Reklama

Nie wiem, kiedy to wszystko zaczęło się psuć. Może wtedy, gdy po raz pierwszy zasnęliśmy w jednym łóżku bez pożegnania, bez dotyku. Albo wtedy, gdy zaczął przynosić pracę do domu i zamykał się z laptopem w gabinecie, nawet w weekendy. A może już dużo wcześniej – tylko ja zbyt długo nie chciałam tego zauważyć. Mam dwójkę dzieci, kredyt na dom i męża, z którym jestem, odkąd skończyliśmy studia. Tomek. Kiedyś najlepszy przyjaciel i kochanek. Dziś – współlokator. Znamy się jak łyse konie, potrafimy się porozumieć bez słów, ale od lat nie mówimy nic ważnego. Każde z nas ma swoją rutynę, swoje nawyki, swoje zmartwienia. Niby jesteśmy razem, ale każdy z nas jest w tym małżeństwie samotny.

Reklama

Z zewnątrz wszystko wyglądało idealnie. Dom na przedmieściach, zadbane dzieci, stabilna praca. Ale nikt nie wiedział, że nocami potrafiłam leżeć i gapić się w sufit, czując się bardziej niewidzialna niż kiedykolwiek. Seks? Jeśli się zdarzał, był obowiązkiem. Jak wizyta u dentysty – trzeba, to trzeba. Zero pasji, zero czułości. A ja... Ja naprawdę starałam się to jakoś reanimować. Nowa bielizna, kolacja we dwoje, wyjazd tylko dla nas, ale wszystko trafiało w próżnię. On był zawsze „zmęczony”, „zestresowany”, „nie w nastroju”.

Zaczęłam się wypalać. Miałam ochotę krzyczeć, potrząsnąć nim, zapytać: „Czy ty mnie jeszcze widzisz? Czy jestem tylko dodatkiem do dzieci i rachunków?” Ale zamiast tego uśmiechałam się do sąsiadki, robiłam zakupy, odbierałam dzieci ze szkoły, gotowałam obiad i udawałam, że wszystko jest w porządku. Wtedy pojawiła się propozycja wspólnego wyjazdu – cała rodzina Tomka: jego siostra Kasia z mężem, ich dzieci, my i nasza dwójka. Domek nad jeziorem. Cisza, natura, zero internetu. Tomek powiedział, że to może nam dobrze zrobić. Chciałam mu wierzyć. Chciałam wierzyć, że jeszcze da się nas uratować. Nie wiedziałam, że w tym domku spotkam kogoś, kto po latach sprawi, że poczuję się znów kobietą. Że przestanę być tylko żoną i matką. Że wejdę w historię, której konsekwencje będą jak lawina. I że ta historia wydarzy się z Markiem, mężem Kasi. Moim szwagrem.

Czułam dziwne napięcie

– Nie wiem, ile jeszcze minut wytrzymam w tej ciszy – jęknęła Kasia, próbując rozłożyć leżak, który uparcie się zapadał. – Dzieci na plaży, Tomek znów z nosem w telefonie... A ja chyba się utopię z nudów.

Zaśmiałam się, choć raczej z uprzejmości niż rozbawienia. Też czułam to dziwne napięcie w powietrzu. Byliśmy tu dopiero drugi dzień, a ja już miałam dość Tomka i jego wymówek. W domu zrzucał winę na pracę, a tu – brak zasięgu, a on i tak potrafił całymi godzinami przeglądać stare maile. Nie rozmawialiśmy. Praktycznie w ogóle.

Marek siedział przy grillu, zamieszany w coś między marynowaniem a popijaniem piwa. Wyglądał, jakby i jemu ten wyjazd średnio odpowiadał. Zawsze był... inny niż Tomek. Bardziej zadziorny, mniej poprawny. Potrafił się śmiać z rzeczy, które mój mąż uznałby za „nieodpowiednie”. I miał ten sposób patrzenia na świat, jakby wszystko go trochę bawiło.

– Pomożesz mi z tą kiełbasą, Marta? – zawołał, gdy Kasia zniknęła z dzieciakami w stronę jeziora.

Podeszłam. Pachniało dymem i rozgrzaną blachą. Marek podał mi szczypce.

– Wiesz, że to pierwszy raz od miesiąca, kiedy ktoś do mnie mówi pełnym zdaniem? – rzuciłam, półżartem, ale z cieniem goryczy.

Spojrzał na mnie uważnie, jakby coś chciał powiedzieć, ale się powstrzymał.

To mamy coś wspólnego – powiedział cicho.

I w tej jednej sekundzie coś się przesunęło. Coś, czego nie powinno tam być.

Była żarłoczna namiętność

Zaczęło się od przypadkowego dotyku – nasze dłonie zetknęły się nad talerzem z karkówką. Powinnam cofnąć rękę, roześmiać się, rzucić jakimś głupim komentarzem. Zamiast tego… spojrzałam mu w oczy. A on patrzył na mnie tak, jak nikt od lat. Nie jak na mamę dwójki dzieci, nie jak na żonę jego szwagra. Patrzył na mnie jak na kobietę. Wieczorem, gdy dzieci poszły spać, a Tomek siedział przed domkiem ze słuchawkami na uszach, Marek podszedł do mnie.

– Przejdziesz się?

Nic nie odpowiedziałam. Po prostu wstałam i poszliśmy. Droga leśna, zapach jeziora, skrzypienie żwiru pod butami.

– Kasia już dawno przestała mnie widzieć – powiedział nagle. – Jesteśmy jak wspólnicy w firmie pod tytułem „Rodzina”.

Zatrzymałam się. Serce waliło mi jak głupie. Czułam, co się zbliża i nie miałam siły tego zatrzymać.

– Marta... – wyszeptał.

I wtedy mnie pocałował. Nie było fajerwerków, nie było romantycznej muzyki. Była żarłoczna, nagła namiętność. Oparłam się o drzewo, a on przycisnął mnie do siebie. Czułam jego dłoń na biodrze, jego zapach, jego drżenie. A potem... odsunęliśmy się gwałtownie, jakby coś nas poparzyło.

– To nie powinno się zdarzyć – powiedział, patrząc w ziemię.

Skinęłam głową, ale żadne z nas nie zrobiło kroku w tył. Następnego dnia przy śniadaniu udawaliśmy, że nic się nie stało. Kasia coś opowiadała, Tomek przeglądał wiadomości. Tylko ja i Marek unikaliśmy siebie wzrokiem. Ale wieczorem spotkaliśmy się znów. W samochodzie, na tylnym siedzeniu. Było szybko, duszno, desperacko. Całowaliśmy się, jakby jutra miało nie być.

– Spotkajmy się jutro rano. Tam, przy starej łódce – szepnął, zapinając koszulę.

Przytaknęłam. Nie myślałam. Czułam.

Nie mogłam się ruszyć

Zobaczyłam ją przez okno kuchenne. Stała na tarasie z telefonem w ręku, cała blada, jakby właśnie wyzionęła ducha.

– Marta… – powiedziała cicho, ledwo słyszalnie. – Ty…?

Zamarłam. Przez moment miałam nadzieję, że może coś jej się przyśniło. Ale wtedy Marek wszedł do kuchni. Zmroziło mnie.

– Coś się stało? – zapytał z uśmiechem, zupełnie nieświadomy.

– Co to, do cholery, jest?! – krzyknęła Kasia, rzucając telefonem na stół. Ekran jeszcze świecił. Wiadomość. Od niego. Do mnie. „Czekam przy łódce. Tylko ty i ja”.

Marek zbladł. Ja... nie mogłam się ruszyć.

– Ktoś tu miał naprawiać swój związek, tak?! Ty, Marta?! – wrzeszczała Kasia. – To dlatego tak się śmialiście przy grillu? Dlatego znikaliście co chwila?

– Kasia, to nie tak… – zaczął Marek, ale ona już była nie do zatrzymania.

– Zamknij się! Zdradziłeś mnie z moją własną bratową! – krzyczała, aż dzieci zbiegły się z piętra.

A potem złapała telefon i… zadzwoniła. Do Tomka.

– Twój szwagier posuwa twoją żonę – powiedziała spokojnym, przerażająco opanowanym głosem.

Nie wiem, jak wróciłam do pokoju. Usiadłam na łóżku, trzęsły mi się ręce. Drzwi otworzyły się kilka godzin później. Stał w nich Tomek.

Wiedziałem, że coś jest nie tak – powiedział cicho. – Ale nie spodziewałem się, że to będzie… Marek.

Nie umiałam mówić. Słowa nie przechodziły mi przez gardło.

– Pakuj się – dodał chłodno. – Jutro wracamy. I składam pozew.

Zniknął. A ja zostałam w pustym pokoju z rozerwanym sercem i pytaniem, którego nikt już nie chciał słuchać: Jak do tego doszło?

Nie miałam siły się bronić

Siedziałam w fotelu przy kuchennym stole, z dłońmi oplatającymi filiżankę letniej herbaty. Nie piłam jej. Trzymałam tylko, jakby mogła mnie ochronić przed tym, co się działo w salonie. Za drzwiami podnosiły się głosy.

– To nie była pomyłka. Ona dobrze wiedziała, co robi – powiedziała matka Tomka zimnym tonem, którego nigdy wcześniej u niej nie słyszałam. – Zdradzić męża z jego własnym szwagrem? Z mężem twojej siostry? W naszym domu?

– Mamo, uspokój się – próbował Tomek.

– Nie, synku. Nie będę się uspokajać! Marta zniszczyła waszą rodzinę!

– Nie wszystko było idealne – odezwał się Marek, jego głos był stłumiony, niepewny.

– Zamknij się! Ty też jesteś świnią! – wrzasnęła Kasia. – Myślisz, że się po tym podniesiemy? Że nasze dzieci będą normalne, kiedy dowiedzą się, co zrobiliście?

Wtedy weszła do kuchni. Stanęła naprzeciwko mnie. Trzymała się sztywno, jakby jedynie wściekłość ją trzymała w pionie.

– Wiesz, kim ty jesteś? – wycedziła. – Nie mam słów! Dno dna!

Spojrzałam na nią, ale nie odpowiedziałam. Nie miałam siły się bronić.

– Chciałam tylko… poczuć znowu, że żyję... – wyszeptałam.

– Nie obchodzi mnie twoje samopoczucie. Tomek chce rozwodu. I jeśli masz jakiekolwiek złudzenia, że jeszcze kiedykolwiek zobaczysz moje wnuki, to lepiej wyrzuć je do śmieci razem ze swoją godnością.

Wyszedł Tomek. Nie spojrzał na mnie. Wziął dzieci na spacer, nie mówiąc słowa. Słyszałam tylko, jak matka mówi do nich na schodach:

– Mama musi wyjechać na trochę, ale nie martwcie się, dziadkowie się wami zajmą.

Nie płakałam. Jeszcze nie. Tylko w głowie wciąż tłukło mi się jedno pytanie: Czy to wszystko naprawdę było warte tej jednej przygody?

Nie mogłam oddychać

Wrzuciłam do torby ostatnią parę dżinsów i zapięłam zamek. Przez uchylone drzwi słyszałam, jak Tomek rozmawia przez telefon. Ton rzeczowy, bez emocji.

– Tak, Marta się wyprowadza dzisiaj. Nie, dzieci zostają ze mną. Wszystko będzie uregulowane przez sąd. Tak. Nie chcę z nią rozmawiać.

Zszedł na dół dopiero, gdy zamykałam drzwi. Mijając mnie w korytarzu, nawet nie podniósł wzroku.

– Klucze zostaw w skrzynce – rzucił. – I nie dzwoń więcej.

To była jedyna rzecz, którą powiedział do mnie. Teraz mieszkam u koleżanki z pracy. Pokój gościnny, rozkładana kanapa, szklanka herbaty na nocnej szafce. Pracuję, wracam, siedzę w milczeniu. Czasem wpatruję się w ekran telefonu, piszę wiadomość do dzieci i kasuję, zanim skończę. Tomek je odciął, a ja nie mam odwagi, ani siły dopominać się o to, co mi się należy. Nie odbierają. Nie odpowiadają. Jakby przestały być moimi dziećmi. Pewne dnia w markecie, między działem z warzywami a chemią gospodarczą, zobaczyłam Marka. Stał przy kasie z butelką wina i paczką pieluch. Jego wzrok prześlizgnął się po mnie, jakby nie poznawał. Jakby nigdy nic się nie wydarzyło.

– Marek – powiedziałam cicho.

Odwrócił głowę. Zobaczył mnie. Westchnął.

– Nie chcę mieć z tym nic wspólnego – powiedział. – Masz, czego chciałaś.

Zamarłam. Serce mi się ścisnęło. Stałam tam jeszcze długo po tym, jak zniknął za drzwiami. Ludzie mijali mnie jak słup. Jakbym nie istniała. Wracając, szłam pieszo. Nie mogłam oddychać. Nie mogłam myśleć. Byłam... pusta. Wieczorem wyjęłam zeszyt i zaczęłam pisać list do dzieci. Ale po trzecim zdaniu ręka mi zadrżała, a kartkę zalałam łzami. Nie miałam siły go dokończyć.

Ta przygoda odebrała mi życie

Minęło kilka miesięcy. Żyję, choć nie wiem, po co. Pracuję, oddycham, funkcjonuję. Ale nie mam już nic. Tomek nie odpisuje. Dzieci milczą. Kasia mnie zablokowała. Marek zniknął, jakby nigdy nie istniał. Cała rodzina Tomka wymazała mnie ze swojego życia, jak błąd, którego nie wolno wspominać. Nie mam pretensji. Nie oczekuję wybaczenia. Zdradziłam. Zawiodłam. Ale żal mi, że nikt nie chciał zrozumieć, dlaczego. Bo czasem człowiek nie szuka przygody. Szuka ucieczki przed pustką. Romans wydawał się przygodą. Ale ta przygoda odebrała mi wszystko. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś odzyskam choć cząstkę dawnego życia.

Marta, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama