Reklama

Barbara, matka Michała, mojego męża, to kobieta, która wie wszystko lepiej. Zawsze. Zawsze miała rację i zawsze miała coś do powiedzenia. W naszym domu też. Oczywiście „z dobrego serca”. Jak to mówią – droga do piekła wybrukowana jest dobrymi chęciami. U nas wybrukowana jest też paczkami żelków i lizakami w jej torebce.

Z Michałem... hmm. Mamy różne temperamenty. Ja jestem tą, która mówi, co myśli. On – tym, który milczy, bo „nie warto się kłócić”. I właśnie to milczenie chyba boli mnie najbardziej. Bo kiedy próbuję wprowadzać zasady – rozsądne, nie żadne ekstremalne – to zostaję sama. Sama z zasadami. Sama z dziećmi, które nagle zaczynają płakać, że babcia mówiła, że mogą. Sama z teściową, która uśmiecha się z pogardą i rzuca półgębkiem: „kiedyś to dzieci były szczęśliwe”.

A ja... czasem się zastanawiam, czy to ja mam problem. Może naprawdę jestem zbyt spięta? Może rzeczywiście robię z siebie męczennicę? Może naprawdę odbieram dzieciństwo moim dzieciom, bo chcę, żeby jedli warzywa zamiast jajka niespodzianki? Ale przecież nie jestem sama z tym problemem, prawda?

„Jeden lizak ich nie zabije”

– Kacper, Lena, co wy jecie?! – weszłam do salonu i aż stanęłam jak wryta. Czerwone języki, palce całe w lukrze, papiery po lizakach na podłodze. – Basiu, prosiłam, żeby nie dawać im słodyczy przed obiadem.

Barbara siedziała na kanapie, jakby właśnie zasiadła na tronie.

– Aniu, no błagam cię. Jeden lizak ich nie zabije – odpowiedziała z udawaną czułością w głosie. – Dzieci to dzieci. Trzeba im pozwolić być dziećmi.

– Ale to nie chodzi o jeden lizak – odetchnęłam, próbując nie eksplodować. – Mówiłam już o tym kilka razy. Staram się ograniczać cukier. One mają potem skoki energii, nie chcą jeść normalnych posiłków...

– A może przesadzasz? – Barbara przerwała mi z tym swoim znanym spojrzeniem: łagodność podszyta kpiną. – Może po prostu chcesz wszystko kontrolować? Dzieciństwo nie polega tylko na zakazach.

Lena z Kacprem już wlepiali we mnie oczy. Czułam, jak odruchowo zamieniają się w moją opozycję. Babcia dobra, mama znowu zła.

– To nie są zakazy, tylko granice. A to różnica – odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby.

– Jasne – uśmiechnęła się. – Teraz tak się mówi. Nowoczesne matki i ich poradniki.

Nie odpowiedziałam. Wzięłam papiery po cukierkach, podniosłam Kacpra z podłogi i poszłam do kuchni. Ręce mi się trzęsły. Nie dlatego, że dzieci zjadły cukierka. Tylko dlatego, że znowu przegrałam bitwę, której nawet nie zaczęłam.

Nie miałam oparcia nawet w mężu

Michał, musimy pogadać – powiedziałam, kiedy dzieci w końcu zasnęły, a on rozłożył się z telefonem na kanapie.

– Mhm – mruknął, nie odrywając wzroku od ekranu.

Usiadłam obok i wyciągnęłam mu telefon z ręki. Spojrzał na mnie z zaskoczeniem.

– Twoja mama znowu dała dzieciom cukierki. I znowu zrobiła ze mnie zołzę, bo miałam czelność coś powiedzieć.

Westchnął. Ten sam dźwięk, co zawsze, kiedy czuł, że zbliża się coś niewygodnego.

– Może nie warto się tak spinać? Dzieci były szczęśliwe, bawiły się… Przecież to nie koniec świata.

– To nie jest walka o cukierki, Michał. To jest o tym, że podważa moje zdanie. Że robi ze mnie idiotkę. A ty... stoisz z boku i się przyglądasz.

Zamilkł. Wiedziałam, że kombinuje, jak uciec z tej rozmowy.

– Przesadzasz – powiedział w końcu. – Mama nie robi tego złośliwie. Chce dobrze. Po prostu ma inne podejście.

– Inne podejście?! – prawie się zaśmiałam. – Ona ignoruje to, co mówię. A potem dzieci wracają do mnie z pretensjami, bo ja nie jestem „fajna jak babcia”.

Spojrzał na mnie, jakby pierwszy raz zauważył, że jestem naprawdę wkurzona.

– Nie chodzi o to, żeby robić z tego wojnę – powiedział cicho.

– Ale to już jest wojna, Michał. Tylko że ja jestem na niej sama.

Zamilkł. A ja poszłam do sypialni z gulą w gardle.

Publiczne upokorzenie

– No i jak tam ta twoja dieta bezcukrowa, Aniu? – usłyszałam nagle głos Barbary, gdy stawiałam sałatkę na stole. – Dzieci już wyrosły z tego twojego reżimu, co?

Siedzieliśmy przy stole u kuzynki Michała. Rodzinna impreza — imieniny, tort, dwanaście osób w jednym salonie i ja... jakbym znowu miała dziesięć lat i ktoś wytykał mnie palcem.

– Basiu… naprawdę musimy o tym teraz? – mruknęłam, starając się zachować spokój.

– A co? Przecież się śmiejemy! – zawołała radośnie. – No przyznaj się, Aniu. Dalej liczysz dzieciom kalorie i ważysz banany?

Wszyscy parsknęli śmiechem. Kacper właśnie podbiegł z lizakiem w ręku, triumfalnie pokazując go babci.

– Babcia mi dała! – krzyknął z dumą.

– No właśnie – Barbara klasnęła w dłonie. – Przynajmniej babcia jeszcze pozwala na dzieciństwo. Co by te dzieci beze mnie zrobiły...

– Możemy o tym porozmawiać później? – szepnęłam przez zaciśnięte zęby.

– Oj Aniu, nie bądź taka drażliwa – machnęła ręką. – Wyluzuj. Dzieci i tak ci kiedyś podziękują… choć pewnie za to, co zrobiłam ja.

Zatkało mnie. Wszyscy śmiali się dalej, a ja czułam się jak idiotka. Jak intruz przy własnym stole. Nagle zrozumiałam, że to nie była wpadka. To było celowe. A ja? Uśmiechałam się dalej. Udawałam, że wszystko gra.

Wiedziałam już, co mam robić

– Ja po prostu już nie mam siły – powiedziałam, mieszając zimną kawę u Kasi, mojej przyjaciółki. – Mam wrażenie, że robię wszystko, jak trzeba, a i tak jestem najgorsza.

– Co się stało tym razem? – Kasia spojrzała na mnie poważnie. Bez tej udawanej empatii, jaką czasem serwują ci, co „współczują, ale nie rozumieją”.

– Publicznie zrobiła ze mnie idiotkę. Znów. Przy dzieciach, przy rodzinie. Ludzie się śmiali, a ja stałam jak sierota z sałatką w ręku i udawałam, że nie słyszę.

– I Michał?

– Siedział. Jadł. Milczał.

Kasia pokręciła głową.

– A potem dzieci wróciły do domu i płakały, że babcia ich kocha, a mama tylko zakazuje. Wiesz, jak to boli?

– Anka – westchnęła i dotknęła mojej dłoni – a ty wiesz, dlaczego boisz się postawić?

Zamilkłam.

– Gdyby to była twoja matka, też byś tak siedziała cicho?

– Nie... Ale z nią nie trzeba walczyć.

– No właśnie. Bo ona szanuje ciebie jako matkę. A teściowa? Robi z ciebie tło. Jesteś przeszkodą między nią a dziećmi.

Spojrzałam na Kasię, pierwszy raz z inną emocją niż żal. Może to była złość?

– To nie chodzi o cukierki – powiedziała cicho. – Chodzi o to, że ktoś od miesięcy podważa twój autorytet, a ty się temu przyglądasz. Czas się obudzić.

Poczułam gulę w gardle. Wiedziałam, że ma rację.

Zaczęła już w progu

Zaparkowałam pod domem Barbary i przez chwilę siedziałam w aucie, próbując wyrównać oddech. Serce mi waliło. Ale już nie ze strachu – z gniewu.

Drzwi otworzyła z uśmiechem.

– O, jesteś. Właśnie kończyliśmy popcorn, zaraz miała być bajka…

– Gdzie są dzieci?

– W pokoju. Mają chwilę luzu, należało im się, przecież są u babci – powiedziała jakby z przekąsem.

Weszłam do kuchni. Na stole puste opakowania po batonach, słodkie napoje, chipsy. Poczułam, jak zalewa mnie fala gorąca.

– Basiu, to już nie jest śmieszne. Ja nie żartuję. Masz przestać ignorować to, co mówię.

– Aniu, nie przesadzaj. To tylko jedzenie. Dzieci mają wspomnienia, nie tylko zakazy!

One mają mieć zdrowie. I szacunek do zasad. Jak mają się tego nauczyć, skoro ty za każdym razem robisz z moich słów żart?

– Bo ty ich chowasz jak w klatce! Ja przynajmniej daję im dzieciństwo – rzuciła z wyższością.

– Nie, Basiu – powiedziałam spokojnie, ale stanowczo. – Ty dajesz im chaos. A potem ja jestem potworem, bo próbuję to posprzątać.

Zamilkła. Pierwszy raz nie miała gotowej riposty.

– Jeśli jeszcze raz zignorujesz to, co mówię, nie będziesz się widywać z dziećmi bez mojej obecności.

– Grozisz mi?

– Nie. Ustawiam granicę. Wreszcie.

Wzięłam kurtki dzieci i wyszliśmy. Za plecami słyszałam jej prychnięcie. Ale po raz pierwszy nie obejrzałam się za siebie.

Anna, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama