„Moje skołatane pracą nerwy koił śpiew nowej sąsiadki zza ściany. Pomogła mi w kryzysie, nawet o tym nie wiedząc”
„Śpiewała codziennie o tej samej porze, przez godzinę. Magiczne sześćdziesiąt minut, które przynosiły mi prawdziwą ulgę. Kiedy słyszałem jej głos, potrafiłem pozmywać, wykąpać się, ugotować obiad, czasami nawet zapominałem o swoim nieszczęściu. Po tygodniu mogłem już normalnie spać”.
- Igor, 31 lat
Kolejny raz w tym miesiącu nie mogłem wstać z łóżka. Miałem wrażenie, że cały świat usiadł mi na piersi i tłamsi mój oddech, odbiera siły. Budzik mógł dzwonić bez końca. Nie ruszało mnie to. Może nawet lepiej, że hałasował. Na chwilę uciszał przygnębiające głosy w mojej głowie. Nie chciało mi się jeść. Nie chciało mi się żyć. Nie chciało mi się spać, a tym bardziej śnić. Chciałem jedynie odpocząć. Byłem potwornie zmęczony, choć godzinami leżałem w łóżku. Pragnąłem nie myśleć o tym, co złego mi się przytrafiło, jak smutno mi jest ostatnio. Skąd się to wzięło? Nie wiem. Miałem dobrą pracę, mieszkanie, przyjaciół, a jednak codziennie coraz trudniej było mi wstać z łóżka. Nie potrafiłem się na niczym skupić. W pracy zamiast zająć się czymś konstruktywnym, gapiłem się w okno. Dwa lata temu byłem najlepszym pracownikiem w dziale. Dziś byłem najgorszy.
Urlop miał mnie uratować
Szef zorientował się w sytuacji i zaprosił mnie na rozmowę. Cały roztrzęsiony usiadłem naprzeciwko człowieka, który stanowił dla mnie niedościgły wzór. Sądziłem, że potraktuje mnie ostro; powtarzał przecież, że w naszej firmie nie ma miejsca na sentymenty.
– Chciałem zapytać… – zaczął – czy coś złego wydarzyło się w twoim życiu?
– Nie – odpowiedziałem, czując rozpacz ściskającą mi gardło.
Jeszcze chwila, a rozpłaczę się jak dzieciak przed największym kozakiem w firmie.
– Spokojnie – powiedział mój szef łagodnie, jakby wiedział, że jestem bliski kompromitacji. – Uważam cię za jednego z naszych najlepszych analityków. Nie chciałbym cię stracić. Dlatego powinieneś wziąć urlop. Natychmiast. Wydajesz się przemęczony. Poczujesz się lepiej, to wrócisz. Co ty na to?
– Dobrze – bezradnie zwiesiłem głowę. – Bardzo dziękuję, panie dyrektorze.
Jadąc samochodem do domu, zastanawiałem się, jak przetrwam te dwa tygodnie. Konieczność wyjścia do pracy jakoś mnie mobilizowała. Myłem się, goliłem, ubierałem. Starałem się zachowywać normalnie. Z marnym skutkiem, jak widać.
Nie miałem ochoty na nic
Wszedłem do domu i rozejrzałem się wokoło. Mieszkanie było brudne i przygnębiająco nijakie. Widok mebli i dekoracji z katalogu sugerował jeden wniosek: byłem samotny. Straszliwie samotny. Zatrzasnąłem za sobą drzwi i usiadłem na kanapie, naprzeciwko zakurzonego telewizora. W czarnym ekranie odbijała się moja nieco zniekształcona postać. Wyglądałem tak, jak się czułem. Rozmyty. Niewłaściwy. Brzydki. Położyłem się i zamknąłem oczy. Serce biło mi za szybko. Oddech miałem zbyt wolny. Niepokój czaił się gdzieś w głębi mojego ciała. Chciał mnie rozerwać na strzępy i unicestwić. Jeszcze kilka sekund i oszaleję. Jeszcze chwila.
– Boże, pomóż mi – szepnąłem.
W mieszkaniu obok rozbrzmiały dwa urwane dźwięki fortepianu. Wstrzymałem oddech, modląc się o więcej. Po chwili ciszy rozbrzmiała wolna melodia. Nie znałem tej piosenki, ale była taka… ciepła. Radosne, czyste dźwięki przenikały przez zimną ścianę mojego mieszkania, wypełniając je dobrem i szczęściem. Strach gdzieś zniknął. Nie sądziłem, że muzyka tak na mnie podziała. Wtedy stało się coś jeszcze. Usłyszałem śpiew. Kobiecy głos był lekko zachrypnięty i dość niski. Bardzo zmysłowy. Zamarłem zachwycony. Czas stanął w miejscu. Liczyła się tylko ta piosenka i kobiecy głos. Dziewczyna śpiewała przez godzinę. W tym czasie zdołałem podnieść się z kanapy, zrobić sobie herbatę i zjeść kanapki z pomidorem.
„Ciekawe, kto zamieszkał obok?” – zastanawiałem się. Przez pół roku nie miałem żadnego sąsiada. Nie zauważyłem, kiedy pojawił się nowy lokator. Śpiewająca sąsiadka… Zacząłem rozmyślać, jak wygląda. „Pewnie jest brunetką. Ktoś o takim ciemnym głosie nie może być eteryczną blondynką”. Tego dnia już nie śpiewała, a ja wieczorem znowu poczułem się gorzej. Z trudem przetrwałem noc. Choć było mi strasznie gorąco, opatuliłem się kołdrą. Co się ze mną działo? Czego się bałem? Przecież wszystko w moim życiu było w porządku.
Muzyczny rytuał
Nazajutrz o godzinie osiemnastej znowu usłyszałem dźwięki fortepianu. Przeniknął mnie dreszcz dziwnego zadowolenia. Dziewczyna zaczęła śpiewać starą, przedwojenną piosenkę. Wyszedłem z sypialni i stanąłem w salonie. Chłonąłem muzykę całym sobą. Po chwili podszedłem do ściany, która dzieliła mnie od tajemniczej sąsiadki, i oparłem się plecami o mur. Kobieta prócz talentu dzieliła się ze mną swoją nieskomplikowaną radością, której tak łaknąłem.
Śpiewała codziennie o tej samej porze, przez godzinę. Magiczne sześćdziesiąt minut, które przynosiły mi prawdziwą ulgę. Kiedy słyszałem jej głos, potrafiłem pozmywać, wykąpać się, ugotować obiad, czasami nawet zapominałem o swoim nieszczęściu. Po tygodniu mogłem już normalnie spać. Nie wiem dlaczego, ale świadomość, że następnego dnia znowu usłyszę tę dziewczynę, dawała mi poczucie bezpieczeństwa.
Wystraszyłem się, gdy zamilkła
Byłem gotów wrócić do pracy, przekonany, że godzinne koncerty nieznajomej na dobre wyleczyły mnie z chandry. Ale wtedy nadszedł dzień, kiedy po godzinie osiemnastej w mieszkaniu obok nie rozległa się muzyka. Paraliżujący strach złapał mnie za gardło. Musiałem coś zrobić! Wyszedłem z domu i stanąłem pod sąsiednimi drzwiami. To było wariactwo, ale nie mogłem się powstrzymać. Musiałem znowu ją usłyszeć. Zapukałem.
Kiedy mi otworzyła, patrzyłem oniemiały. Miała długie, ciemne włosy i niebieskie oczy. Była piękna, po prostu idealna.
– Ja przepraszam – wydukałem.
– Nie śpiewała pani dzisiaj i pomyślałem, że coś się stało.
Dziewczyna milczała, a potem znienacka kichnęła w rękaw bluzy.
– Przeziębiłam się – wysapała przez nos.
Przyglądaliśmy się sobie nawzajem przez dłuższą chwilę. Wiedziałem, że odtąd wszystko się zmieni na lepsze, a ja nie będę już sam. Ona też to czuła. Uśmiechnęła się do mnie.
– Napijesz się herbaty? – zapytała.
Tego dnia wpuściła mnie do swojego mieszkania. Kilka tygodni później stałem się częścią jej świata, pełnego radości i cudownej muzyki. Już się nie bałem. Nie miałem czego.