„Moja żona zbawiała świat, podczas gdy ja harowałem za dwoje. Miałem dość jej dobrego serca, bo tym się nie najemy”
„– Nie rozumiesz... Moja praca to jest coś większego. To, co robię, jest ważne. Po prostu... muszę to robić – mówiła, machając rękami. – A kiedy w końcu zaczniemy żyć dla siebie, jak na małżeństwo przystało? – zapytałem, nie kryjąc rozgoryczenia”.
- Redakcja
Kiedy poznaliśmy się z Renatą, życie wydawało się proste. Ona była wtedy tą uśmiechniętą, pełną empatii dziewczyną, która do każdego podchodziła z sercem na dłoni. Mówili o niej, że jest „dla wszystkich”, bo nikogo nie potrafiła zostawić bez wsparcia. I to właśnie w niej mnie ujęło. Ten niesłabnący entuzjazm, którym zarażała każdego w naszym otoczeniu.
– Renata, jak ja cię podziwiam – powiedziałem jej kiedyś. – Masz w sobie coś, czego ja chyba nigdy nie zrozumiem. Nie boisz się otworzyć, nawet jeśli ktoś tego nie doceni.
Pamiętam, że się wtedy uśmiechnęła i przytuliła mnie mocno, mówiąc, że to dlatego jesteśmy razem – ona jest od pomagania światu, a ja jestem dla niej tym miejscem, do którego zawsze może wrócić, żeby odpocząć. I przez długi czas rzeczywiście tak było.
Z czasem Renata zaczęła angażować się w różne fundacje, organizować akcje charytatywne, a ja byłem z niej dumny. Opowiadałem znajomym, jak wspaniałą mam żonę, jak niesie pomoc, jak walczy o lepszy świat. Z dnia na dzień jednak jej zaangażowanie rosło. Z kilku godzin w tygodniu zrobiły się całe wieczory, potem weekendy. Wtedy jeszcze myślałem, że to przejściowe. Czułem, że jej zaangażowanie sprawia, że staje się kimś ważnym, że spełnia swoje marzenie o zmienianiu świata na lepsze. Podziwiałem ją i byłem dumny.
– Robimy coś dobrego, wiesz o tym? – mówiła wieczorem, kiedy wracała zmęczona, ale szczęśliwa.
I wtedy naprawdę jej wierzyłem. Widziałem, że niesie w sobie coś wyjątkowego, coś, co mnie osobiście już dawno opuściło – nadzieję na lepszy świat.
Nie miała dla mnie czasu
Od jakiegoś czasu coraz częściej jadałem sam. Najpierw to były sporadyczne kolacje, które Renata przesuwała na „później”, „za godzinę” lub „muszę jeszcze coś dokończyć”. Kiedyś nawet się tym nie przejmowałem, ale zaczęło to się zdarzać tak często, że zacząłem się zastanawiać, czy czasem nie wymyśla tych swoich spotkań. W końcu, ile można planować kolejny event, zbierać materiały, wciąż gdzieś jeździć?
– Długo jeszcze? – zapytałem, kiedy w kolejną sobotę miała wrócić na obiad.
– Wiesz, kochanie, myślałam, że uda się szybciej, ale dzieciaki z domu dziecka naprawdę mnie potrzebowały... – odpowiedziała, zdejmując płaszcz, choć na zegarku była już dwudziesta. Wtedy nie wytrzymałem:
–Kiedy ostatni raz zjedliśmy razem kolację? Ty jesteś całkiem nieobecna! – wyrzuciłem jej, starając się ukryć ton irytacji.
Spojrzała na mnie jakby zaskoczona, jakby nie rozumiała, o co mi chodzi.
– Przecież to tylko na chwilę, tylko teraz. Wiesz, że muszę pomagać innym...
Usiadła obok, ale czułem, jakby nas dzieliły kilometry. Ostatnio jej słowa były jak automatyczna odpowiedź – czułem się, jakby mnie nie słuchała, jakby to ja byłem tym „poza” jej światem.
Czułem narastającą frustrację
W końcu postanowiłem, że muszę to z siebie wyrzucić. Przez całą drogę z pracy powtarzałem w głowie, co chcę powiedzieć, analizując każde słowo. Do domu wróciłem pełen determinacji, gotów porozmawiać o tym, co działo się między nami.
Kiedy Renata wróciła, zmęczona jak zwykle, siedziałem już przygotowany w kuchni przy stole. Była zaskoczona, że na nią czekałem, widać było po niej, że spodziewała się ciszy i spokoju. Ale ja już nie chciałem być tym, który zawsze czeka i rozumie.
– Musimy poważnie porozmawiać – powiedziałem, ledwie wchodząc jej w słowo, gdy zaczęła opowiadać o kolejnym dniu spędzonym „dla dobrej sprawy”.
Przysiadła naprzeciw mnie, jakby z rezerwą, jakby zaraz miała odwrócić się i odejść. Przez chwilę milczałem, próbując dobrać słowa.
– Renata, ja... czuję, że nasza relacja po prostu... gaśnie. Myślałem, że to chwilowe, że twoje zaangażowanie z czasem się ustabilizuje, ale teraz mam wrażenie, że ja i nasz dom staliśmy się tylko tłem dla twojej „misji”.
Spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem, ale było w nim coś z chłodnego politowania.
– Nie rozumiesz... Moja praca to jest coś większego. To, co robię, jest ważne. Po prostu... muszę to robić – mówiła, machając rękami.
– A kiedy w końcu zaczniemy żyć dla siebie? – zapytałem, nie kryjąc rozgoryczenia.
Pokręciła głową, a jej odpowiedź zmroziła mnie do kości:
– A co znaczy życie dla siebie, kiedy wokół nas tyle ludzi potrzebuje pomocy?
Poczułem, że patrzę na zupełnie obcą osobę.
Między nami wyrósł mur
Każdego wieczoru wracała coraz później. W domu pojawiała się, dopiero gdy ja już kładłem się spać, albo wcale. Zasypiałem sam, budziłem się sam, a jej miejsce obok mnie coraz częściej zostawało zimne. Pewnej nocy zobaczyłem, że śpi na kanapie. Jakby ten dystans, który zaczął się budować między nami, w końcu stał się tak namacalny, że nie potrafiliśmy już nawet zasnąć obok siebie.
– Dlaczego śpisz na kanapie? – zapytałem, kiedy zastałem ją rano w salonie, opatuloną kocem, z dokumentami rozsypanymi wokół.
– Nie chciałam ci przeszkadzać – odparła cicho, nie patrząc mi w oczy.
Nie mogłem już dłużej tego znieść. Czułem się jak gość we własnym małżeństwie, jakby ten dom, który kiedyś budowaliśmy razem, teraz należał wyłącznie do niej i jej spraw. Próbowałem znaleźć sens w tym, co robiła, przekonać siebie, że to wszystko jest dla wspólnego dobra, ale każda taka próba kończyła się narastającym poczuciem pustki. To, co kiedyś nazywała „misją”, teraz zdawało się być całym jej życiem – a ja, kim ja byłem?
– Renata, co my właściwie teraz robimy? – wyrzuciłem z siebie pewnego wieczoru, kiedy już nie wytrzymałem ciszy, która stała się normą między nami.
– Robimy coś dobrego – odpowiedziała bez namysłu, jakby to miało wyjaśnić wszystko.
– Ty to robisz. Ja już nie wiem, kim dla ciebie jestem. Wydaje mi się, że tracę cię na rzecz… czegoś, czego nie rozumiem.
Spojrzała na mnie chłodno, jakby każde moje słowo było oskarżeniem, którego nie zamierzała nawet próbować zrozumieć.
– To jest moje przeznaczenie, Rafał – powiedziała powoli. – Może tego po prostu nie rozumiesz.
Prawda była bolesna
Kolejnego wieczoru wszedłem do domu i od razu zobaczyłem światło w kuchni. Była tam. Od razu poczułem, jak wszystko we mnie wrze – ile razy miałem prosić, ile razy miałem czekać? Ile razy musiałem jej przypominać, że istnieje ktoś poza jej pracą?
Wszedłem do kuchni i zobaczyłem ją, pochyloną nad notatkami, zdjęciami obcych ludzi. Nawet nie zauważyła, że wróciłem. A ja nie mogłem już czekać.
– Renata, możesz wreszcie oderwać się od pracy? – rzuciłem, nawet nie próbując ukryć złości.
Podniosła głowę, spojrzała na mnie zaskoczona, jakby wytrącona z jakiegoś transu.
– Ale o co chodzi? – zapytała, udając, że nie wie, co się dzieje.
– O to, że tracę cię na rzecz… – mówiłem, czując, że zaraz wybuchnę – Czego właściwie? Obcych ludzi? Zdjęć dzieci, których nigdy nie widziałem? Czegoś, co stało się ważniejsze niż my!
Patrzyła na mnie ze spokojem, który tylko mnie prowokował.
– Musisz zrozumieć… – zaczęła, ale przerwałem jej, bo nie miałem już sił na te same wymówki.
– Nie, to ty zrozum! Codziennie wracasz, i nawet nie jesteś obecna. Ciebie po prostu… nie ma. Czy to naprawdę jest tego warte? Czy w ogóle jeszcze widzisz mnie w swoim życiu?
Na jej twarzy pojawił się chłód, jakiego jeszcze nigdy u niej nie widziałem.
– To jest… ważniejsze niż my. Może muszę robić coś więcej, niż tylko żyć dla siebie czy dla ciebie.
Te słowa we mnie uderzyły.
– I to tyle? – zapytałem, ściszając głos, wściekłość zamieniała się w coś gorszego, coś, co zżerało mnie od środka. – Poświęciłem ci lata życia, a teraz słyszę, że już ci na tym nie zależy?
Odwróciła się, zacisnęła szczęki, jakby nie chciała już tego słuchać. Ale ja nie mogłem przestać.
– Jeśli ja nie jestem już dla ciebie ważny, to po prostu to powiedz – powiedziałem cicho. – Powiedz mi prawdę.
Spojrzała na mnie, jakby chciała coś powiedzieć, ale zawahała się. I wtedy wszystko stało się jasne.
Nastały ciche dni
Po naszej ostatniej rozmowie w domu zapanowała cisza, która była jak zimna mgła – gęsta, ciężka, niemal namacalna. Renata przestała udawać, że wszystko jest w porządku. Kiedy wracała, mówiła tylko kilka słów, po czym chowała się w pokoju z laptopem i dokumentami. A ja... siedziałem samotnie w salonie, wsłuchując się w dźwięki pustego mieszkania. Tak wyglądało teraz nasze małżeństwo.
Każdy wieczór wypełniała ta sama beznadziejna rutyna. Raz próbowałem coś zmienić – ugotowałem kolację, ustawiłem talerze, włożyłem w to resztki nadziei, że może, może wrócimy choć na chwilę do tego, co było. Czekałem na nią przy stole, ale gdy w końcu przyszła, tylko zerknęła na nakrycia i westchnęła ciężko.
– Mówiłam ci, że nie mam teraz czasu na kolacje – rzuciła sucho, odkładając torebkę.
– A na nasz związek masz czas? – wyrwało mi się.
Spojrzała na mnie z irytacją, jakby moja prośba o wspólny posiłek była czymś nieznośnie egoistycznym.
– Jesteś niesprawiedliwy. Robię coś ważnego.
Zacisnąłem zęby, nie chciałem znów wybuchnąć. Czułem, jak we mnie kipi, ale zmusiłem się, żeby tego nie okazać.
– Wiesz co? Zaczynam myśleć, że dla ciebie nigdy nie będę ważny tak, jak ci wszyscy obcy ludzie – powiedziałem z goryczą.
Nie odpowiedziała. Tylko odwróciła się, zabierając swój telefon i laptopa. Po chwili zniknęła w sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi.
Zostałem sam, przy zastawionym stole, z pustym nakryciem po drugiej stronie.
Nie wiem, czy walczyć
Kilka dni później wróciłem do pustego mieszkania. W kuchni, na stole, leżała kartka z krótką notatką od Renaty: „Muszę to przemyśleć. Przepraszam, że tak wyszło. Daj mi czas”.
Usiadłem, trzymając w rękach jej wiadomość, a mieszkanie nagle wydawało się jeszcze bardziej puste, jakby razem z nią wyparowała cała energia, która kiedyś nas łączyła. Przyszła ulga, ale była dziwnie gorzka – tak jakbyśmy oboje przegrali coś, co kiedyś było dla nas ważne.
Podniosłem się i spojrzałem przez okno na miasto, które migotało światłami, pełne życia, choć u mnie zapanował mrok. Nie wiedziałem, co będzie dalej. Czy Renata wróci, czy ten „czas” będzie tylko wstępem do końca? I czy ja w ogóle jeszcze na nią czekam?
Nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na żadne z tych pytań.
Rafał, 30 lat