Reklama

Święta zawsze były dla nas wyjątkowe, ale bycie rodzicem to nie lada wyzwanie. Czasami czuję się jak żongler, który stara się utrzymać w powietrzu jak najwięcej piłeczek naraz.

Reklama

W mojej głowie kłębiły się pytania

– Kochanie, musimy pomyśleć o prezentach pod choinkę – zaczęła żona, kiedy siedzieliśmy wieczorem przy stole, popijając herbatę. – Antek już od miesięcy marzy o tej nowej konsoli, a Zosia wciąż mówi o telefonie, który ma jej koleżanka.

Westchnąłem, spoglądając w okno, gdzie mróz malował wzory na szybach.

– Wiem, ale czy to naprawdę konieczne, by zawsze spełniać ich każdą zachciankę? – zapytałem, starając się, by mój głos nie brzmiał zbyt surowo.

Żona spojrzała na mnie z lekko zaciśniętymi ustami, jakby próbowała zrozumieć, co naprawdę mam na myśli.

– Wiem, co chcesz powiedzieć – odpowiedziała po chwili. – Ale przecież robimy to, bo chcemy, by byli szczęśliwi. To są ich marzenia.

Skinąłem głową, ale w mojej głowie kłębiły się pytania, które nie dawały mi spokoju. Czy rzeczywiście kupując im te wszystkie drogie rzeczy, uczymy ich doceniać to, co mają? Czy może raczej uczymy ich, że dostaną wszystko, czego zapragną, bez względu na to, jak wielkie są ich kaprysy?

– A co, jeśli to nie jest dla nich dobre? – odezwałem się, starając się wyrazić to, co czuję. – Czy nie powinniśmy nauczyć ich, że rzeczy mają swoją wartość, że czasem trzeba na coś zapracować?

Kasia uśmiechnęła się łagodnie, kładąc rękę na mojej.

– Może masz rację, ale... to święta. Jedyna taka okazja w roku. Nie bądź surowy – powiedziała.

Wiedziałem, że ma dobre intencje i być może przesadzam. Ale wciąż coś mnie gnębiło.

Prezenty legły w gruzach

Nadeszły święta, a w naszym domu unosił się zapach świeżo upieczonych ciasteczek i żywej choinki. Dzieci z niecierpliwością czekały na moment, gdy będą mogły rozpakować prezenty. Patrzyłem, jak ich oczy lśnią w blasku lampek, a serce przepełniało mi szczęście.

Czas na prezenty! – oznajmiła Kasia z entuzjazmem, a Antek i Zosia rzucili się pod choinkę.

Syn pierwszy rozpakował prezent. Widząc konsolę, jego oczy zaszkliły się z zachwytu.

Wow! Dzięki, mamo! Dzięki, tato! – krzyknął, przytulając pudełko jak skarb.

Zosia, nie chcąc być gorsza, szybko rozdarła papier. W środku znajdował się najnowszy model telefonu.

To jest niesamowite! – Zosia aż podskoczyła z radości. – Dziękuję!

Przez chwilę panowała atmosfera euforii, ale gdy syn spojrzał na telefon Zosi, a jego mina zmieniła się z zachwytu na coś, co przypominało zazdrość.

– Telefon? Naprawdę? Taki model? – Antek spojrzał na Zosię z podejrzliwością.

Zosia, wyczuwając napięcie, szybko odpowiedziała:

– No i co z tego? Mam lepszy prezent!

– Wcale nie! Konsola jest dużo lepsza! – Antek bronił swojego stanowiska, a ich głosy stawały się coraz bardziej ostre.

Zaczęli porównywać swoje prezenty. Słuchałem ich wymiany zdań, starając się nie interweniować, ale czułem, że coś jest nie tak. Czy nasze intencje naprawdę przyczyniły się do ich szczęścia, czy tylko pogłębiły tę niezdrową rywalizację?

Sytuacja eskalowała szybciej, niż się spodziewałem. Antek i Zosia stali naprzeciw siebie, każdy z nich zdeterminowany, by dowieść, że jego prezent jest lepszy.

– Telefon to tylko gadżet! – Antek rzucił, podnosząc głos. – Konsola to coś, co naprawdę ma wartość!

Zosia spojrzała na niego, unosząc brwi w niedowierzaniu.

– Gadżet? Przynajmniej mój prezent jest nowoczesny, a nie staromodny!

Każda z ich wypowiedzi tylko dolewała oliwy do ognia. W końcu emocje wzięły górę, a zacięta wymiana zdań przerodziła się w chaotyczną bójkę. Antek złapał za telefon Zosi, a ona za jego konsolę. Wymachiwali nimi, jakby to były miecze, próbując zademonstrować swoją przewagę. Po chwili komórka córki wylądowała na podłodze z głośnym trzaskiem, a nowa zabawka syna skończyła podobnie, rozbijając się o mebel. Oba prezenty legły w gruzach, a dzieci zamarły, patrząc na swoje zniszczone skarby.

Żona stała obok mnie z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc uwierzyć w to, co się dzieje.

Byłem zaskoczony

Wymieniłem z żoną zrozpaczone spojrzenia. Zostawiliśmy dzieci same w salonie, by miały chwilę na ochłonięcie i przeszliśmy do kuchni. Kasia usiadła przy stole, chowając twarz w dłoniach.

– Gdzie popełniliśmy błąd? – zapytała cicho, podnosząc na mnie spojrzenie pełne zmartwienia.

Usiadłem obok niej, czując ciężar odpowiedzialności za to, co się wydarzyło.

– Może za bardzo skupiliśmy się na tym, żeby spełniać ich zachcianki – odpowiedziałem, próbując zrozumieć własne myśli. – Może zapomnieliśmy, że nie tylko rzeczy materialne są ważne.

Żona westchnęła głęboko, jakby próbując zrzucić z siebie ciężar winy.

– Wydawało mi się, że chcę ich tylko uszczęśliwić. Ale teraz widzę, że zamiast tego... wprowadziłam w ich życie tylko więcej chaosu.

Byłem zaskoczony. Zawsze starała się dawać dzieciom to, co najlepsze, ale teraz widziałem, że i ona zaczyna mieć wątpliwości.

– Może musimy zmienić nasze podejście – zasugerowałem, dotykając jej ramienia. – Powinniśmy bardziej skupiać się na tym, by nauczyć ich odpowiedzialności za rzeczy, a nie tylko je dawać.

Kasia kiwnęła głową, choć widziałem, że jest jej trudno przyjąć tę myśl. Jednak ostatecznie doszliśmy do wspólnego wniosku, że musimy coś zmienić w naszym podejściu do wychowania dzieci.

Wieczorem postanowiłem porozmawiać z dziećmi. Nie miałem cienia wątpliwości, że to będzie trudne.

Widziałem, że zrozumieli swój błąd

Zapukałem do pokoju dzieci i delikatnie otworzyłem drzwi.

– Możemy porozmawiać? – zapytałem, starając się, by mój głos brzmiał łagodnie.

Zosia spojrzała na mnie z niepewnością, a Antek skinął głową. Usiadłem na krześle między nimi, próbując znaleźć odpowiednie słowa.

– Wiem, że to, co się stało, było trudne – zacząłem, starając się zachować spokój. – Chciałem tylko powiedzieć, że mama i ja nie zawsze podejmujemy najlepsze decyzje. Czasami myślimy, że robimy coś, co was uszczęśliwi, ale może nie zawsze tak jest.

Zosia spuściła wzrok, a Antek zaczął bawić się kawałkiem rozbitej konsoli.

Przepraszam, tato – odezwała się Zosia cicho. – Nie powinnam była tak się zachowywać.

Antek westchnął głęboko.

– Ja też przepraszam. Nie chciałem, żeby to się tak skończyło.

Poczułem ulgę, słysząc ich szczerość. Wiedziałem, że są zawstydzeni swoimi działaniami, ale że też zrozumieli swój błąd.

– To, co się wydarzyło, powinno być dla nas lekcją – powiedziałem, próbując skierować rozmowę na pozytywny tor. – Może teraz, zamiast skupiać się na rzeczach, które można kupić, spróbujemy bardziej doceniać to, co mamy na co dzień.

Dzieci kiwnęły głowami na znak, że się zgadzają.

Reklama

Roman, 54 lata

Reklama
Reklama
Reklama