Reklama

Od zawsze mówiłem, że tulipany to moja rodzina. Każdy z nich miał swoją historię, charakter, a czasem i kaprys – jak dzieci. Przez ponad czterdzieści lat życia z ziemią nauczyłem się cierpliwości, pokory i wdzięczności za każdy nowy pąk, który wychylał się nieśmiało z doniczki. Moja szklarnia była moim królestwem – pełna barw, zapachów i cichego życia, które rosło tuż pod moimi dłońmi. Wyhodowałem odmiany, o jakich wielu mogło tylko marzyć – żółte z czerwoną obwódką, niemal czarne jak smoła, a nawet takie, które mieniły się w słońcu niczym płatki ognia. Pracowałem dniami i nocami, planując wystawę, która miała być moim największym triumfem. Choć Władek, mój sąsiad, zawsze patrzył na mnie z ukosa, nie traktowałem go jako rywala – raczej jak kogoś, kto nigdy nie zrozumie, czym naprawdę jest pasja.
Nie wiedziałem wtedy, że najgorsze dopiero przede mną.

Reklama

Moje tulipany zniknęły

Tamten wieczór był jak każdy inny – siedziałem w ciepłym fotelu, z herbatą w dłoni, przeglądając notatki do wystawy. W głowie układałem plany, myślałem o tym, jak moje tulipany zachwycą gości. Czułem dumę i podekscytowanie – to miało być moje wielkie święto, mój czas. Nie spodziewałem się, że noc przyniesie coś, co przekreśli całe lata mojej pracy.

Nagle coś mnie tknęło. Usłyszałem cichy trzask, jakby furtka skrzypnęła pod czyimś ciężarem. Zerwałem się z fotela, podszedłem do okna i wyjrzałem w ciemność. Nic – tylko wiatr poruszał gałęziami, a księżyc błąkał się po niebie. Westchnąłem ciężko, myśląc, że to tylko moja wyobraźnia. Rano, gdy wyszedłem do szklarni, zamarłem. Doniczki były przewrócone, ziemia rozsypana, a tulipany… zniknęły. Pusto. Serce zaczęło bić mi jak oszalałe.

– Nie… to niemożliwe… – wyszeptałem, patrząc na puste miejsca, gdzie jeszcze wczoraj stały moje skarby. – Kto to mógł zrobić?! – krzyknąłem, zaciskając pięści.

Łzy napłynęły mi do oczu, a gardło ścisnęło się tak, że ledwo mogłem oddychać. Nagle kątem oka dostrzegłem ślady – odciśnięte w błocie, prowadziły prosto w stronę posesji Władka.

– Nie… to nie może być on… – szepnąłem, ale w sercu już czułem, kto mógł wymyślić coś tak wrednego.

To zwaliło mnie z nóg

Nie dawało mi to spokoju. Przez cały dzień chodziłem po podwórku jak cień samego siebie, patrząc na zdeptane grządki i pustą szklarnię, która teraz przypominała mi grobowiec moich marzeń. Coś się we mnie zagotowało – wiedziałem, że to nie był przypadek. Nie mógł być. Kiedy zapadł wieczór, stanąłem przy płocie oddzielającym moje podwórko od Władkowego i patrzyłem na jego dom, ciemny i cichy, jakby nic się tam nigdy nie wydarzyło. Następnego dnia dostrzegłem coś, co zwaliło mnie z nóg – za jego domem pojawiły się rusztowania. Nowa szklarnia, całkiem spora, a obok niej ciężarówka rozładowująca skrzynki i sprzęt.

– A co to Władek, interes kwiatowy ci się nagle zachciało robić?! – krzyknąłem pod nosem, ściskając dłonie w pięści.

Zaczepiłem sąsiadkę, panią Zosię, ale tylko wzruszyła ramionami.

– Panie Henryku, ja nic nie wiem… Władek to sobie swoje robi… – mruknęła i szybko uciekła, jakby się bała.

Czułem, jak narasta we mnie wściekłość, ale też strach. Zacząłem go śledzić – siedziałem w samochodzie, zapisywałem godziny przyjazdów, odgłosy pracy.

Wieczorami siedziałem z notatnikiem i wpatrywałem się w puste miejsce po moich odmianach. Myślami byłem w tamtej nocy – słyszałem skrzypnięcie furtki, czułem zimny dreszcz na plecach.

– Nie odpuszczę ci tego, Władek. Nie pozwolę… – powiedziałem do siebie, a echo moich słów odbiło się głucho w ciszy.

Spojrzał na mnie z politowaniem

Mijały tygodnie, a ja żyłem jak w amoku. Chodziłem jak cień, a każdy dzień przynosił nowe rany. Pewnego popołudnia, gdy piłem herbatę, otworzyłem gazetę i zamarłem. Na pierwszej stronie ogłoszenie – „Otwarcie nowej szklarni – wyjątkowa kolekcja tulipanów. Zapraszamy!” Pod zdjęciem, podpis: Władysław P., hodowca i pasjonat. Patrzyłem w tę kartkę, jakby miała się spalić w moich dłoniach. Nie mogłem uwierzyć. Moje tulipany – dokładnie te same, które hodowałem latami, rozpoznawałem je po kształcie płatków, barwach, które były moje, jedyne. Ręce mi się trzęsły, kiedy poszedłem do Władka. Stał przed swoją szklarnią, zadowolony, w koszuli podwiniętej do łokci.

– Co to ma być, Władek?! – wrzasnąłem, choć głos mi się załamywał. – To są moje kwiaty!

Spojrzał na mnie z politowaniem, a kącik jego ust uniósł się w kpiącym uśmiechu.

– Twoje? Heniek… każdy może kupić takie same cebulki, każdy może je sobie posadzić… To nie jest jakaś fizyka kwantowa. Może trzeba było lepiej pilnować? – rzucił spokojnie, jakby nic się nie stało.

– Ukradłeś je! – warknąłem.

– Udowodnij to. – Wzruszył ramionami i odwrócił się, zostawiając mnie samego, z poczuciem, że świat mi się wali.

Stałem tam, z pięściami zaciskającymi się bezsilnie, a w oczach czułem piekące łzy. Jak mogłem być tak naiwny?

Moje długi zaczęły się mnożyć

Nie wiedziałem już, co ze sobą zrobić. Siedziałem wieczorami przy stole, patrzyłem na stare zdjęcia moich tulipanów, na kartki z notatkami – pełne szkiców, nazw, dat. Każdy rysunek, każdy zapis był kawałkiem mnie. A teraz? Zostały mi tylko te papierki. Wszystko inne zabrał mi Władek. Długi zaczęły się mnożyć. Sprzedaż w szklarni spadła do zera, a ja nie miałem już pieniędzy, by inwestować w nowe cebulki. Nie mogłem spłacać kredytu. Komornik przyszedł raz, potem drugi, a w końcu dostałem pismo – licytacja domu. Pakowałem rzeczy z ciężkim sercem. Każda filiżanka, każdy talerz, każda książka pachniała wspomnieniami. Szklarnia – moja świątynia – stała pusta, cicha, jakby umarła razem ze mną. Stałem w drzwiach, patrzyłem na nią ostatni raz.

– To tu… tu byłem szczęśliwy… – wyszeptałem, głos mi drżał, a oczy piekły, jakby mi kto wylał żrący płyn.

Nie chciałem tego zostawiać. Nie chciałem iść w nieznane, zostawiając za sobą całe swoje życie. Czułem się zdradzony, oszukany, jakby cały świat sprzysiągł się przeciwko mnie.

– Dlaczego ja? Dlaczego wszystko straciłem, a on… on się śmieje? – mówiłem do siebie, ale odpowiedzi nie było. Tylko echo pustego domu i dźwięk walizek przesuwanych po podłodze.

Nie umiem się z tym pogodzić

Teraz mieszkam w ciasnym, wynajętym mieszkaniu na czwartym piętrze. Patrzę przez okno na szare bloki i czuję, jakby życie uciekało mi przez palce. Codziennie rano otwieram gazetę, bo to już taki nawyk, choć nie wiem po co. I znowu widzę to ogłoszenie – „Szklarnia Władysława – tulipany jak marzenie”. Na zdjęciu kwiaty, które znałem jak własne dzieci. Moje dzieci.

Czasem zastanawiam się, czy coś zrobić – napisać do prasy, opowiedzieć swoją historię, zrzucić cały ten ból na papier. Ale potem kładę dłoń na sercu i wiem, że jestem za słaby, zbyt zmęczony. Nie mam już siły na walkę. Nie mam energii, by znowu zaczynać od zera. Siedzę więc w ciszy, patrzę na fotografie moich tulipanów, na pożółkłe kartki z nazwami odmian, które sam stworzyłem.

– Moje tulipany zakwitły, ale nie w moim ogrodzie… Może tak miało być… – mówię cicho, choć głos grzęźnie mi w gardle.

Nie umiem się z tym pogodzić. Dlaczego nie poszedłem na policję? A, co by to dało... Pewnie nic... Kiedy zamykam oczy, czuję ich zapach, widzę ich kolory – jakby wciąż były moje. Ale potem otwieram oczy, a wokół mnie jest tylko cisza i chłód. I świadomość, że zostałem sam.

Tulipany były moim światem

Czasem myślę, że życie potrafi być bezlitosne. Zostawia cię samego z pustymi rękami, patrząc, jak z każdym dniem kurczysz się i znikasz. Nie zostało mi już nic – tylko wspomnienia, które kłują mocniej niż najostrzejszy nóż. Kiedy patrzę w lustro, widzę starego człowieka, zmęczonego, z oczami pełnymi cienia. Władek? On żyje jak król – pojawia się w gazetach, uśmiecha się do kamer, a jego szklarnia kwitnie.

Moje życie się rozpadło. Nie mam już siły na zemstę, nie mam siły na nic. Siedzę wieczorami w milczeniu, a cisza jest taka gęsta, że czasem mam wrażenie, że mnie przygniata. A jednak… kiedy zamykam oczy, wracają do mnie obrazy – zapach ziemi o poranku, ciepło słońca padającego na płatki, delikatne drżenie liści na wietrze. Tulipany, które były całym moim światem. Może nigdy ich nie odzyskam, może Władek będzie się nimi chwalił do końca życia. Ale w moim sercu – one wciąż są moje. Czuję ich zapach, widzę ich kolory. I może to wszystko, co mi zostało. Może to wystarczy, żeby jeszcze przez chwilę czuć, że kiedyś coś znaczyłem.

Henryk, 67 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama