Reklama

Moje synowe to kobiety, które traktują mnie jak mebel do wyniesienia. Jak niepotrzebny dodatek do majątku. Gdy patrzę na ich puste spojrzenia, wiem jedno – liczą dni, aż wyprowadzę się z domu. Lub wyniosą mnie stąd same.

A ja wciąż tu jestem

– Mamusiu, ciasta może? – zapytała Ewelina z taką miną, jakby podawała mi zatruty kawałek tortu.

– Nie, dziękuję – odparłam, patrząc, jak jej perfekcyjnie zrobione paznokcie drżą z irytacji, że jeszcze oddycham.

Siedzieli w moim salonie. Cała trójka synów z rodzinami. Ja, jak zwykle, stałam przy garach od rana, bo „u mamy to najlepiej”. Tylko że nikt już nie mówił „mamo” z czułością. Raczej z grzeczności.

Synowe – trzy kobiety, trzy różne twarze tego samego chłodu – rozmawiały ze sobą, śmiały się nerwowo i od czasu do czasu rzucały spojrzenia w moją stronę. Jakby sprawdzały, czy jeszcze tu jestem.

– Kiedy ostatnio robiłaś przegląd pieca? – rzuciła Paulina niby przypadkiem. – Bo wiesz, mama mojego kolegi trafiła do szpitala. Zatrucie tlenkiem węgla.

– Piec działa – odparłam sucho.

Spojrzeli po sobie. Te ich spojrzenia mówią więcej niż słowa. Wyczuwam w nich niecierpliwość. Czekają. Aż coś się wydarzy. Aż zmięknę, ugnę się, zrezygnuję.

A ja wciąż tu jestem. W tym samym domu, który tworzyłam z mężem przez trzydzieści lat. Dom, w którym każdy kąt pamięta śmiech moich dzieci. Dziś ten śmiech zamienił się w kalkulację i ciche szuranie krzeseł po podłodze, jakby nie chcieli mnie obudzić z marazmu. Tylko że ja wszystko widzę.

Mnie nie przechytrzą

Prawnik przyjechł do domu na moją prośbę. W odpowiednim momencie, kiedy nie byłąm sama. Położył kopertę na stole jakby była bombą. I w sumie, dla nich – była.

Państwa mama chce coś uregulować – powiedział mecenas spokojnie. – To standardowa procedura, nie ma się czym denerwować.

– Ale dlaczego teraz? – zapytała Monika, najmłodsza z synowych. – Przecież mama ma się świetnie! – dodała, wykrzywiając usta w coś na kształt uśmiechu.

– Chcę mieć spokój – odparłam. – Żeby potem nie było wojny.

Nie wspomniałam, że tę wojnę już widzę. Codziennie. W ich wymuszonych uśmiechach, w tym, jak licytują się, która poda herbatę, która pomoże mi z zakupami. Nie z dobroci. Z kalkulacji.

Otworzyłam testament. Wszystko dziedziczą moi synowie – po równo. Ale z jednym warunkiem: dopóki żyję, dom jest mój. Nie do ruszenia.

To chyba niepotrzebne – mruknął najstarszy syn. – Przecież nikt nie chce cię stąd wyrzucać.

– Ciekawe, bo już raz słyszałam rozmowę, że duży pokój można by przerobić na biuro – spojrzałam na Paulinę.

Zbladła. Tylko Michał, mój środkowy, spuścił wzrok. On zawsze był inny. Mniej przebojowy, ale miał w sobie coś ludzkiego.

Testament podpisany, koperta zamknięta. Zabezpieczyłam się. Po wyjściu prawnika, Ewelina podeszła i rzuciła przez zęby:

– Naprawdę uważasz, że ta kartka jest taka ważna?

Ma wam przypomnieć, że żyję. I że nie zamierzam zniknąć.

Wiedziałam! Od razu się na nich poznałam

Myśleli, że śpię. Że głuchnę coraz bardziej z każdym nowym siwym włosem. Że kobieta po siedemdziesiątce nie usłyszy, co się mówi za drzwiami kuchni. Tylko że ja nigdy nie spałam spokojnie, zwłaszcza odkąd zostałam wdową.

– No i co teraz? – zapytała Ewelina szeptem, ale z nerwem w głosie. – Ta cała papierologia nic nam nie da. Trzeba czekać, aż padnie.

– Nie mów tak – syknęła Monika. – Jeszcze ktoś usłyszy.

– No to może ktoś powinien. Może szybciej by się domyśliła, że nie będzie żyła wiecznie – dodała Paulina. – My nie będziemy młodnieć. Ten dom to przyszłość naszych dzieci. A ona się go trzyma jak rzep.

Stałam za ścianą, opierając się lekko o futrynę. Gdyby nie to, pewnie nogi by mi się ugięły. W głowie miałam szum, serce waliło jak młot. A przecież wiedziałam. Czułam to od dawna. Ale co innego podejrzewać, co innego usłyszeć to tak wprost. Tak brutalnie.

– Michał nic nie powie, jak go przyciśnie jego mamusia – warknęła jeszcze Ewelina. – Całe życie jej służył. Jak pies.

I wtedy usłyszałam kroki. Uciekłam do łazienki i zamknęłam drzwi, jakbym naprawdę potrzebowała chwili prywatności. Spojrzałam w lustro.

– No to teraz grasz va banque, Ireno – powiedziałam do siebie. – Skoro one potrafią grać, to i ty pokaż, że jeszcze masz pazur.

Niespodziewany sprzymierzeniec

Michał przyjechał sam. Bez Pauliny, bez dzieci. Tylko on, cicho zapukał do drzwi i stanął w progu jak kiedyś, gdy pożyczał klucze do roweru.

– Mogę? – zapytał, trzymając w ręku mały bukiet chryzantem. – Nie są na pogrzeb. Po prostu... takie miałem w ogrodzie.

– Chodź – powiedziałam, starając się, by głos mi nie drżał.

Usiedliśmy w kuchni. Zaparzyłam herbaty, nie pytając, czy chce. Wiedziałam, że potrzebuje czegoś ciepłego. Zamyślony, z dłonią na kubku, patrzył w okno.

– Wiem, co planują – odezwał się cicho. – Nie chciałem w to wchodzić, ale... już nie mogę patrzeć, jak cię traktują.

Zaniemówiłam. Zawsze sądziłam, że tylko ja widzę to, co się dzieje. A może nie chciałam widzieć, że któryś z moich synów też to dostrzega. I milczy.

– Paulina... Ona od początku mówiła, że ten dom powinien zostać zapisany dzieciom. Że nie można zostawić takich spraw samej staruszce – Michał się skrzywił. – Tak cię nazywała.

– Staruszka jeszcze nie zmiękła – odpowiedziałam ostrożnie, ale uśmiechnęłam się lekko.

Wiem. I dobrze. Bo ja jestem z tobą, mamo. Cokolwiek się wydarzy. Nie dam im cię skrzywdzić.

Spojrzał mi w oczy. Po raz pierwszy od lat zobaczyłam w nich tego chłopca, który kiedyś trzymał mnie za rękę podczas wichury.

– Będziemy musieli coś wymyślić – powiedziałam.

– Już myślę – odparł z lekkim uśmiechem. – I mam plan.

Prawda przy świątecznym stole

Wigilia. Stół zastawiony jak zawsze – barszcz z uszkami, karp, pierogi. Obrus wyprasowany, świeca w środku stołu. Pachniało domem. Tylko że powietrze można było kroić nożem. Czułam to napięcie, które narastało z każdym rokiem. W tym roku było inaczej. Miałam plan. A właściwie – my mieliśmy.

– No i jak tam? – zaczęła Monika, sącząc kompot z suszu. – Zdrowie dopisuje?

– Lepiej niż niektórym sumienie – rzuciłam spokojnie.

Zamarli. Nawet wnuki przestały bawić się telefonami.

Mamo, co to za ton? – zapytał najstarszy syn. – W święta?

– W święta, właśnie. Bo to czas prawdy, prawda?

Wyjęłam koperty. Po jednej dla każdego syna. Paulina uniosła brew.

– Co to?

– Coś ważnego. W tych kopertach są informacje o darowiźnie. Dom zostaje zapisany Michałowi. Od razu, bez czekania. Mam dość tej chorej atmosfery.

– Co?! – Ewelina aż odsunęła krzesło. – Ty chyba żartujesz!

– Nie żartuję. Ten, kto mnie szanuje, będzie miał dach nad głową. Reszta może szukać innego celu do ataku.

– Michał cię zmanipulował? – wrzasnęła Paulina. – On zawsze był maminsynkiem!

– A wy zawsze byłyście interesowne – odpowiedział Michał chłodno. – Teraz się to skończyło.

Milczeli. Nikt nie tknął śledzia ani sernika. Wstałam.

Możecie wyjść, jeśli nie smakuje. Tylko nie trzaskajcie drzwiami.

Nie będę meblem

Minęły trzy miesiące od tej Wigilii. Dom jakby odetchnął. Cicho, spokojnie. Żadnych wymuszonych odwiedzin, żadnych spojrzeń pełnych wyrachowania. Michał przyjeżdża co tydzień. Czasem z wnukami, czasem sam. Pomaga przy ogrodzie, zagląda do pieca, siedzi przy herbacie i mówi o rzeczach zwykłych, codziennych. I to wystarcza.

Pozostała dwójka milczy. Najpierw był szum, krzyki przez telefon, oburzenie. Paulina napisała mi wiadomość, że "robię wstyd całej rodzinie". Ewelina dodała, że "to nie tak miało wyglądać". Ale nie przeprosiły. I chyba nie zrozumiały.

Może i nie tak miało wyglądać. Może miały nadzieję, że starość uczyni ze mnie posłuszną, uległą staruszkę, która zostawi klucze do królestwa i cicho się wycofa. Ale nie tym razem.

Zawsze byłam grzeczna, wyrozumiała, łagodna. Może zbyt łagodna. Pozwalałam, żeby mi mówiono, co powinnam. Jak mam żyć. Kiedy oddać dom. Teraz postanowiłam – koniec z tym.

To nie ja się zmieniłam. To świat mnie nauczył, że trzeba się chronić. Nawet przed własną rodziną. Czasem szczególnie przed nią. Czy jestem smutna? Nie. Czuję się lekko. Po raz pierwszy od lat mam wrażenie, że mój dom to znów mój dom. Że nie jestem meblem, tylko gospodarzem.

Irena, 73 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama