„Przez moje tchórzostwo doszło do wypadku, w którym zginął człowiek. To mogłem być ja. Nie potrafię się z tego cieszyć”
„Oszukałem przeznaczenie czy sam byłem przyczyną nieszczęścia? Co by się stało, gdybym wczoraj nie stchórzył? Czy ktoś by zginął? Może ja? Wszystko przez sny, które były tak realistyczne, jakbym naprawdę wszystko to przeżył. ”
- Marcin, 30 lat
Zaczęło się niewinnie. Siedzieliśmy całą brygadą w cieniu wielkiego drzewa, rozkoszując się lenistwem i przymierzając do drugiego śniadania, gdy majster oświadczył, że należy nam się nagroda, bo skończyliśmy robotę przed czasem. No czegoś takiego jeszcze nie było, czyżby zmieniła się strategia firmy? Miałem nadzieję na finansowe zadośćuczynienie, ale niestety… trochę się rozczarowałem, bo szef zamówił każdemu po pizzy.
Majster nigdy tak się nie zachowywał
Atmosfera, mimo braku widoków na premię, zrobiła się miła. Kiedy już nażarłem się tak, że mało nie pękłem, położyłem się na trawie, by trochę odpocząć i zapaliłem papierosa. Nikt nas do roboty nie gonił, więc z przyjemnością zaciągałem się nikotynowym dymem i oglądałem przepływające na błękitnym niebie obłoki. Tak się rozmarzyłem, że ledwo zdążyłem wgnieść niedopałek w ziemię, gdy zaczął parzyć mi palce.
– Ożeż ty! – usłyszałem ryk majstra.
Cholera, zgasiłem papierosa na łapie starego! Aż mnie zemdliło, gdy się zorientowałem.
– Cholerny idioto – majster chwycił dekarski młotek i zamachnął się.
Jakimś cudem zdołałem się w ostatniej chwili przewrócić na bok i młotek wbił się ostrym końcem w piach tuż obok mojej głowy. Zerwałem się na równe nogi i rzuciłem do ucieczki. Majster nigdy tak się nie zachowywał, jasne, pieklił się i wyzywał jak robota nie szła, ale w sumie spokojny i dobry był z niego zawsze chłop. Zdawałem sobie sprawę, że oparzenie musiało go boleć jak diabli, ale czy to wystarczający powód, by mnie eliminować z grona żyjących, w dodatku w taki brutalny sposób?! Intuicja podpowiadała mi, że najlepiej będzie jak najszybciej oddalić się od zagrożenia, tyle tylko, że strasznie ciężko było uciec furiatowi.
Niby starszy już mężczyzna, a krzepę miał jak młodzieniaszek – choćbym nie wiem, jak kluczył, ciągle czułem na karku jego piekielny oddech. Już, już myślałem, że się wymknąłem, gdy ryk majstra znów się za mną rozlegał i paraliżował mnie strach. Nogi grzęzły w piachu i już czułem, jak młotek spada na moją głowę. Krzyknąłem w panice na całe gardło i … obudziłem się w swoim łóżku.
Spojrzałem na zegarek: była druga w nocy. Niby dobra wiadomość, bo przede mną było jeszcze parę godzin odpoczynku, sęk w tym, że nie za bardzo mogłem zasnąć. Wierciłem się, przekręcałem z boku na bok i nic! Ki diabeł, skoro z reguły, po całodziennej pracy na budowie śpię jak zabity?
Opatrunek na ręce szefa
Może dlatego, że sen był tak realistyczny, jakbym naprawdę wszystko to przeżył. W końcu wstałem z łóżka i poszedłem do toalety. Potem zajrzałem do lodówki, wypiłem trochę zimnego mleka prosto z kartonu i, jako że zabrakło mi dalszych pomysłów, wróciłem do sypialni i znów się położyłem. O dziwo, nie tylko zasnąłem natychmiast ale i od razu zacząłem śnić.
Znów byłem na budowie i znów miałem przerwę śniadaniową. Tyle że byłem całkiem sam, wszedłem więc do baraku, który służył za szatnię i kuchnię, by poszukać jakiegoś towarzystwa. Znalazłem siedzącego przy stole majstra. Uśmiechnął się na mój widok i zaproponował, że zrobi kawę. Kiwnąłem głową i usiadłem na ławce, ale byłem w każdej chwili gotowy do ucieczki, bo doskonale pamiętałem incydent z poprzedniego snu. Majster wydawał się jednak całkiem normalny. Opowiedział jakiś dowcip, zapytał o postępy prac na dachu. Był dokładnie taki, jak co dzień – poczciwy chłop.
Zrobił mi kawę, a sam zajął się sprawdzaniem notatek w zeszycie. Wypiłem łyk, potem drugi – co za pychota! Wtedy majster spojrzał na mnie i zaśmiał się szyderczo.
– Myślałeś, że ci się upiecze, Marcin? – spytał, podsuwając mi pod nos obandażowaną rękę. – Zapłacisz mi za to, co zrobiłeś. Do kawy dodałem trutki na szczury!
Chciałem się zerwać, ale potworny ból brzucha powalił mnie na ziemię. Trucizna zaczęła działać i wiedziałem, że nie ma dla mnie ratunku. Umierałem w męczarniach i bałem się jak jeszcze nigdy w życiu. Obudziłem się z potwornym bólem brzucha. Za oknem świtało. Wstałem z łóżka i na drżących z emocji nogach poczłapałem do kuchni. Ból nie był już taki dotkliwy, ale emocje pozostały.
Mimo iż zostało mi jeszcze trochę czasu na wypoczynek, nawet nie myślałem o powrocie do łóżka. Wolałem iść niewyspany do pracy, niż wrócić do koszmaru. Wlałem w siebie pół litra kawy, choć pamiętając, co wydarzyło się we śnie, miałem opory przed pierwszym łykiem. Musiałem się jednak jakoś postawić do pionu. Do czasu wyjścia z domu udało mi się w miarę uspokoić. Na budowie pojawiłem się jako pierwszy, nawet majstra jeszcze nie było. Przebrałem się w robocze ciuchy i wyszedłem przed barak zapalić.
– O, Marcin – zdziwił się majster który akurat wysiadł ze swojego samochodu. – Co się stało, że dziś jesteś tak wcześnie?
– A, spać nie mogłem, szefie – powiedziałem, wyciągając rękę do powitania.
– Nic z tego, chłopie – potrząsnął głową i podniósł do góry zawiniętą w bandaż prawą dłoń. – Paskudnie się poparzyłem dziś rano.
Nogi się pode mną ugięły. Nie mogłem oderwać oczu od opatrunku na ręce majstra. Przykucnąłem, opierając plecy o barak i oddychałem głęboko. To przecież niemożliwe, myślałem sobie, niemożliwe, żebym znów śnił. Uszczypałem się dla pewności w policzek, ale zabolało normalnie.
– Hej – zaniepokojony majster potrząsnął mnie za ramię. – Co ci jest? Zbladłeś, jakbyś miał mi tu zemdleć. Dobrze się czujesz?
Potrząsnąłem głową, nie mogąc wykrztusić słowa. Próbowałem sobie przypomnieć, czy jakiś dowcipny kolega nie poczęstował mnie ostatnio w klubie jakąś tabletką wspomagającą wrażenia. Może mam halucynacje, z którego mój umysł nie może się uwolnić?
Jedno było pewne: nie miałem ochoty znów przeżywać jakiegoś koszmaru. Nie tym razem.
– Muszę iść do lekarza – wymamrotałem, ni to do siebie, ni to do przełożonego.
– Cholera! – zaklął majster. – Akurat dzisiaj? Do jutra musimy skończyć obróbki blacharskie, a ja też nie bardzo nadaję się roboty z tą ręką.
Przyjrzał mi się uważnie i pokręcił głową ze zniecierpliwieniem.
– Dobra, zjeżdżaj do domu, ale jutro chcę cię widzieć z powrotem. Dzisiaj wezmę nowego na twoje miejsce.
Nowy, co za ciebie na dach wczoraj wszedł, nie żyje
Nie trzeba mi było tego powtarzać. Piorunem wskoczyłem w czyste ciuchy i żegnany zdziwionymi spojrzeniami nadchodzących kolegów, ulotniłem się z placu budowy, zanim przełożony zmieni zdanie. Nie chciało mi się wracać do domu. Potrzebowałem towarzystwa, nowych wrażeń, czegoś co pozwoli mi zapomnieć o strachu, bo musiałem przyznać sam przed sobą, że się po prostu bałem. Dookoła mnie działo się coś dziwnego, coś co wykraczało poza ramy racjonalnego myślenia, coś co burzyło mój spokój.
Jedynym wyjściem było zagłuszenie niepokojących myśli czymś przyjemnym. Połaziłem trochę po mieście, zafundowałem sobie kebab, popatrzyłem na dziewczyny odwiedzające galerię handlową, a potem spędziłem parę godzin w sali kinowej. Kiedy wieczorem wróciłem do domu, nie pamiętałem porannych klimatów, byłem totalnie zrelaksowany. Przed snem wypiłem jedno piwko i w doskonałym nastroju położyłem się do łóżka.
Nie miałem żadnych niepokojących snów i rano obudziłem się świeży jak skowronek, co nie przeszkodziło mi spóźnić się parę minut na autobus. Kiedy zjawiłem się wreszcie na placu budowy, byłem gotowy na awanturę, jaką urządzi mi majster. O dziwo, nikogo jeszcze nie było widać przy pracy. W ogóle nikogo nie było widać. Wszyscy siedzieli w baraku i palili fajki.
– Co jest? – spytałem. – Nikt was nie zagnał jeszcze do roboty?
– Nie wiadomo, czy w ogóle będziemy dziś pracować – mruknął Wiesiek. – Nowy, co za ciebie na dach wczoraj wszedł, nie żyje. Majstra też zabrali do karetki, bo gadał od rzeczy i słuch po nim zaginął. Czekamy aż ktoś zdecyduje, co mamy robić.
Słuchałem opowieści o wypadku i nogi miękły mi w kolanach. Okazało się, że nowy nie bardzo miał pojęcie o robocie i majster wszedł z nim na dach, by pokazać, co i jak. Nie wiadomo, jak to się stało, ale szef stracił równowagę. Może zapomniał, że miał ranną dłoń, kiedy próbował chwycić się łaty? Co by się stało, gdybym wczoraj nie stchórzył? Czy ktoś by zginął?
– Stałem trochę wyżej – opowiadał Romek. – Widziałem, jak syknął z bólu, puścił młotek, co go niósł na górę, zachwiał się i próbował złapać równowagę, bo zaraz za nim drapał się ten nowy. Majster odchylił się do tyłu i odbił plecami od nowego, który akurat niczego się nie trzymał. Spadł na dół jak worek z cementem. Nie było szans, by przeżył. Majster trząsł się jak galareta i płakał. Nie mogliśmy go na dół ściągnąć, tak kurczowo trzymał się łaty.
Przypomniał mi się wczorajszy sen. Ze wszystkimi detalami. Oblał mnie zimny pot na myśl, że mogłem być na miejscu nowego. A może, gdybym wczoraj nie stchórzył, nikt by nie zginął? Czy ten sen to było ostrzeżenie? Oszukałem przeznaczenie, czy raczej sam byłem przyczyną nieszczęśliwych wydarzeń? Nikt nigdy mi na to nie odpowie a szkoda, bo czuję, że będę budził się z tym pytaniem każdego ranka.