaj? – zapytałem niby mimochodem, chociaż znałem odpowiedź.
– Do Ewy. Będziemy gadać, może coś zamówimy. Nie martw się, to tylko babskie pogaduchy.
Wiedziałem, że Ewa jest świeżo po rozwodzie, a jej ulubionym tematem było teraz „nowe życie po trzydziestce”. Często słyszałem, jak Basia opowiadała o tym, że Ewa czuje się lepiej niż kiedykolwiek, że odzyskała kontrolę, że wreszcie może być sobą. Początkowo się cieszyłem – niech Basia ma swoje grono, niech się odstresowuje. Ale z czasem ich rozmowy zaczęły się przenosić do naszego domu. W myślach i w słowach mojej żony.
– A może byśmy tak pojechali gdzieś osobno? Ty z kolegami, ja z dziewczynami. Potrzebujemy przestrzeni.
– Przestrzeni? – powtórzyłem zdziwiony. – Przecież zawsze jeździliśmy razem.
– No właśnie – powiedziała chłodno. – Zawsze razem.
Jej spojrzenie się zmieniło
Zaczęło się od drobiazgów, które z pozoru nic nie znaczyły. Basia przestała mnie pytać, co sądzę o jej nowych ubraniach. Przestała dzielić się ze mną tym, co ją martwi, czy cieszy. Kiedy próbowałem coś opowiedzieć o pracy, odpowiadała zdawkowo, a potem sięgała po telefon. Śmiała się wtedy cicho, stukając palcami w ekran. Czasem słyszałem, jak pisze do Ewy albo Beaty, drugiej koleżanki, która niedawno rzuciła męża, bo – jak mówiła Basia – „już nie miała siły udawać”. Przestałem czuć się częścią jej życia. Wracała późno, nie tłumaczyła się, nie pytała, jak mi minął dzień. W niedziele, które kiedyś spędzaliśmy razem przy śniadaniu i długich spacerach, teraz wybierała siłownię, pilates, „czas tylko dla siebie”. Nawet w łóżku coś się zmieniło. Leżeliśmy obok siebie jak obcy ludzie, każde zajęte swoimi myślami.
– Coś się dzieje? – zapytałem któregoś wieczoru, kiedy kolejny raz zasnęła odwrócona do ściany.
– Zmęczona jestem – mruknęła. – Praca mnie dobija.
Ale wiedziałem, że nie chodzi o pracę. Jej spojrzenie się zmieniło. Była mniej obecna, mniej czuła, jakby miała w głowie zupełnie inne życie, którego nie byłem już częścią. A może nie chciała, żebym nim był? Gdy raz podsłuchałem rozmowę z Ewą, usłyszałem zdanie, które nie dawało mi spokoju:
– Musisz myśleć o sobie, Basia. Przestań być żoną, zacznij być sobą.
Między nami wyrosła ściana
W naszym domu zrobiło się cicho. Nie chodzi o brak rozmów – rozmawialiśmy, ale to były rozmowy bez treści. Co kupić, kto odbierze pranie, kiedy wizyta u dentysty. Żadnych śmiechów, żadnych spojrzeń dłuższych niż sekunda. Kiedyś po prostu siadaliśmy razem, przy winie, opowiadaliśmy sobie wszystko. Teraz między nami była ściana, której żadne z nas nie próbowało zburzyć. Któregoś dnia wróciłem wcześniej z pracy. Zostawiłem laptopa na stole i usłyszałem Basię w kuchni, rozmawiała przez telefon.
– Ja już nie wiem, czy to jeszcze ma sens – mówiła cicho. – On mnie nie rozumie, ja się duszę. Żyję nie swoim życiem.
Zamknąłem się w łazience, zanim mnie zauważyła. Oparłem się o umywalkę, patrzyłem w lustro, czując coś ciężkiego w gardle. Tak, miała rację. Nie rozumiałem jej ostatnio, ale nie dlatego, że nie chciałem. Po prostu nie wiedziałem, o co w tym wszystkim chodzi. Nie dawała mi szansy zrozumieć. Uciekała ode mnie kawałek po kawałku, jakby próbowała wymazać nasze wspólne lata. Wieczorem, kiedy usiedliśmy razem przy kolacji, odważyłem się zapytać:
– Chcesz być jeszcze ze mną?
Spojrzała na mnie zaskoczona, jakby nie spodziewała się, że cokolwiek zauważam. Długo milczała.
– Nie wiem – odpowiedziała w końcu.
I to chyba zabolało bardziej niż każde „nie”.
Nie była tą samą osobą
Wiedziałem, że muszę coś zrobić. Nie mogłem tak po prostu patrzeć, jak wszystko się sypie. Zarezerwowałem stolik w naszej ulubionej restauracji. Tej samej, w której oświadczyłem się Basi jedenaście lat wcześniej. Chciałem, żeby przypomniała sobie, kim byliśmy, zanim zaczęły się te wszystkie zmiany, zanim pojawiły się rozwódki i ich „nowe początki”.
– Po co ta kolacja? – zapytała nieufnie, kiedy jechaliśmy samochodem.
– Chciałbym z tobą porozmawiać. Spokojnie. Bez telefonów, bez uciekania.
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie. Na stole świece, obok lampka wina, ale między nami chłód, którego nic nie rozgrzewało. Zacząłem mówić. O tym, jak się czuję, że się oddalamy, że jej nie poznaję, że tęsknię za nami sprzed lat. Że boli mnie to, jak łatwo przestaliśmy być dla siebie ważni.
– Ty w ogóle słuchasz, co ja do ciebie mówię? – spytałem w końcu, gdy widziałem, jak kręci obrączkę na palcu.
– Słucham. I wiesz co? Może właśnie teraz pierwszy raz od dawna naprawdę słucham.
Spojrzała na mnie z takim smutkiem, że zabrakło mi słów. Dokończyła wino i powiedziała:
– Już nie jestem tą samą osobą. Nie wiem, kim jestem, ale wiem, że to, co mamy, to za mało. Nie chcę się już zmuszać do uśmiechów. Nie chcę cię okłamywać.
Wróciliśmy do domu w ciszy. Każde zamknięte we własnych myślach, ale ja już wiedziałem, że coś nieodwracalnego się wydarzyło.
Nawet nie płakałem
Kilka dni później Basia spakowała dwie walizki. Nie było żadnych dramatycznych scen, żadnych krzyków. Po prostu stałem w drzwiach i patrzyłem, jak układa swoje rzeczy, dokładnie i spokojnie. Wzięła tylko część ubrań, dokumenty, kilka książek. Wszystko, co nie przypominało wspólnego życia.
– Gdzie zamieszkasz? – zapytałem, próbując, żeby głos mi nie zadrżał.
– Na razie u Ewy. Później coś wynajmę. Nie martw się, dam sobie radę.
Wiedziałem, że da sobie radę. To już nie była ta sama dziewczyna, którą poznałem. Teraz była kimś innym – silną, zdeterminowaną, pewną, że potrzebuje wolności. Nie potrafiłem jej zatrzymać. Może i nie powinienem.
– Nie chcesz nawet spróbować terapii? – zapytałem po raz ostatni.
– Za późno – odpowiedziała. – Gdybym miała chęć ratować to wszystko, musiałabym najpierw znów poczuć, że to moje. A ja czuję się, jakby mnie tu nie było od miesięcy.
Podszedłem do niej, chciałem ją objąć, ale zrobiła pół kroku w tył. Delikatnie, bez agresji, ale stanowczo.
– Proszę, nie utrudniaj – powiedziała cicho.
Zamknęła za sobą drzwi i wtedy uderzyła mnie cisza. Tak prawdziwa, tak głęboka, jakiej wcześniej nie znałem. Nie płakałem. Po prostu usiadłem na kanapie i gapiłem się w miejsce, gdzie jeszcze godzinę wcześniej stała jej torba.
Już wiem, że nie wróci
Minęły trzy miesiące, odkąd Basia się wyprowadziła. Czas płynął inaczej – dłużej, wolniej, ciężej. Rano wciąż nalewałem dwie kawy, zanim się zorientowałem, że tylko jedna filiżanka jest potrzebna. Wieczorami wracałem do pustego mieszkania i nie miałem komu opowiedzieć o swoim dniu. Cisza, która wtedy tak mnie zabolała, stała się normą. Z początku miałem nadzieję, że to chwilowe. Że przemyśli, zatęskni, wróci. Ale z każdym tygodniem rozumiałem, że to nie był kaprys, tylko decyzja. Wiedziałem też, że koleżanki miały w tym udział – podsycały jej frustrację, podpowiadały rozwiązania. Ale to Basia dokonała wyboru. Nie one rzuciły nasze małżeństwo. Ona to zrobiła. Świadomie.
Widzieliśmy się raz, przypadkiem, w sklepie. Była z Ewą. Wyglądała inaczej – luźna bluza, bez makijażu, ale uśmiechnięta. Uśmiechnęła się do mnie uprzejmie, jak do znajomego, nie jak do mężczyzny, z którym dzieliła życie przez dekadę. Odwzajemniłem uśmiech. Nie powiedzieliśmy sobie ani słowa. Dziś już wiem, że nie wróci. I chyba przestaję tego chcieć. Nadal boli, ale mniej. Może kiedyś zrozumiem, czy naprawdę chodziło o mnie, czy o nią samą. Może jedno i drugie. Wiem tylko, że ten rozdział się zamknął. A ja, chcąc nie chcąc, muszę zacząć nowy.
Jacek, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Jestem samotną matką trójki dzieci i mam 0 rąk do pomocy. Moi rodzice traktują swoje wnuki jak zbędny ciężar”
- „Gdy ja leciałam z jednej pracy do drugiej, mąż godzinami ślęczał przed telewizorem. Leżał plackiem i jeszcze narzekał”
- „Na siłowni pociłam się nie tylko od ćwiczeń. Uśmiech trenera sprawił, że od razu chciałam kupić roczny karnet”