Reklama

Nigdy nie zapomnę tego dnia, gdy wylądowaliśmy na południu Hiszpanii. Wysiedliśmy z samolotu, a ciepłe powietrze uderzyło mnie w twarz, jakby samo niebo chciało nas przytulić. Miałam na sobie białą sukienkę w granatowe groszki, a Tomek – mój mąż, mój świeżo poślubiony mąż – ciemne okulary i tę swoją nonszalancką koszulę rozpiętą o jeden guzik za dużo. Wyglądał jak facet z reklamy wakacji marzeń. I był mój.

Reklama

Byłam szczęśliwa

Taksówka zawiozła nas do hotelu z basenem na dachu i widokiem na zatokę. Wszędzie pachniało słońcem, owocami morza i obietnicą. Myślałam wtedy: to będzie najpiękniejszy tydzień mojego życia. W recepcji podali nam szampana. Tomek śmiał się, puścił oko do Marco – recepcjonisty, który nie odrywał ode mnie wzroku – i powiedział:

– Cóż, w końcu jesteśmy nowożeńcami. Prawda, Karolinko?

Skinęłam głową, szczęśliwa.

Ale już pierwszej nocy wszystko zaczęło się kruszyć. Po kolacji – która była zresztą przepyszna – poszliśmy do pokoju. Czekałam, że weźmie mnie za rękę, że powie coś czułego. Nic z tego. Powiedział tylko:

– Jestem zmęczony. Wiesz, ten lot, to wszystko… – i odwrócił się do mnie plecami.

Leżałam tak, patrząc w sufit i słuchając, jak oddycha. Nie chciałam panikować. Wmawiałam sobie, że to chwilowe. Stres. Wzruszenie. Może napięcie po weselu? Ale w środku czułam coś, co przypominało drapanie. Jakby ktoś w mojej głowie nie dawał mi spokoju: to nie powinno tak wyglądać. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to dopiero początek. Że przez kolejne dni będę wciąż mniej „żoną”, a coraz bardziej „obserwatorką”. Że zamiast przeżyć miłość życia, będę świadkiem jej końca.

Mąż mnie lekceważył

Kolację zjedliśmy na tarasie. Świece, śpiew cykad, ciepłe powietrze. Idealna sceneria dla zakochanych. Ale Tomek był jakby nieobecny – trzymał telefon na kolanach i co chwilę na niego zerkał. Kiedy kelnerka przyniosła wino, uśmiechnął się do niej szeroko.

– Dziękuję, Isabel – powiedział, przeciągając jej imię z takim akcentem, jakby codziennie jadł paellę z królewskim dworem.

Zawiesiła wzrok na jego dłoni, tej z obrączką. A potem spojrzała na mnie.

– Ładnie tu, co? – zagadnęłam, żeby coś powiedzieć. – Ten zachód... bajka.

– Mhm – odpowiedział Tomek, nie odrywając wzroku od Isabel, która nalewała wino przy sąsiednim stoliku. – Ale i tak nie przebije jej uśmiechu.

Zamrugałam. Myślałam, że się przesłyszałam.

– Słucham?

– Wino. Uśmiechnięta obsługa. Mówię, że mają tu świetną atmosferę.

Patrzył mi w oczy i kłamał. Bezczelnie. Bez zająknięcia. Wzięłam głęboki oddech. Nie chciałam być tą zazdrosną. Tą, co robi sceny. Przecież jesteśmy po ślubie. Jesteśmy szczęśliwi, prawda? Isabel przyniosła drugą butelkę. Tym razem dotknęła jego dłoni, podając kieliszek. Tomek roześmiał się cicho. A ja poczułam się jak mebel. Nie zjadłam deseru. Powiedziałam, że boli mnie głowa. Tomek został jeszcze chwilę, a kiedy wrócił do pokoju, pachniał jej perfumami.

Wiem, co widziałam

– Dlaczego tak na nią patrzysz? – zapytałam w końcu. Cicho, ale z wyraźnym naciskiem. Siedzieliśmy w pokoju, na łóżku. On z winem w dłoni, ja z zaciśniętymi dłońmi na kolanach.

Tomek spojrzał na mnie jak na dziecko, które właśnie poprosiło o zbyt wiele.

Zazdrość nie pasuje ci, Karolinko – odparł, przeciągając moje imię z ironicznym uśmiechem. – Przypomnij sobie, gdzie jesteśmy. To podróż poślubna, nie rozprawa sądowa.

– Po prostu widzę, jak się na nią patrzysz. Jak z nią rozmawiasz. Jak się śmiejesz... inaczej. Inaczej niż ze mną.

– Na miłość boską, Karola... – westchnął i odstawił kieliszek. – Mamy być cały tydzień tylko my, ty i ja? Nie możemy normalnie, na luzie, trochę pogadać z ludźmi?

– To nie było "trochę pogadać".

– Przesadzasz. Jak zwykle. Jesteś zmęczona. Może to słońce ci zaszkodziło?

Poczułam, jak wewnątrz mnie coś pęka. To było protekcjonalne, chłodne. Nie taki był Tomek, kiedy mnie poznawał. Tamten Tomek potrafił się zachwycić mną. Ten siedział teraz naprzeciwko mnie i patrzył, jakbym była przeszkodą, nie partnerką.

– A my? – zapytałam cicho. – My w ogóle jeszcze jesteśmy?

Wzruszył ramionami i sięgnął po telefon.

– Jesteśmy na wakacjach. Nie komplikuj.

– To nasza podróż poślubna!

Leżałam tej nocy długo, słysząc jego równy oddech. A ja? Ja nie mogłam zasnąć.

Zdradził mnie

Zeszłam na dół, niby po kawę. Ale prawda była taka, że nie mogłam już siedzieć w tym pokoju. Musiałam oddychać, zobaczyć ludzi, usłyszeć coś innego niż ciszę między mną a Tomkiem.

Zatrzymałam się w holu, przy wielkiej donicy z fikusem, kiedy usłyszałam znajomy głos. Isabel. Była przy barze, pochylona do innej dziewczyny, szczupłej brunetki, która wyglądała jakby dopiero co skończyła zmianę.

– Ten nowy gość to czysta adrenalina – Isabel mówiła po angielsku, z akcentem, ale wyraźnie. – Taki trochę głupiutki, ale nadrabia spojrzeniem.

Dziewczyna parsknęła śmiechem. – A jego żona?

– Nie zauważyła. Albo nie chce. Jutro wieczorem się z nim spotkam.

Zamarłam. Nie musiałam znać całego kontekstu. Wiedziałam. Czułam to całą sobą. Nie wiem, jak wróciłam do pokoju. Nie wiem, co mówiłam Tomkowi podczas lunchu. Nie wiem, jak przeżyłam cały dzień. Ale wieczorem... obserwowałam. Siedziałam w cieniu przy basenie. Udawałam, że czytam. A on? Wyszedł z pokoju sam, spojrzał w telefon, poprawił włosy. Potem ruszył. Nie szedł do baru. Nie szedł na plażę. Szliśmy tą samą ścieżką. On – przodem. Ja – kilka kroków za nim. Serce waliło mi jak oszalałe, dłonie się pociły. A potem... stanął przed drzwiami dla personelu. Isabel już tam była. Miała na sobie białą sukienkę, tę samą, co poprzedniego dnia. Otworzyła drzwi. Wpuściła go. Zostałam sama. Z tym, co widziałam. Dobrze wiedziałam, po co tam poszedł.

Byłam w szoku

Siedziałam na kamiennej ławce przy wejściu do hotelu. Noc była duszna, nieprzyjemna. Prawie nie oddychałam. Wciąż miałam przed oczami to, jak Isabel wpuszcza Tomka do swojego pokoju. Te kilka sekund, które złamały wszystko. Ślub. Przysięgę. Mnie.

Recepcjonista Marco zerknął na mnie zza kontuaru. W końcu podszedł. Miał skrzywioną minę, jakby nie wiedział, czy wypada mówić.

– Pani Karolina? – zapytał, cicho, prawie szeptem. – Wszystko w porządku?

Pokręciłam głową.

– Wiem, że to nie moja sprawa – dodał. – Ale… pani mąż... Przepraszam, jeśli to zuchwałe.

Spojrzałam na niego. Nie miałam siły udawać.

– Nie musi pan przepraszać – powiedziałam. – Wiem, co zrobił.

Marco kiwnął głową i wrócił za ladę. Zostałam sama. Wzięłam obrączkę między palce. Tylko jej dotyk świadczył, że nie śnię. W głowie przewijały mi się obrazy: dzień ślubu, nasz pierwszy taniec, jego słowa, że zawsze będzie mnie chronić. A teraz? Teraz byłam tylko obserwatorką własnej klęski.

To był mój dramat

– Widziałam – powiedziałam rano, gdy tylko wyszedł spod prysznica.

Miał jeszcze mokre włosy, pachniał żelem pod prysznic i jej winą.

– Nie musisz się tłumaczyć. Po prostu mi powiedz: po co ten ślub?

Tomek zamarł w pół ruchu. Spojrzał na mnie przez moment, jakby się zastanawiał, jaką wersję wybrać.

– Karola… nie rób sceny. Naprawdę. To nie tak…

– Nie tak? – przerwałam mu. – Nie tak, że wszedłeś do pokoju kelnerki, z którą flirtowałeś od pierwszego dnia? Nie tak, że zostałam tu sama, w pokoju, w naszej podróży poślubnej, kiedy ty się… bawiłeś?

Milczał.

– Po prostu powiedz – powtórzyłam cicho. – Po co mi to zrobiłeś? Po co ten teatr?

Wzruszył ramionami. I wtedy to padło.

– Myślałem, że to coś zmieni. Że jak weźmiemy ślub, to… nie wiem. Że poczuję coś więcej. Ale nie czuję, Karola. Nic nie czuję. Przepraszam.

Nie zapłakałam. Po prostu odwróciłam się, otworzyłam szafę i zaczęłam pakować swoje rzeczy. Sukienki, które miały być na romantyczne kolacje. Kostiumy kąpielowe, w których miałam wyglądać dla niego pięknie. Szczoteczkę do zębów. Książkę, której nawet nie otworzyłam. Tomek stał i patrzył.

– Gdzie jedziesz? – zapytał głucho.

– Nie wiem. Ale gdziekolwiek, byle dalej od ciebie.

To raczej koniec

Wróciłam z podróży poślubnej jako inna kobieta. Nie płakałam w samolocie. Patrzyłam przez okno i układałam w głowie plan. Co zabrać z mieszkania, co zostawić. Kiedy złożyć pozew. I jak powiedzieć rodzicom, że ich zięć jest tylko sezonowym aktorem w teatrze pozorów.

Rozwód. Jeszcze nie powiedziałam tego na głos, ale smakowałam to słowo w ustach, jak obietnicę czegoś czystego. Jak wyjście z ciasnego pokoju, w którym ktoś zgasił światło. Kocham siebie za to, że nie zostałam tam, w tym hotelu. Nie błagałam. Nie pytałam „dlaczego”. Nie czekałam, aż zacznie żałować. Bo wiem, że nie żałuje. I to jest wystarczający powód, by odejść.

Karolina, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama