„Moje życie było puste jak plaża zimą. Nie spodziewałem się, że nagle wywróci się do góry nogami”
„– Strasznie panią przepraszam, mój kot zwykle uważa, kompletnie nie rozumiem, co w niego wstąpiło – tłumaczyłem się, pomagając pozbierać porozrzucane owoce. – A może mógłbym zanieść pani ubranie do czyszczenia? – nie dokończyłem nawet, a już żałowałem tych słów”.
- Listy do redakcji
Wszystko zaczęło się pewnego ciepłego wrześniowego dnia. Pojawił się znikąd na moim parapecie – potężny, śnieżnobiały kot wpatrujący się we mnie niezwykle jasnymi ślepiami. Wydawało mi się, że zaraz się zmyje. Jednak wszedł do środka i rozgościł na moim tapczanie. Do tej pory stroniłem od trzymania zwierząt. Ale kiedy już się u mnie znalazł, poczułem, że chyba nie byłoby źle, gdyby został. Przynajmniej miałbym z kim pogadać. Wygrzebałem z lodówki kawałek twarogu. Nakruszyłem mu do miseczki – spróbował, choć sprawiał wrażenie, że je raczej z uprzejmości niż z apetytu.
Przygarnąłem go
Obserwowałem wszystkie okoliczne słupy, czy ktoś nie rozwiesił informacji o zgubionym kocie. Bezskutecznie. W ten sposób został u mnie na stałe. Miał w sobie tyle dostojności, że żadne zwyczajne kocie przezwisko do niego nie przystawało. Ostatecznie pozostał przy nazwie gatunkowej – po prostu Kot.
Kiedyś, wracając z zakupów, przyniosłem do domu lokalną prasę. Kiedy gazeta zsunęła się na dywan, Kot się na niej rozłożył. Zrobiłem kilka kroków w tył – wtedy się podniósł. Gdy spróbowałem sięgnąć po gazetę, a on momentalnie na nią wskakiwał. Byłem tym zaskoczony, ponieważ nie przepadał za żadnymi zabawami – nigdy nie interesowało go ani gonienie piłeczki, ani zabawy z pluszową myszą.
Spróbowałem jeszcze raz, lecz tym razem Kot przydepnął jedną łapką prawy dolny fragment. Dokładnie tam znajdowała się oferta pracy: „Holenderska firma meblarska poszukuje stolarzy…”. Zerknąłem ze zdziwieniem na Kota, ale już się mną nie interesował – drzemał w fotelu. Ponownie spojrzałem na gazetę, zastanawiając się, czy to może być zbieg okoliczności.
Musiałem zlikwidować swoją działalność – niewielką stolarską pracownię, gdzie wykonywałem meble pod indywidualne zamówienia. Jestem fachowcem od obróbki drewna, i to całkiem niezłym. To moje życiowe powołanie. Byłem przekonany, że Kot nieprzypadkowo skierował mój wzrok na tę reklamę.
Zdumiewał mnie
Zadzwoniłem pod numer podany w ofercie. Okazało się, że to niewielki zakład stolarki meblowej, który realizuje indywidualne zamówienia. Można było u nich zamówić mebel z katalogu i dostosować jego wykończenie oraz dodatki według własnego projektu. Przyjmowali też różne projekty.
Na spotkaniu z szefostwem przedstawiłem swoje portfolio – zatrudnili mnie bez wahania. Moim zadaniem było obsługiwanie indywidualnych klientów. Tym, którzy nie wiedzieli czego chcą, miałem podsuwać różne pomysły. To było dokładnie to, co chciałem robić. Pensja też była świetna.
Na dodatek za autorskie rozwiązania dostawałem dodatkowe wynagrodzenie. Zarówno klienci jak i przełożeni wiedzieli jedno – dobre rzeczy potrzebują czasu. Mogłem do woli eksperymentować i szlifować każdy szczegół. Żaden mebel nie wyjeżdżał z zakładu zanim nie uznałem, że jest idealny w każdym calu.
Mój stosunek do Kota zmienił się po tym wydarzeniu. Zacząłem się go obawiać. Zastanawiałem się, jakie niespodzianki jeszcze dla mnie przygotuje. Odpowiedź przyszła szybciej niż się spodziewałem. Po około dwóch tygodniach, gdy rozłożyłem się ze szkicownikiem i rysowałem mebel, telewizor sam się uruchomił. Ze zdumieniem popatrzyłem w stronę odbiornika i zacząłem rozglądać się za pilotem. Okazało się, że futrzak na nim siedział. Wyłączyłem sprzęt i schowałem pilot na półce.
Chciał mi coś przekazać
Nagle ekran zaświecił się z powrotem. Znalazłem pilota na podłodze, podczas gdy Kot rozciągał się niewinnie tuż obok, szykując się do drzemki. Tym razem szybko dotarło do mnie, o co chodzi – szybciej niż wtedy z tą ofertą pracy. Na ekranie leciał program, w którym reporterka przeprowadzała wywiad z psychologiem. Rozmawiali o konfliktach w rodzinie i zniszczonych więziach.
Od dłuższego czasu nie utrzymuję kontaktów z rodziną. Podjąłem taką decyzję, kiedy wydawało mi się, że próbują zniszczyć mój związek z żoną. Taka była moja interpretacja sytuacji w tamtym momencie. Po jakimś czasie życie pokazało, że to oni mieli słuszność. Moja małżonka okazała się nieuczciwa zarówno w życiu osobistym, jak i w interesach. Z jej powodu musiałem zamknąć własny biznes.
Ostatecznie doszło do rozwodu, ale nigdy nie powiedziałem bliskim, że ich ostrzeżenia były prawdziwe. Nie umiałem też przeprosić – moja duma stała na przeszkodzie. Dziś słuchałem psychologa, który mówił o ludziach takich jak ja, którzy latami hodują w sobie złość. Rodzice, siostra z mężem, ich dzieci, mój brat… Minął pewnie rok, odkąd ich ostatnio widziałem. Strasznie za nimi tęsknię! Wytarłem oczy rękawem i zwróciłem się do Kota:
– Dobra, biorę się za to, wielkie dzięki.
Musiałem to naprawić
Futrzak odpowiedział jedynie ospałym przewróceniem się na bok. W mojej rodzinie mamy taki zwyczaj, że każdą niedzielę spędzamy razem przy rodzinnym stole. To tradycja, której nie odpuszczamy nawet w najgorszych okolicznościach. Tego dnia, ubrany elegancko i trzymający prezenty – butelkę wina oraz bombonierkę, dotarłem pod dom rodzinny.
Specjalnie się spóźniłem, żeby reszta rodziny już tam była. Nabrałem powietrza w płuca i nacisnąłem dzwonek. Drzwi otworzył mi syn siostry, który właśnie skończył siedem lat.
– Wujek! Gdzie byłeś tyle czasu? – Zawołał tak, jakby chodziło o kilka opuszczonych posiłków, po czym pognał do pokoju wołając na cały głos: – Babcia, zgadnij kto przyszedł! Wujek Krzysiek!
Zatrzymałem się w drzwiach salonu. Wszyscy przy stole zamilkli. Myślałem przez moment, że zaraz każą mi się wynosić.
– Krzyś – odezwała się w końcu mama, podchodząc żeby mnie przytulić. – Jak dobrze, że jesteś. Chodź, zjesz z nami, tylko zupa pewnie już zimna – próbowała zachowywać się normalnie, ale zauważyłem jej wilgotne oczy. – Jasiu, daj wujkowi usiąść. Ola, nakryj dla niego. A ty Heniek, schłódź to wino – rozdzielała zadania mama.
Odczytywałem jego znaki
Nagle wszyscy zaczęli się kręcić wokół mnie. W tym całym zamieszaniu brat starał się przepchnąć do przodu, żeby pokazać mi swoją wybrankę.
– To jest Ola, poznajcie się. Za miesiąc bierzemy ślub. No i musisz być moim świadkiem! – Wypalił. – Już się bałem, że będę zmuszony prosić szwagra, skoro nie było cię w pobliżu – dodał z radością.
Podczas gdy dostałem od mamy porcję gorącego rosołu, ojciec przekonywał do spróbowania swojego trunku, a tymczasem malutka Maja próbowała wdrapać się na moje kolana. Siedziałem i obserwowałem moich bliskich przez całe popołudnie, wsłuchując się w ich rozmowy.
Dotarło do mnie wtedy, jak głupi byłem. Gdyby nie Kot, przepuściłbym ślub brata, pojawienie się na świecie kolejnego maleństwa siostry, pierwszą komunię Jaśka.
Po paru tygodniach odpoczywaliśmy w pokoju dziennym. Rozłożyłem się wygodnie na sofie, podczas gdy mój futrzak okupował parapet. Wtem rozległ się łomot i wrzask. Zerwałem się na równe nogi.
Mój kocur strącił kwiatka za okno i chyba komuś się oberwało. Pędem zbiegłem na dół. Roztrzaskana doniczka wylądowała tuż obok dziewczyny. Stała jak wryta, cała ubrudzona ziemią od kolan w dół, a dookoła niej walały się jabłka, które wypadły z torby. Jeśli kot coś przewraca, to na pewno nie przez przypadek. Pędząc w jej stronę, gorączkowo zastanawiałem się nad odpowiednimi słowami.
Było mi wstyd
– Strasznie panią przepraszam, mój kot zwykle uważa, kompletnie nie rozumiem, co w niego wstąpiło – tłumaczyłem się, pomagając pozbierać porozrzucane owoce. – A może mógłbym zanieść pani ubranie do czyszczenia? – nie dokończyłem nawet, a już żałowałem tych słów.
– No pewnie! Może od razu się rozbiorę tu na chodniku i wrócę do mieszkania w bieliźnie? Jak pan chce sobie pooglądać gołe babki, to proszę kupić gazetę! – Warknęła zirytowana.
– Bardzo przepraszam, mogę pokryć koszty za to pranie.
– A wie pan, moja pralka jakoś nie drukuje paragonów – odpowiedziała.
– Zdaję sobie sprawę, że chciałaby pani rozszarpać mojego kota na strzępy. Niestety, na to nie mogę przystać. Ale jeśli satysfakcję sprawi pani poćwiartowanie mnie zamiast niego, chętnie się poświęcę.
Obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem od dołu do góry, aż w końcu na jej twarzy pojawił się uśmiech.
– No dobrze, odpuszczę tę sprawę. Jednak uważam, że coś mi się za to należy. Ma pan siedem dni na zaproszenie mnie na kawę, inaczej wrócę tu i kogoś rozszarpię – wyciągnęła długopis z torebki i nabazgrała na moim ramieniu numer telefonu i „Ewa”. – A, i jeszcze jedno. Niech pan nie trzyma tych pelargonii na oknie. Następnym razem pana kot może trafić w kogoś, kto nie będzie tak miły jak ja.
Wiedziałem, że to ona
Znudzony mruczek wylegiwał się na sofie, obserwując latającego owada. Kiedy szepnąłem mu do ucha słowo wdzięczności, tylko przeciągle ziewnął i przymknął powieki. Byłem przekonany o powodzeniu sprawy z Ewą. Wszystko wydawało się jasne – przecież zdążyłem już poznać zachowanie mojego Kota. To właśnie dawało mi tę pewność w działaniu.
Po naszym pierwszym spotkaniu, które miało być formą zadośćuczynienia, zaczęliśmy umawiać się regularnie.
– Wtedy, w dniu gdy twój kociak mnie zaatakował, mój rower odmówił posłuszeństwa. To dlatego przechodziłam akurat pod twoimi oknami. Tak naprawdę to dzięki awarii mojego roweru się poznaliśmy. Gdyby działał jak należy, twój kot nie miałby okazji mnie trafić…
Milczałem na temat prawdziwych okoliczności. Trudno byłoby jej przyjąć informację, że to wszystkim zarządza Kot i że nasze spotkanie było jego pomysłem. Przemilczałem też fakt, że według przepowiedni ma zostać moją małżonką.
Wypełnił swoją misję
Minęły dwa tygodnie i namówiłem ją na wspólny wypad w górskie tereny. Cztery tygodnie później poznała moich bliskich, a gdy minął kwartał – przyjęła pierścionek zaręczynowy. Sześć miesięcy od pierwszego spotkania stanęliśmy na ślubnym kobiercu.
Tego dnia biegałem po domu jak szalony. Męczyłem się z krawatką, co chwilę sprawdzając obecność obrączek i walcząc z wiązaniem butów. W pewnym momencie rozejrzałem się po meblach, zerknąłem na okno – Kota nigdzie nie było widać. Przeszukałem wszystkie pomieszczenia, wychyliłem się na zewnątrz, lecz po moim futrzaku nie znalazłem nawet jednego śladu. Wtedy dotarło do mnie, że poszukiwania nie mają sensu. Wykonał swoje zadanie i rozpłynął się w powietrzu dokładnie w taki sposób, w jaki się pojawił.
Krzysztof, 34 lata