Reklama

Niektórzy faceci są jak śliwki – ładnie wyglądają, słodko pachną, ale możesz trafić na robaka. Tak właśnie było z moim mężem. Andrzej mógłby prowadzić kursy z bycia idealnym mężem. I gdybym wtedy nie była tak głupia, to może bym się domyśliła, że nikt nie jest aż tak idealny bez powodu. Ostatni raz dałam się nabrać, gdy wrócił ze „służbowego” wyjazdu do Kopenhagi i wręczył mi flakonik perfum. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co mnie czeka.

Reklama

Coś mnie tknęło

– Kochanie, coś ci przywiozłem – powiedział z uśmiechem.

Andrzej wyjął z walizki malutkie pudełeczko, zawinięte w biały papier w srebrne flamingi. Otworzyłam je i od razu mnie uderzyło – zapach. Różowy, pudrowy, słodki aż do mdłości. Przysięgam, że czułam go już wcześniej.

– Perfumy z Kopenhagi – powiedział, jakby mi przywiózł koronę królowej Danii.

– Ooo... dziękuję – wymamrotałam, wąchając flakonik, ale myślami byłam gdzie indziej. I nagle... klik. Łazienka w klubie fitness, dwie szafki dalej, ten sam zapach. I ta baba. Tamara.

A z kim byłeś na tym wyjeździe? – zapytałam niby mimochodem, przechadzając się z flakonikiem pod nosem.

– No jak to z kim? Był cały dział sprzedaży. Piotrek, Jacek, Aneta... – wymieniał, ale jego oczy mrugały za szybko.

Wiedziałam, jak się zachowują, gdy kłamie.

– A nie było może Tamary z HR-u? – zapytałam słodko.

Zawiesił się.

Skąd ci przyszło do głowy… – zaczął, ale już go nie słuchałam.

Z flakonika unosił się ten sam, słodkawy, duszący zapach. Tyle że teraz nie pachniał już elegancką kobiecością. Teraz cuchnął zdradą.

Przestałam się łudzić

Zamiast rzucić flakonikiem o ścianę, jak przystało na bohaterkę taniego serialu, schowałam go. Bo wiedziałam, że jeszcze się przyda. Dowód rzeczowy numer jeden. Zaczęłam robić to, co każda porządna żona robi, gdy coś śmierdzi – śledztwo. Najpierw przeszukałam jego walizkę. Znalazłam perfumy. Takie same, które mi dał. Ciekawe, komu jeszcze je kupił? Najgorsze było to, że zaczęłam łapać na tym, że robiłam rzeczy, których nienawidziłaś u innych. Przeglądałam mu telefon. Sprawdzałam, do kogo się uśmiecha I co gorsza – sprawdziłam jego media społecznościowe. Zdjęcie: zachód słońca nad kanałem w Kopenhadze. Opis: #sunsetvibes. A w odbiciu okularów przeciwsłonecznych – czyjaś ręka. Z paznokciami pomalowanymi na pudrowy róż.

Przyznam szczerze – przez moment jeszcze się łudziłam. Że to może nie jej paznokcie. Że może ta ręka to przypadek. Że może Tamara maluje na czerwono, a ten róż to... odbicie jakiejś reklamy. Człowiek potrafi się oszukiwać, kiedy mu się wali świat. Ale moje złudzenia skończyły się, kiedy przyszła do mnie... Marta, koleżanka z pracy Andrzeja.

Mówię jak kobieta kobiecie – zaczęła, zanim jeszcze zdążyłam zaparzyć herbatę – ale Andrzej to idiota.

– Zdziwiona nie jestem.

Widziałam ich razem – wypaliła.

Zamarłam. Eklerka, którego trzymałam w dłoni, nagle zrobiła się jak kamień.

– Kogo?

– No jego i Tamarę. W barze hotelowym. Trzymała go za rękę. I nie, to nie było „przyjacielskie”. To było „daj mi swoje mieszkanie i konto emerytalne”.

Przecież ona ma faceta – syknęłam, choć sama już nie wierzyłam w te bzdury.

– Miała – poprawiła mnie Marta, zerkając na mnie znad filiżanki. – Teraz ma twojego.

Nie byłam zaskoczona. Od miesięcy czułam się przezroczysta w naszym małżeństwie.

– On jeszcze nie wie, że mam dla niego prezent. I nie, nie będzie to nowy flakon perfum.

Ubrałam się jak milion monet

– Tylko nie rób nic głupiego – powiedziała Marta, patrząc na mnie podejrzliwie.

– Głupiego? Ja? Nigdy! – uśmiechnęłam się z ironią.

Plan był prosty. Tak prosty, że aż genialny. Nie będę krzyczeć, nie będę urządzać scen. Nie jestem z tych, co drą zasłony i rzucają talerzami. Ja rzucam pułapkami. I Andrzej właśnie miał w jedną wpaść. Zaczęłam od perfum – tych, co mi „przywiózł z Kopenhagi”. Wzięłam je ze swojej bieliźniarki i spryskałam nimi jego ulubioną koszulę. Potem wrzuciłam koszulę z powrotem do szafy, między inne. I czekałam. Dwa dni później Andrzej wrócił z pracy wyjątkowo zadowolony z siebie.

Dostałem awans, kochanie – rzucił z uśmiechem godnym polityka przed wyborami. – W piątek mamy kolację firmową, idziesz ze mną.

– Z największą przyjemnością – odpowiedziałam, jakbyśmy świętowali rocznicę ślubu, a nie jego zdradę.

W piątek ubrałam się jak milion monet. Czerwona sukienka, szminka, obcasy. Kolacja odbyła się w knajpie, która udawała elegancję, a pachniała fryturą. Tamara przyszła jako „koleżanka z działu HR”. Siedziała trzy krzesła dalej, ale jak tylko Andrzej przechodził obok, zerkała na niego jak pies na kość. W pewnym momencie, kiedy przechodził obok jej stolika, zaczęła coś szeptać, a on się pochylił. I wtedy to się stało. Jej mina była bezcenna.

– Masz coś do powiedzenia? – spytałam głośno, podchodząc z kieliszkiem wina. – Bo mam wrażenie, że coś ci tu pachnie podejrzanie znajomo.

Zamarła. Andrzej zbladł.

Straciłam cierpliwość

Po tej kolacji cisza między nami była gęsta. Andrzej nie powiedział ani słowa przez całą drogę do domu. I dobrze.

– Chyba musimy pogadać – powiedział w końcu, kiedy zamknęliśmy drzwi za sobą.

– Jasne, tylko daj mi chwilę. Chcę się przebrać w coś wygodniejszego.

Usiadł na kanapie jak szkolny chłopak wezwany do dyrekcji.

To nie jest to, co myślisz – zaczął.

Klasyk.

– Och, Andrzej. Ja już nawet nie myślę. Teraz słucham. I się śmieję. Z ciebie.

– Tamara… ona… to był moment słabości – wyjąkał, a ja parsknęłam śmiechem.

– Moment słabości? Jak długo trwał ten moment? Tydzień w Kopenhadze? A może trzy miesiące wcześniej, kiedy nagle zacząłeś pachnieć jak drogeria?

– Ja… – próbował coś powiedzieć, ale już nie miałam cierpliwości.

– Nie musisz się tłumaczyć. Po prostu mnie rozczarowałeś.

Spojrzał na mnie tymi swoimi oczkami spanikowanego chomika.

– Kocham cię...

– A Tamara? Też ją kochasz?

Wstałam. Wyjęłam flakonik z torebki i postawiłam go na stole, jakby to był akt oskarżenia.

– Spakuj się I nie zapomnij perfum. Niech ci przypominają, że każdy „moment słabości” może kosztować cię życie, którego już nie odzyskasz.

Nie zrobiło mi się smutno

Nie płakałam. Patrzyłam, jak pakuje swoje rzeczy, w tym swoją ulubioną koszulę – tę, która teraz pachniała damskimi perfumami – i zastanawiałam się, jak długo jeszcze będzie udawał, że to tylko „moment słabości”. Że jego zdrada to potknięcie, a nie zaplanowany bieg na cudzym łóżku.

– Naprawdę nie chciałem, żeby tak wyszło – powiedział cicho, niemal błagalnie.

– Tak wyszło? – powtórzyłam z udawanym zdziwieniem. – Czyli jak? Że to nie ty zamawiałeś dwa flakoniki perfum? Nie ty robiłeś zdjęcia z Tamarką w odbiciu okularów? I nie ty całowałeś ją w hotelowym barze?

Zamilkł. Wiedziałam, że nie ma już nic do powiedzenia. Właściwie… nigdy nie miał. Po prostu przez lata zakrywałam jego nijakość własnym entuzjazmem. Spojrzał na mnie ostatni raz. I wtedy zobaczyłam coś dziwnego – żal. Nie za mnie. Nie za nas. Tylko za tym, że został złapany. Typowy Andrzej. Nawet jego poczucie winy było podszyte egoizmem. Wyszedł. Nawet drzwi nie zamknął do końca, jakby liczył, że go jeszcze wpuszczę.

Zamknęłam je za nim. Porządnie. Na dwa zamki. Zatrzasnęłam nie tylko drzwi, ale całą tę farsę, która przez lata udawała małżeństwo. Włączyłam radio. Puścili stary kawałek. Taki, który leciał w tle, kiedy się w sobie zakochiwaliśmy. Ale nie zrobiło mi się smutno. Ani sentymentalnie. Raczej… wolno. Zaparzyłam kawę. Mocną, gorzką, jak lubię. I po raz pierwszy od dawna wypiłam ją sama. Nie w pośpiechu. Nie z nerwami. Sama ze sobą. W ciszy, która nie bolała. Nie wiem, co będzie dalej. Ale wiem jedno – życie bez Andrzeja pachnie lepiej niż wszystkie jego perfumy razem wzięte.

Klara, 43 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama