„Moje życie zniszczył okrutny nałóg. Żona tak często sięgała do butelki, że zostałem samotnym ojcem”
„Nie jestem pewien, kiedy moja żona zaczęła sięgać po alkohol. Może to zaczęło się jeszcze zanim Zuzia przyszła na świat, a może dopiero po tym. Sąsiedzi czasem mi mówili, że gdy mnie nie ma, Beata chodzi z wózkiem jakby niepewnie. Nie zwracałem na to uwagi i teraz jest mi przez to głupio”.

- Marek, 35 lat
Byłem zakochany w Beacie. Pięć lat temu, kiedy stawaliśmy przed ołtarzem, czułem się jak najszczęśliwsza osoba na świecie. Myślałem, że zawsze będziemy razem. Ale nagle wszystko się zmieniło. Moje marzenia o idealnym życiu nagle pękły jak bańka mydlana.
Nie jestem pewien, kiedy moja żona zaczęła mieć problem z alkoholem. Być może zaczęło się to jeszcze przed narodzinami naszej córki Zuzi, albo może już po. W tamtym czasie nie bywałem zbyt często w domu, bo pracowałem jako kierowca. Rozwoziłem różne rzeczy po całej Polsce i często wyjeżdżałem za granicę. Gdy wracałem, miałem kilka dni wolnego, a potem znowu ruszałem w trasę.
Kiedyś usłyszałem od sąsiadów, że Beata, kiedy mnie nie ma, chodzi po naszym osiedlu z wózkiem i jest trochę niepewna na nogach. Mówili też, że w domu dzieją się jakieś dziwaczne rzeczy. Ale nie zwracałem na to uwagi. Przecież kiedy wracałem z podróży, wszystko było w porządku. Żona zawsze miła i uśmiechnięta czekała na mnie w drzwiach, na stole była przygotowana kolacja, a nasza córeczka spała spokojnie w swoim łóżeczku. Dom był nieskazitelnie czysty.
– Wiesz co, ludzie są jak świnie – rzuciłem raz Beacie, podczas jedzenia schabowego, który dla mnie przygotowała. – Plotkują, że urządzasz imprezy w domu.
– Co proszę?! Kto tak pieprzy? Zaraz im nagadam! – wręcz parowała ze złości. – Ale ty chyba nie wziąłeś tego na poważnie?
– Jasne, że nie – odpowiedziałem, bo naprawdę nie uwierzyłem nawet w jedno z tych słów.
Kiedyś wróciłem do domu wcześniej, niż zamierzałem. Nie dałem żonie znać, że się zbliżam. Chciałem zrobić jej miłą niespodziankę.
Gdy wchodziłem do domu, zamarłem na chwilę
Moja żona siedziała przy stole całkowicie pijana, z dwoma podejrzanymi gośćmi. Pokój był wypełniony dymem papierosowym. Na podłodze leżały opróżnione butelki po wódce. Nasza córka, Zuzia, była na szczęście u sąsiadki.
Wpadłem w szał.
– Co tu się wyprawia?! Co to za goście?! – wykrzyczałem, a moja żona spojrzała na mnie, jakby nie wiedziała, co się dzieje.
– Ooo, już przyszedłeś? Ktooo? No, przecież to moi kumple. Dołączysz do nas? – wydukała.
Wyrzuciłem tych facetów za drzwi. A ona zasnęła oparta o stół. Pijackim snem. To był naprawdę koszmarny widok. Zdałem sobie sprawę, że sąsiedzi jednak mieli rację.
– Dlaczego tak robisz? – zapytałem następnego dnia, kiedy już była trzeźwa.
– Bo mi się podoba – odpowiedziała. – Też mam prawo do jakiegoś życia. Ciebie ciągle nie ma, wszystko spada na mnie. Mam dość tego, że siedzę w domu tylko z maluchem. Potrzebuję trochę zabawy, ludzi wokół!
Starałem się ją wesprzeć
W końcu, kiedy stawaliśmy na ślubnym kobiercu, przysięgaliśmy sobie, że będziemy razem we wszystkim, zarówno w dobrych jak i złych momentach. Dodatkowo czułem, że to moja wina. Byłem pewien, że to przeze mnie zaczęła sięgać po alkohol. Zdecydowałem się więc na zmianę pracy, zastępując ciężarówkę taksówką.
Ruszałem do miasta o brzasku i wracałem do domu wczesnym popołudniem. Ale to niczego nie zmieniło. Beata piła jeszcze więcej. Nawet kiedy byłem w domu. Była w stanie pójść do sklepu po zakupy i wrócić kompletnie nawalona.
Chociaż sytuacja była trudna, nie poddałem się. Prosiłem, przekonywałem do podjęcia terapii. Gdy to nie przynosiło efektów, wręcz siłą pchałem ją do klubu AA. Sam zacząłem uczęszczać na spotkania dla rodzin osób uzależnionych od alkoholu.
– To nie ma sensu – oznajmiła terapeutka. – Jeśli twoja żona sama nie zdecyduje się na zmianę, żadne terapie czy rozmowy nie przyniosą rezultatu. Będzie cię oszukiwać, składać puste obietnice, płakać. I nadal będzie pić.
– Więc co mam zrobić? – zapytałem zdezorientowany.
– Jeżeli nie zgodzi się na terapię, a potem nie utrzyma abstynencji – odejdź. Inaczej twoja żona zamieni twoje życie w piekło.
Wszystko było na mojej głowie
Zdałem sobie sprawę, że mówiła prawdę, i to dość szybko. Sytuacja stawała się coraz bardziej nieznośna. Doszło do punktu, w którym czasami lękałem się, że Beatka, będąc pod wpływem alkoholu, zapomni o naszej córce Zuzi, którą zostawiłem pod jej opieką. Zaczynałem zawozić małą do moich rodziców.
To ja zacząłem robić zakupy, żeby ona nie miała szansy na zgarnięcie kolejnej butelki alkoholu. Ukrywałem gotówkę. Gdy pod koniec zimy zdarzyło się, że zniknęła na cały dzień, a po powrocie była kompletnie nawalona, stwierdziłem: „Koniec”. Spakowałem nasze rzeczy i razem z Zuzią przeniosłem się do mojego rodzinnego domu.
Niespełna siedem dni później zdecydowałem się na złożenie wniosku o rozwód i zyskanie praw do opieki nad Zuzią. Liczyłem, że to uderzy Beatę, ale nic z tego... Nawet nie starała się walczyć o swoje dziecko.
Jest rok później. Uczę się jak radzić sobie jako samotny tata. Beata dała o sobie znać przez ten okres tylko trzy razy. Mówiła, że przyjdzie do Zuzi, ale nigdy tego nie zrobiła. A mała wciąż pyta o swoją mamę. Tłumaczę, że mama zachorowała, ale na pytanie: "Czy mama będzie znowu zdrowa?" nie umiem odpowiedzieć...