„Przyjaciółki wyglądają jak milion dolarów, a ja wciąż robię za tragarza męża i dzieci. Mam dosyć takiego życia”
„W mojej torbie można było znaleźć wszystko. Zabawki dzieci, ale i narzędzia męża. Rodzina ma mnie za tragarza. Czuje się z tym fatalnie. Kiedyś jednak trzeba było powiedzieć: stop”.
- Iza, 32 lata
Mamo, a króliczek?– Anielka wetknęła mi do ręki maskotkę. Prosiłam przed wyjściem, żeby jej nie zabierała, bo wiedziałam, jak to się skończy. Trochę go poniesie, potem jej się znudzi i zabawka jak zwykle wyląduje u mnie w torbie.
– Mówiłam, żebyś go zostawiła w domu – odparłam poirytowana, a ona popatrzyła na mnie tym wzrokiem, który potrafiłby roztopić największy lodowiec. Nie potrafiłam jej odmawiać, więc koniec końców królik poszedł z nami.
Poszedł w torbie. Nie był tam sam. Nosiłam dinozaury Olusia, jego pieluszki i bluzeczkę na zmianę, miarkę męża, a czasem nawet jakieś jego narzędzia (zdarzył się nawet młotek!). I oczywiście całe mnóstwo własnych rzeczy – komórkę, ogromny pęk kluczy, kosmetyczkę, kalendarz, piórniczek. Gdy po pracy szłam robić zakupy, lądowały w niej jeszcze także i one. Torba była pokaźnych rozmiarów i często bywała wypchana po brzegi.
Po spacerze z dziećmi spotkałam się z przyjaciółkami
Tego dnia nie było inaczej. Króliczek był tylko wisienką na torcie całego stosu różnorodnych przedmiotów. Odprowadziłam dzieci do mojej mamy, która zadeklarowała się tego wieczoru poniańczyć maluchy i ruszyłam do kawiarni, w której umówiłam się z koleżankami. Jesteśmy paczką z liceum, ale nieczęsto zdarza się okazja, byśmy spotkały się we czwórkę. Korzystając z ładnej pogody, zarezerwowałyśmy stolik na dworze. Kiedy przyszłam, dziewczyny już były.
– Cześć! – przywitałam je entuzjastycznie, rzucając torbę na krzesło, a ona opadła na nie z charakterystycznym brzdękiem.
Zobacz także
– A co ty tu masz ze sobą, Izka? Kamienie? – zdumiała się Anka.
– A nie… To jest tylko mój codzienny majdan – odparłam nieco zakłopotana.
– Serio?! Wyglądasz, jakbyś się wyprowadziła z domu! – zarechotała Agata.
Było mi wstyd, że one wszystkie tak się odstawiły i miały przy sobie malutkie torebeczki na szminkę i telefon, a ja – mimo że starałam się też ładnie ubrać – jak zwykle wyglądałam jak juczny wielbłąd.
– Mnie to wcale nie dziwi – powiedziała Paulina ze zrozumieniem. – Sama robiłam dokładnie to samo. Jak dzieci były małe, w swojej torbie nosiłam ubrania, zabawki, pieluchy, chusteczki, czapeczki, a do tego jeszcze wszystko, co się Grześkowi w kieszeniach nie mieściło. A później spędzałam pół godziny pod drzwiami, bo nie mogłam znaleźć kluczy w tych czeluściach. O telefonie nie wspominam. I tak nigdy nie zdążyłam odebrać.
– O to, to! – przytaknęłam.
– Przecież to absurd – roześmiała się Anka. – Robisz za tragarza rodziny?!
– A mam wyjście? – machnęłam ręką, po czym przywołałam wzrokiem kelnerkę.
– Dla mnie kawę – zaczęłam, a Paulina złapała mnie za rękę w pół zdania.
– Żadnych kaw. Dzisiaj wszystkie pijemy coś mocniejszego!
– Ale ja muszę dzisiaj…
– Nic nie musisz. Twoja mama się zajmie dziećmi, a dla nas, proszę pani – zwróciła się do kelnerki.
Roześmiałam się rozczulona. Dawno już się nie widziałyśmy i miło było poczuć, że przyjaciółki się nie zmieniły. Paulina była jak zwykle pełna zrozumienia, a jednocześnie podejmowała decyzję za całą grupę.
– No niech będzie – potwierdziłam.
– No! I to jest moja dziewczynka. I od jutra… koniec z torbą!
– No co ty! Nie dam rady.
– Dasz. Powiem ci, co ja zrobiłam. Kupiłam sobie małą torebkę i oświadczyłam całej rodzinie, że teraz będę mieć tylko taką i od dziś każdy nosi swoje rzeczy.
Podobała mi się ta wizja. Paulina miała rację. Niepotrzebnie dźwigałam na sobie tyle rzeczy. „Najwyższy czas z tym skończyć!”– pomyślałam, ale przeczuwałam, że to pewnie tylko deklaracje.
Cały wieczór spędziłyśmy, gadając o tym, co u nas słychać, pokazując sobie zdjęcia dzieci i domów i plotkując o wspólnych znajomych. Dawno już nie bawiłam się tak dobrze. I dawno nie czułam się tak beztrosko. Miałam ochotę spędzić z nimi całą noc, ale oczywiście nie było takiej opcji. Wszystkie musiałyśmy wrócić do domu przed północą.
– Kiedy my będziemy na tyle wolne, żeby poimprezować do rana? – zaśmiała się Anka.
– Pewnie na emeryturze – odparła jej Paulina. – Ale teraz wracamy i mam nadzieję, że uda nam się spotkać jeszcze co najmniej raz w tym roku!
– No, oby! – odparłam i sięgnęłam po moją torbę. – I masz rację Paulina. Jak odpieluchuję Olka, koniec z tym wielkim workiem. Zainwestuję w kopertówkę!
Zrobiły mi niespodziankę, o jakiej nie śniłam
Wir obowiązków wciągnął mnie od razu po powrocie do mamy i szybko zapomniałam o całym tym relaksie. Nie chciałam już ciągnąć dzieci po nocy przez miasto, więc zostałam na noc u niej. Miałam ze sobą nawet nasze szczoteczki, bo przeczuwałam taki scenariusz. Rano odwiozłam Anielę do przedszkola i wróciłam z małym do domu.
– To, co Oluś? – spojrzałam na niego badawczo. – Będziemy się uczyć robić siku na nocnik?
Oczywiście nic nie odpowiedział, bo nie miał pojęcia, o czym mówię. Ja za to wiedziałam doskonale. Zabrałam się rzeczowo do tematu i już nie odpuszczałam. Przez kilka pierwszych dni musiałam na okrągło ścierać kałuże po jego nieudanych próbach, ale po dwóch tygodniach mogłam ogłosić pełen sukces. Napisałam do naszej grupy koleżanek zbiorową wiadomość ze zdjęciem Olka na nocniku.
„Gratuluję, kochana! Dzieciaki masz odchowane” – napisała z uśmieszkami Anka.
„Może jeszcze kilka lat pozwolę im posiedzieć na garnuszku u rodziców” – odparłam rozbawiona.
Cóż, początki macierzyństwa łatwe nie są, ale to było coś, na co się pisałam z pełną odpowiedzialnością. Wiedziałam, że lekko nie będzie. I nie było dosłownie ani w przenośni. Kilka dni po naszym wszem i wobec ogłoszonym sukcesie odwiedził mnie kurier z paczką.
– Ja nic nie zamawiałam – powiedziałam zaskoczona.
– To jest już opłacona przesyłka – odpowiedział i kazał mi podpisać. Otworzyłam paczkę z zaciekawieniem, a w środku była… torebka! Mała, czarna zgrabna torebeczka niewielkich rozmiarów. A do niej dołączony był bilecik: „Niech ci się dobrze nosi! A swój worek przeznacz na ziemniaki! Buziaczki! Dziewczyny”.
Tego jeszcze nie grali! Aż się rozpłakałam ze śmiechu i wzruszenia. Jak to dobrze mieć takie przyjaciółki na dobre i na złe, które przechodzą przez podobne doświadczenia. Teraz dzięki nim nie będzie już wymówek.
Podobnie jak Paulina ogłosiłam, że mamusia nie nosi już żadnych rzeczy i każdy nosi swoje.
Teraz mam w torebce tylko telefon, małą portmonetkę, kółeczko z dwoma kluczami, których faktycznie używam, dokumenty i kluczyki do auta. Z kalendarza i piórnika zrezygnowałam, bo przecież mam je w telefonie, a kosmetyczkę przerzuciłam do schowka w aucie. Koniec z byciem wielbłądem! Czas, by znów się poczuć kobietą!