Reklama

Od zawsze uważałam ogród przed naszą kamienicą za coś więcej niż tylko miejsce pełne kwiatów. To była moja mała oaza – mój świat, który tworzyłam kawałek po kawałku. Każdy krzak róży, każda rabata z piwoniami – to wszystko było efektem mojej pracy i mojej pasji. Dlatego kiedy na osiedlu pojawiła się Weronika – starsza sąsiadka z naprzeciwka – z jej chaotycznym podejściem do ogrodu, poczułam się zagrożona.

Reklama

Sadziła byliny byle gdzie, wrzucała cebulki w ziemię bez planu – dla mnie to wyglądało jak bałagan, nie jak ogród. Próbowałam jej tłumaczyć, że mamy wspólne zasady, że harmonia jest ważna. Ale ona tylko wzruszała ramionami i mówiła: „Justynko, w ogrodzie nie ma zasad – tu rośnie to, co ma rosnąć”. Z czasem zaczęły się kłótnie – najpierw drobne, potem coraz ostrzejsze. Każde nasze spotkanie kończyło się wymianą gorzkich słów. A ja czułam się coraz bardziej samotna w tej walce o „mój” ogród.

Ta cała Justyna nie zna się na kwiatach

Tamten dzień pamiętam jak przez mgłę, ale emocje – wciąż są we mnie żywe. Stałam przy starym klonie, podlewając róże. Było gorące popołudnie, a w powietrzu unosił się zapach świeżej ziemi. Weronika, z tą swoją niefrasobliwością, krzątała się obok, przycinając jakieś byliny.

– Weroniko, czy możesz przestać sadzić te swoje byle jakie rośliny między różami? – zapytałam ostro, nie kryjąc irytacji.

Spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem, jakby w ogóle nie rozumiała, o co mi chodzi.

– Justynko, co ty znowu marudzisz? Przecież to tylko kwiatki. Trochę koloru nikomu jeszcze nie zaszkodziło.

Poczułam, jak krew zaczyna mi pulsować w skroniach.

– Jakiego, do diabła, koloru?! To nie są barwy, to chaos! Ty nie masz pojęcia o planowaniu ogrodu!

Weronika westchnęła i oparła się o motykę.

– Wiesz co, Justyna? Ty chyba za bardzo się tym wszystkim przejmujesz. To ma być przyjemność, a nie próba sił.

– Przyjemność? Dla kogo? Dla ciebie?! A co z moimi różami, które teraz duszą się w tym gąszczu twoich chabrów i aksamitki?

Weronika wzruszyła ramionami.

– Jak im przeszkadzają, to znaczy, że są słabe.

Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Odetchnęłam głęboko, próbując się uspokoić, ale nie dałam rady.

– Nie będziesz tu robić bałaganu, zrozumiano?! Albo przestaniesz, albo zgłoszę to do spółdzielni!

Weronika uniosła brew, jej uśmiech zniknął.

– Rób, co chcesz, Justyna. Ale wiesz co? To tylko rośliny. Przestań traktować je jak swoje dzieci.

Odwróciła się i zostawiła mnie tam, z moją złością. A ja stałam pod tym klonem, z sekatorem w ręce, i czułam, że mam już tego wszystkiego powyżej uszu.

Ktoś zdemolował mój piękny ogród

Rano wyszłam do ogrodu z kubkiem kawy w dłoni. Słońce świeciło, a ja czułam w sobie dziwny spokój. Do chwili, gdy zobaczyłam, co się stało. Moje róże były połamane, piwonie zgniecione, a ziemia – rozkopana, jakby ktoś się bawił w piaskownicę.

– Co to jest?! – krzyknęłam, a kawa wylała mi się na rękę.

Weronika akurat wychodziła ze swojego domu.

– Dzień dobry, Justynko. – Uśmiechnęła się, jakby nic się nie stało.

– Weronika! To ty?! – rzuciłam oskarżycielsko, wskazując ręką zniszczenia.

Zmarszczyła czoło.

– Co ja? Justyna, o czym ty mówisz?

– Mój ogród! Ktoś go zniszczył! Twoje wnuki się tu bawiły?!

Weronika uniosła ręce.

– Nie, skądże. Chociaż... wczoraj dzieci z przedszkola biegały po ogrodzie.

Zamarłam.

– Przedszkole? Jakie przedszkole?!

– A, bo... poprosiłam, żeby dzieci przyszły zobaczyć, jak sadzi się rośliny. Chciałam je czegoś nauczyć.

Zacisnęłam pięści.

– Uczyć? Weronika, ty chyba oszalałaś!

– Spokojnie, Justynko. To tylko kwiatki.

Ale dla mnie to nie były „tylko kwiatki”. To był mój świat, który ktoś właśnie podeptał.

Złość rozsadzała mi głowę

Siedziałam w ogrodzie, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Z oczu ciekły mi łzy, a w głowie kłębiły się pytania – kto mógł to zrobić? Przecież nikt na naszym osiedlu nie miał powodu, żeby niszczyć mój ogród… Weronika nagle wyszła z domu. Szła szybkim krokiem, rozmawiając przez telefon.

– Tak, tak, Piotrze, bardzo ci dziękuję, że wziąłeś dzieciaki na spacer do ogrodu. No wiesz, Justyna się trochę denerwuje, ale myślę, że po jakimś czasie zrozumie.

Zamarłam. Piotr? Dzieci? Ogród? Podniosłam się z miejsca, serce waliło mi w piersi jak oszalałe.

– Weronika, przepraszam, możesz powtórzyć?

Zatrzymała się, zaskoczona moim pytaniem.

– Och, Justynko, już przecież mówiłam ci? Wczoraj przedszkolaki przyszły do ogrodu z Piotrem. Chciałam im pokazać, jak się sadzi kwiaty...

– Pokazać chciałaś? – przerwałam jej ostro. – Weronika, mój ogród wygląda, jakby przeszło przez niego stado dzików!

Weronika spojrzała na mnie niepewnie, z lekkim poczuciem winy.

Nie wiedziałam, że coś się stało... Myślałam, że dzieci tylko posadzą parę cebulek i nie zrobią bałaganu.

– Nie zrobią bałaganu?! One zniszczyły moje róże, do cholery!

Patrzyłyśmy na siebie w ciszy. Weronika wyglądała na skruszoną, ale we mnie buzował gniew. I czułam, że ta rozmowa to dopiero początek.

Mój świat rozsypywał się w drobny mak

Z duszą na ramieniu poszłam jeszcze wieczorem do Weroniki. Siedziała na ławce przed domem, z kubkiem herbaty w dłoni, ale kiedy mnie zobaczyła, w jej oczach pojawiła się złość.

– A czego ty znowu chcesz ode mnie? – warknęła, zanim jeszcze zdążyłam się odezwać.

– Weronika, nie możesz tak po prostu wpuszczać dzieci do ogrodu bez pytania!

– A niby dlaczego nie mogę? To jest wspólny teren! Wydaje ci się, że to twoje prywatne królestwo?!

Zatkało mnie.

– Ty chyba żartujesz? Te dzieci zniszczyły moje kwiaty, mój ogród!

– Twoje kwiaty, twój ogród… – prychnęła. – Wiesz co, Justyna? To nie jest tylko twoje podwórko. Wszyscy tu mieszkamy. I może czas, żebyś przestała się zachowywać jak pani na włościach.

Poczułam, jak robi mi się gorąco ze złości.

– Ja tu tylko dbam o porządek!

– Porządek?! – uniosła głos. – Ty dusisz ten ogród swoją kontrolą. Kwiaty mają rosnąć, dzieci mają biegać, a nie tylko podziwiać z daleka twoje róże jak eksponaty w muzeum!

Milczałam. W głowie kłębiły mi się myśli, ale nic nie mogłam z siebie wydusić.

– Wiesz, co ci jeszcze powiem? Daj sobie spokój. To nie ty tu rządzisz.

Odwróciła się do mnie plecami i zostawiła mnie wściekłą, z poczuciem, że mój świat właśnie rozsypuje się w drobny mak.

Może jednak byłam zbyt ostra

Kolejnego dnia stałam przy furtce, patrząc na Weronikę, która podlewała swoje byliny. W końcu zebrałam się na odwagę.

– Weronika, mogę?

Odwróciła się powoli, a w jej oczach zobaczyłam zmęczenie.

– Co jeszcze? – westchnęła.

– Chciałam... przeprosić. Może byłam zbyt ostra.

Weronika zaskoczona odłożyła konewkę.

– Ty przepraszasz? Justynko, to chyba pierwszy raz.

Zrobiło mi się głupio, spuściłam głowę.

– Nie powinnam była tak się na ciebie rzucać. To... nie było fair.

Weronika odetchnęła głęboko.

– Wiesz co? Ja też przepraszam. Może faktycznie przesadziłam z tymi dzieciakami. Powinnam cię była zapytać.

– Cieszę się, że to mówisz – odpowiedziałam z uśmiechem.

W tym momencie zza krzaków wybiegły dzieci z przedszkola, roześmiane i umorusane ziemią. Piotr stał obok, z naręczem małych sadzonek.

– Dzień dobry, pani Justyno! Możemy pomóc?

Patrzyłam na nich przez chwilę.

Możecie. Ale pod moim okiem – dodałam z uśmiechem.

Weronika wybuchła śmiechem.

– No, Justyna, zaczynasz odpuszczać?

– Może czas najwyższy – mruknęłam.

I tak z konewkami, łopatkami i małymi rączkami w ziemi, tworzyliśmy nowy ogród. Wspólny.

Zrozumiałam, że ogród to nie muzeum

Dziś patrzę na ogród z zupełnie innej perspektywy. Moje róże wciąż kwitną, ale obok nich rosną też kolorowe byliny Weroniki – trochę chaotyczne, nie zawsze pasujące, ale… żywe. Dzieci biegają między rabatami, podlewają konewkami, sadzą swoje małe roślinki. Piotr z przedszkola zagląda regularnie, podpowiadając, co warto posadzić, a Weronika przynosi nowe cebulki – czasem dziwaczne, czasem śliczne, a czasem nawet… zaskakująco piękne.

Już nie traktuję ogrodu jak swojego muzeum. Zrozumiałam, że nie muszę wszystkiego kontrolować, że odrobina chaosu to nie porażka, tylko życie. Kiedy widzę dzieci biegające z konewkami, słyszę ich śmiech, a potem patrzę na Weronikę, która mruga do mnie porozumiewawczo – wiem, że dobrze się stało.

Czasami trzeba coś stracić, żeby zyskać więcej. Mój ogród – nasz ogród – jest teraz pełen kolorów, dźwięków i emocji. I chyba o to w tym wszystkim chodzi. Weronika i ja… może nie zawsze się zgadzamy, ale jesteśmy drużyną. A ogród? On w końcu nauczył nas obu, że czasem warto odpuścić i pozwolić życiu po prostu rosnąć.

Justyna, 56 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama