„Moje małżeństwo było suche jak sierpniowa trawa. Chciałam coś więcej od życia, więc urządziłam żniwa miłości z eks”
„Przeszliśmy się wzdłuż pola, jakby te lata w ogóle nie minęły. Słuchałam go z dziwnym uczuciem, jakby moje ciało wracało do czegoś, co znało lepiej niż ja sama. – A ty? – zapytał po chwili. – Ty chyba nie jesteś szczęśliwa? Zawahałam się. – Mam męża. Mamy córkę. – To nie jest odpowiedź – odparł”.

- Redakcja
Od lat byłam żoną Jarka, matką Natalii, kobietą poukładaną, przewidywalną, cichą. Nasze małżeństwo toczyło się ustalonym rytmem – bez kłótni, ale i bez bliskości. Po wyprowadzce córki z domu zapadła między nami jeszcze głębsza cisza. Zawsze myślałam, że tak wygląda stabilizacja, ale coraz częściej czułam się w niej jak zamknięta w szklanej klatce. Gdy ojciec poprosił nas o pomoc podczas żniw, pomyślałam, że to tylko kilka dni. Nie wiedziałam, że wieś obudzi we mnie wszystko to, co przez lata tłumiłam. I że znów spojrzę komuś prosto w oczy.
Nie mogłam uwierzyć
Droga na wieś ciągnęła się w nieskończoność, choć jechaliśmy niecałe trzy godziny. Za oknem migały znajome krajobrazy, ale nie potrafiłam poczuć tego, co kiedyś. Miałam wrażenie, że siedzę obok obcego człowieka.
– Długo jeszcze? – zapytałam od niechcenia, udając, że nie wiem, gdzie jesteśmy.
– Jeszcze pół godziny – odpowiedział Jarek, nie odrywając wzroku od drogi.
Zamilkliśmy. Znów. Przez całą podróż wymieniliśmy może pięć zdań, wszystkie beznamiętne, suche jak sierpniowa trawa. On włączał radio, ja je wyłączałam. Nie dlatego, że muzyka mi przeszkadzała. Nie chciałam zagłuszać tej dziwnej ciszy, która między nami rosła. Chciałam ją poczuć. Zrozumieć. Albo się upewnić, że już nic między nami nie ma. Ojciec czekał przed domem w roboczym kombinezonie i z kubkiem kawy w dłoni. Uśmiechnął się do mnie i od razu mnie przytulił.
– Zmarniałaś, Aga. Zajmę cię czymś, nabierzesz kolorów – powiedział serdecznie.
– Cześć, tato. Jak zdrowie?
– Po staremu. Praca nie daje mi umrzeć – zaśmiał się.
Jarek kiwnął głową na powitanie. Stanęli chwilę w niezręcznym milczeniu, po czym mój mąż zajął się wypakowywaniem bagaży. Wieczorem poszłam na spacer, w stronę starego sadu. Przy drodze, obok sklepu, stał mężczyzna z psem. Odwrócił się i spojrzał na mnie. Zamarłam.
– Agata? – zapytał ostrożnie.
– Marcin…? – wydusiłam z siebie, jakby jego imię utknęło mi gdzieś w gardle.
Moje ciało pamiętało
– Myślałem, że cię tu już nigdy nie spotkam – powiedział Marcin, podchodząc bliżej.
Wyglądał inaczej, ale w jego spojrzeniu było coś znajomego, coś, co rozpoznałam od razu. Jego oczy, kiedyś pełne buntu, teraz miały w sobie spokój, ale nie ten martwy, jak u Jarka. Raczej taki, który się zdobywa po burzy. I chyba tylko ja wiedziałam, jak bardzo on kiedyś lubił burze.
– Ja też nie sądziłam, że cię tu jeszcze zobaczę – uśmiechnęłam się lekko. – Mieszkasz tu znowu?
– Od trzech lat. Po rozwodzie wróciłem do ojcowizny. Sam jestem, ale nie narzekam. Chodź, przejdź się ze mną chwilę, jeśli masz czas.
Przeszliśmy się wzdłuż pola, jakby te wszystkie lata w ogóle nie minęły. Opowiadał o swoim psie, o tym, jak sam remontował dom, o tym, że jego dzieci są z byłą żoną, daleko. Słuchałam z dziwnym uczuciem, jakby moje ciało wracało do czegoś, co znało lepiej niż ja sama.
– A ty? – zapytał po chwili. – Ty chyba nie jesteś szczęśliwa?
Zawahałam się.
– Mam męża. Mamy córkę. Już dorosłą.
– To nie jest odpowiedź – odparł cicho.
Wieczorem próbowałam porozmawiać z Jarkiem. Usiadłam przy nim na ganku, gdzie palił papierosa.
– Czujesz czasem, że to wszystko się nam rozjechało?
– Co się rozjechało?
– My. Nasze życie. Uczucia...
Wzruszył ramionami.
– Dobrze jest. Przynajmniej spokojnie.
I wtedy poczułam, że nie chcę już spokoju. Że nie jestem gotowa być martwa za życia.
Nasze usta się spotkały
Było duszne popołudnie, pachnące kurzem i dojrzałym zbożem. Ojciec kosił w polu, Jarek znów coś majstrował przy maszynie. A ja, zamiast pomagać, szłam przez ścieżkę między łanami, jak zahipnotyzowana. Marcin czekał przy stodole.
– Nie powinnaś tu być – powiedział, kiedy mnie zobaczył.
– A jednak jestem.
Nie dotykaliśmy się przez pierwsze minuty. Siedzieliśmy na snopie siana i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Jakby każde słowo było próbą oswojenia przestrzeni między nami. Ale ta przestrzeń była pełna napięcia. I czekała.
– Pamiętasz, jak uciekliśmy kiedyś do lasu z winem i starym walkmanem? – zapytałam nagle.
– Jasne. Wróciliśmy dopiero rano, a twoja mama myślała, że porwali nas obcy – zaśmiał się cicho. – Bałem się wtedy, że już cię nie zobaczę.
Spojrzałam na niego. I w tej jednej sekundzie wszystko się wydarzyło. Nasze usta spotkały się bez uprzedzenia, dłonie znalazły się na plecach, biodrach, szyi. Oddychałam ciężko, jakby moje ciało nareszcie sobie o czymś przypomniało. To nie był seks z potrzeby. To była desperacka próba odzyskania siebie. Na chwilę poczułam się jak kobieta, nie matka, nie żona, nie gospodyni. Po wszystkim leżeliśmy na sianie, jak po jakimś maratonie.
– Nie powinniśmy byli... – szepnęłam.
– Ale czy żałujesz? – zapytał.
Nie odpowiedziałam. Wróciłam do domu jeszcze przed kolacją. Jarek nawet nie zauważył, że mnie nie było. Uniósł głowę znad gazetki reklamowej.
– Zrobisz herbatę?
– Jasne – odpowiedziałam spokojnie.
W środku jednak aż drżałam. Od czego? Od poczucia winy? Czy może jednak z euforii?
Pragnęłam czegoś innego
Nie spałam tej nocy. Leżałam obok Jarka, wsłuchując się w jego spokojny, miarowy oddech. Leżał tak blisko, a był tak daleko. Dotknęłam delikatnie jego ramienia, ale odsunął się odruchowo, nieświadomie. Jakby całe jego ciało nauczyło się mnie unikać. Nad ranem wstałam pierwsza. Zaparzyłam kawę i usiadłam z nią na schodach ganku. Marcin pojawił się nagle, jakby czuł, że go potrzebuję.
– Nie chcę ci komplikować życia – powiedział, nie siadając.
– Już jest skomplikowane – westchnęłam. – To nie chodzi tylko o ciebie. Ja po prostu... nie wiem, kim jestem. A przy tobie czuję, że mogłabym się dowiedzieć.
– Agata, ja cię nigdy nie przestałem kochać. Myślałem o tobie przez wszystkie te lata. Zawsze.
Patrzyłam na niego, a moje serce waliło mi w piersi jak szalone. Chciałam to usłyszeć. Pragnęłam tego. Ale wiedziałam też, że te słowa mogą wszystko zburzyć. Wieczorem spróbowałam jeszcze raz porozmawiać z Jarkiem.
– Możemy szczerze? – zapytałam. – Ja się duszę. Ty tego nie czujesz?
Wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od telewizora.
– Wszyscy mają problemy. Przecież się nie bijemy, nie zdradzamy, co ci jeszcze potrzeba?
– Właśnie o to chodzi, Jarek – odpowiedziałam cicho. – Że może właśnie tego by trzeba, żebyśmy poczuli cokolwiek.
Spojrzał na mnie, pierwszy raz naprawdę.
– Poznałaś kogoś?
Zamilkłam. W tej ciszy było więcej odpowiedzi, niż byłam gotowa udzielić.
Prawda wyszła na jaw
Nie wiem, co mnie podkusiło, by pójść tamtą ścieżką. Była pora obiadu, Jarek i tata siedzieli przy stole, gdy wymknęłam się niby na spacer. Nie minęło nawet dziesięć minut, gdy usłyszałam za sobą znajome kroki. Odwróciłam się.
– Agata, nie tu i nie teraz – Marcin szeptał, ale był blisko. Za blisko. Zanim zdążyłam się cofnąć, jego dłoń dotknęła mojej twarzy.
– Nie mogę przestać o tobie myśleć – powiedział.
Wtedy usłyszałam szelest. Jarek. Stał kilka kroków dalej. W dłoni trzymał kosz z pomidorami, które najpewniej zbierał z ojcem. Jego twarz była jak kamień.
– A więc tak – rzucił chłodno. – Dobrze. Przynajmniej już wiem.
– Jarek... – zaczęłam, ale nie pozwolił mi skończyć.
– Wiesz, co mnie boli najbardziej? Że nie jestem nawet zaskoczony – powiedział, patrząc na mnie takim wzrokiem, jakiego nigdy wcześniej nie znałam. – Od dawna już jesteśmy jak współlokatorzy. Ale jednak… miałem nadzieję, że chociaż lojalność została.
Nie odpowiedziałam. Nie miałam w sobie żadnych słów, które mogłyby naprawić to, co właśnie się rozsypało. Marcin stał z boku, jakby chciał zniknąć. Wieczorem ojciec próbował rozładować atmosferę, nakładając nam zupę. Jarek nie patrzył na mnie. Wstał od stołu po trzech łyżkach.
– Wracam jutro do miasta – rzucił do nikogo konkretnego. – Ty możesz zostać, jeśli chcesz.
Później usłyszałam trzask drzwi. I ten dźwięk był głośniejszy niż wszystkie nasze milczenia przez ostatnie dwadzieścia lat.
Nie wiedziałam, co dalej
Jarek wyjechał bladym świtem, nie budząc nikogo. Usłyszałam tylko dźwięk odpalanego auta i zgrzyt żwiru pod kołami. Kiedy wstałam, jego miejsce w łóżku było zimne. Ojciec podał mi kawę bez słowa. Wiedział. Ale nic nie powiedział. Tylko raz, przy śniadaniu, spojrzał na mnie długo i z bólem, którego nie chciałam w nim wzbudzać. Marcin przyszedł po południu, z koszem śliwek i zmarszczonym czołem. Nie całował mnie, nie dotykał.
– Nie chcę cię poganiać – powiedział. – Ale chcę wiedzieć, czy jest dla nas jakieś „potem”.
Spojrzałam na niego długo. Tak bardzo chciałam, żeby to wszystko było proste. Ale nie było.
– Nie wiem – szepnęłam. – Muszę się poskładać. Bez nikogo obok.
Wieczorem usiadłam między łanami, tam, gdzie zboże już ścięto, ale ziemia wciąż pachniała latem. Świerszcze grały, wiatr poruszał suche resztki łodyg. I tylko ja byłam nieruchoma. Czułam się jak ta ziemia – przekopana, naruszona, ale gotowa. Nie wiedziałam, do czego jeszcze. W jednej kieszeni miałam telefon z wiadomościami od Marcina, w drugiej obrączkę, którą zdjęłam poprzedniego dnia. Nie wiedziałam, co dalej. Czy wrócić do miasta? Do Jarka? Czy zacząć coś od nowa z Marcinem? A może pierwszy raz w życiu wybrać tylko siebie? Zamknęłam oczy. Cisza wokół była gęsta, ale we mnie robiło się coraz jaśniej. W końcu, po raz pierwszy od wielu lat, poczułam się naprawdę sama. Ale nie samotna.
Agata, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kuzynka na swoim weselu zwyzywała mnie, że ukradłam jej męża. Rodzina mnie wyklęła, ale to ona nie dbała o jego męskość”
- „Zamarłam, gdy go zobaczyłam na ślubie. Nie da się całkiem pogrzebać miłości, jej duchy będą cię straszyć do śmierci”
- „Pachniał jak drogi hotel w Sopocie i miał psotny błysk w oku. Ale potem musiałam wdychać cuchnący odór jego kłamstw”