„Moja żona zaczęła się dziwnie zachowywać. Zasiała ziarenko niepewności, którego nie mogłem się pozbyć”
„Kłamała. Wiedziałem to. Czułem to. Ale jej twarz pozostała niewzruszona, spokojna. I wtedy poczułem coś, czego nie spodziewałem się po sobie – obojętność. Może to była rezygnacja”.

- Listy do redakcji
Kiedy jesteś z kimś tyle lat, znasz go jak własną kieszeń. Albo przynajmniej tak ci się wydaje. Bo właśnie wtedy przychodzi moment, w którym jedno jej spojrzenie, jeden gest, sposób, w jaki odpowiada na zwyczajne pytanie – wszystko to przestaje się zgadzać. I nagle w głowie rodzi się pytanie: co się zmieniło? Tak właśnie było ze mną i z moją żoną, Asią. Z dnia na dzień coś pękło. Zasiała we mnie niepewność. Małą, ledwie dostrzegalną, ale wytrwale kiełkującą, aż w końcu nie mogłem myśleć o niczym innym.
Niby nic takiego
Zaczęło się od rzeczy drobnych, tak drobnych, że w pierwszej chwili nie zwróciłem na nie uwagi. Asia przestała się dzielić szczegółami swojego dnia. Zwykle zaraz po powrocie z pracy siadała ze mną w kuchni, opowiadała, co ją rozśmieszyło, kto się z kim pokłócił, jaką głupotę powiedziała jej szefowa. Teraz rzucała tylko krótkie „było okej” i znikała do sypialni, rzekomo zmęczona. Może i była. Ale coś w jej głosie sprawiało, że czułem się, jakby zamknęła przede mną drzwi.
Pewnego wieczoru zaproponowałem wspólny film, jak dawniej. Kiedyś siadała ze mną, zawinięta w koc, z herbatą z malinami, komentowała fabułę, śmiała się z bohaterów. Tym razem spojrzała na mnie obojętnie.
– Mam sporo pracy – powiedziała i wyciągnęła laptopa.
– Do późna?
– Czasami tak – mruknęła, nie patrząc mi w oczy.
Niepewność wślizgnęła się między nas niczym przeciąg. Z początku myślałem, że może to przemęczenie, stres, przesilenie wiosenne. Ale potem zaczęła zabierać telefon do łazienki. Przedtem tego nie robiła. Zawsze zostawiała go na szafce, czasem nawet z wygaszonym ekranem, nie przejmując się żadnymi powiadomieniami. Teraz – miała go zawsze przy sobie. A ja? Zacząłem wyczekiwać dźwięków wiadomości, próbując zidentyfikować, do kogo pisze. Co gorsza, coraz częściej łapałem się na tym, że chcę sprawdzić jej telefon. Ale przecież tak się nie robi. Zwłaszcza komuś, komu się ufa.
Nie chciałem robić afery
Wmawiałem sobie, że przesadzam, że to chwilowe, że przecież każdemu może się przydarzyć gorszy czas. Ale moje myśli wciąż wracały do Asi i tego, co mogło się dziać za kulisami jej obojętności. Zaczęła częściej wychodzić z domu. Twierdziła, że spotyka się z koleżanką z pracy – Olą. Nigdy wcześniej o niej nie wspominała. Nagle Ola stała się kimś, z kim Asia spędzała każdą środę wieczór. Za każdym razem wracała późno, zbyt późno jak na zwykłe babskie plotki.
– Ola znowu się rozkleiła, potrzebowała pogadać – tłumaczyła, zdejmując buty.
– Nie odbierałaś telefonu – zauważyłem raz, nie kryjąc napięcia.
– Było głośno. W barze. Nie słyszałam – rzuciła szybko i poszła pod prysznic.
Czułem się, jakbyśmy grali w jakąś pokręconą wersję małżeństwa. Ja – milczący detektyw, ona – aktorka w roli kobiety, której już nie znam. Próbowałem zagadać, złapać kontakt, ale wszystko spływało po niej jak po kaczce. Kiedyś potrafiliśmy rozmawiać godzinami, śmiać się z głupot, wygłupiać się jak dzieci. Teraz nawet śniadania jadała sama. Ja zostawałem z ciszą i chłodną kawą.
Coraz częściej chodziła ubrana inaczej. Zakładała sukienki, w których nie widziałem jej od lat. Malowała się dokładniej, dłużej, z większą uwagą. A ja patrzyłem i próbowałem zrozumieć, dla kogo tak naprawdę się stara. Bo przecież nie dla mnie. Już nie.
Wtedy nie wytrzymałem
Pewnego wieczoru, gdy wróciła później niż zwykle i po raz kolejny zamknęła się w łazience z telefonem, podszedłem do drzwi i nasłuchiwałem. Słyszałem jej głos. Ściszony, miękki. Nie złościła się, nie podnosiła tonu, jak to robiła czasem ze mną. Nie mówiła nic konkretnego, raczej coś w stylu: „no coś ty”, „oj przestań”, „głuptas”. Czułem, jak zalewa mnie fala żółci, jak ściska mi żołądek. Nie mogłem tego znieść.
Gdy wyszła, próbowałem się opanować. Usiadła na łóżku i zaczęła wycierać włosy. Wtedy to powiedziałem.
– Masz romans?
Zamarła. Przez chwilę patrzyła na mnie z niedowierzaniem, jakbym właśnie zapytał, czy potrafi latać.
– Co ty wygadujesz? – odpowiedziała spokojnie, ale z wyraźnym napięciem w głosie.
– Asia, proszę cię. Zachowujesz się, jakbyś miała przede mną jakiś sekret. Przestałaś ze mną rozmawiać. Unikasz mnie. Wychodzisz co chwilę. Zabrałaś telefon do łazienki! Ty tak nigdy nie robiłaś...
– Serio? Podsłuchujesz mnie pod drzwiami?
Nie odpowiedziałem. Wzrok miała ostry, chłodny. Zupełnie inny niż ten, który znałem.
– Nie mam romansu – powiedziała w końcu. – Ale skoro mnie o to pytasz, to chyba wiele mówi o tym, gdzie jesteśmy jako para.
I wyszła z sypialni, zostawiając mnie z czymś znacznie gorszym niż odpowiedź. Z wątpliwością, która uderzała mnie z całą mocą: a co, jeśli naprawdę nie wiedziałem już, kim jest kobieta, z którą dzielę życie?
Nie odzywaliśmy się do siebie
Po tej rozmowie między nami zapadła cisza, która przeciągała się z dnia na dzień. Nie było awantur, nie było tłumaczeń. Każde z nas żyło obok drugiego, jakbyśmy byli tylko współlokatorami. Asia wychodziła rano bez słowa, ja wracałem z pracy i znajdowałem ją pochyloną nad laptopem albo śpiącą w salonie. Coraz częściej zasypiała przed telewizorem, a ja nie miałem już siły budzić jej i proponować przejścia do łóżka.
Któregoś dnia znalazłem w jej płaszczu paragon. Teatr. Dwa bilety. Data: zeszła środa. Ta sama, w którą miała „ratować Olę”. Trzymałem ten paragon jak dowód zbrodni, chociaż sam do końca nie wiedziałem, co miałbym z nim zrobić. Schowałem go do szuflady, jakby kiedyś miał mi się przydać.
Tego samego wieczoru spróbowałem raz jeszcze.
– Byłaś w teatrze? – zapytałem, udając, że to pytanie z ciekawości, nie z oskarżenia.
– Tak. Ola mnie wyciągnęła. Chciała się oderwać.
– I tak nagle zorganizowała dwa bilety? – patrzyłem jej prosto w oczy, ale ona nawet nie mrugnęła.
– Ola miała bilet dla koleżanki, ale tamta w ostatniej chwili zrezygnowała. Poszłam z nią. Tylko we dwie.
Kłamała. Wiedziałem to. Czułem to. Ale jej twarz pozostała niewzruszona, spokojna. I wtedy poczułem coś, czego nie spodziewałem się po sobie – obojętność. Może to była rezygnacja. Może ulga, że nie muszę już udawać, że wszystko jest w porządku. Albo strach, że to początek końca, którego nie potrafię zatrzymać.
Kombinowała coraz bardziej
Kilka dni później Asia zapytała, czy nie mam nic przeciwko, żeby pojechała sama na weekend do rodziców. Tylko ona. Beze mnie. Tłumaczyła to potrzebą „przewietrzenia głowy”, odpoczynkiem od wszystkiego. Nie zaprotestowałem. Tylko skinąłem głową. W rzeczywistości czułem, że to test. Albo coś znacznie gorszego – przygotowanie gruntu pod kolejne kłamstwo. Albo ucieczkę. Nie wiem. Ale nie zatrzymałem jej. Wyszedłem z kuchni i zostawiłem ją samą z walizką.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi, w mieszkaniu zrobiło się niepokojąco cicho. Usiadłem na kanapie i patrzyłem w wyłączony telewizor. W głowie miałem pustkę. I tylko jedno pytanie: co dalej? Czy da się wrócić do tego, co było? Czy jeszcze można coś odbudować, jeśli jedno z nas już dawno zaczęło coś nowego?
Nie chciałem tego kończyć. Ale jeszcze bardziej nie chciałem żyć w kłamstwie. Zawsze myślałem, że zdrada to fizyczna bliskość z kimś innym. A teraz zrozumiałem, że prawdziwa zdrada zaczyna się dużo wcześniej – od tajemnic, spojrzeń, rozmów, których nie można już usłyszeć, bo są kierowane do kogoś innego. Kogoś, kto staje się ważniejszy.
Po południu wziąłem telefon i napisałem do niej wiadomość. Krótką. Bez oskarżeń. „Jeśli wrócisz, porozmawiajmy szczerze. Nie chcę już żyć w zawieszeniu”. Nie odpisała. Przynajmniej nie od razu. Wieczorem wyłączyłem telefon. Nie chciałem dłużej czekać na coś, co może nigdy nie nadejść.
Wszystko stało się jasne
Asia wróciła w niedzielę późnym wieczorem. Weszła cicho, jakby nie była pewna, czy powinna. Ja siedziałem w salonie, przy zgaszonym świetle, z kubkiem zimnej herbaty w dłoni. Zobaczyła mnie i zatrzymała się w progu. Przez chwilę tylko patrzyliśmy na siebie, jakbyśmy oboje próbowali rozpoznać osobę stojącą naprzeciwko.
– Dostałam wiadomość – powiedziała cicho.
– Wiem.
– Musimy pogadać.
Skinąłem głową. Usiadła naprzeciwko, nie zdejmując jeszcze kurtki. Jej twarz była poważna, ale nie przestraszona. Jakby już wiedziała, co chce powiedzieć.
– To nie jest tak, że cię nie kocham – zaczęła. – Po prostu... coś się we mnie zmieniło. Nie planowałam tego. Nie szukałam nikogo. Ale pojawił się ktoś, z kim zaczęłam rozmawiać. Dużo. O wszystkim. I poczułam, że znowu jestem widziana. Doceniana.
Słuchałem, starając się nie przerwać. Bolało. Każde jej słowo wbijało się we mnie jak drzazga, ale czułem też ulgę. Wreszcie prawda.
– Nie było między nami nic fizycznego – dodała szybko. – Ale wiem, że to i tak zdrada. W głowie. W sercu.
Nie odpowiedziałem od razu. Przez chwilę tylko patrzyłem na nią, próbując znaleźć w sobie złość, rozpacz, cokolwiek. Ale było tylko zmęczenie.
– Nie wiem, czy potrafię jeszcze walczyć – powiedziałem w końcu.
– Ja też nie wiem – szepnęła.
Siedzieliśmy tak długo, milcząc. I choć byliśmy razem w jednym pokoju, oboje wiedzieliśmy, że to może być nasz ostatni wspólny wieczór. Bo czasem miłość to za mało, żeby przetrwać.
Piotr, 34 lata
Czytaj także:
- „Myślałam, że z Singapuru mąż przywiezie mi niespodziankę. Zamiast luksusowej herbaty zobaczyłam jednak pozew rozwodowy”
- „Na Wielkanoc piekłam babkę pistacjową, choć teściowa wolała cytrynową. Niech ta nudziara spróbuje mojego przepisu”
- „Rodzice mieli dla nas wielkanocną niespodziankę. Mówili, że to dla naszego dobra, ale wiedziałam, że coś tu śmierdzi”