„Mojemu ukochanemu synowi oddałabym ostatnią koszulę. Na starość na tej ślepej miłości wyszłam jak Zabłocki na mydle”
„Otworzyłam szkatułkę. Moje kolczyki z zielonym oczkiem leżały na miejscu. Pierścionek, który nosiłam tylko na większe okazje, też był tam, gdzie zawsze. Ale nie było łańcuszka, który dostałam od mamy, gdy jeszcze żyła”.

- Redakcja
Nie żyliśmy bogato, ale starałam się, żeby Kuba miał wszystko. Nigdy nie byłam typem matki, która spełnia swoje niespełnione marzenia przez dziecko – po prostu chciałam, żeby miał lepiej. Pracowałam w dwóch miejscach. Wieczorami szyłam, sprzątałam u sąsiadki, wszystko, byle tylko nie zabrakło mu nowego plecaka, butów na zimę, prezentu na urodziny. Gdy miał gorączkę, czuwałam przy nim całe noce. Gdy dostał się na studia, pękałam z dumy, choć miałam już wtedy łzy zmęczenia w oczach.
Dbałam, jak mogłam
Z czasem zaczęłam widzieć, że coś się zmienia. Kuba nie wydawał się szczęśliwy, ale też nie był nieszczęśliwy – był… nieobecny. Zamykał się w swoim świecie, kupował rzeczy, których nie potrzebował. Nowy telefon, nowa konsola, ciuchy z logo, które znałam tylko z reklam.
Myślałam, że to wiek, że może to jakiś sposób na wyrażanie siebie. Ale zaczęły się kredyty. Na początku małe, potem coraz większe. Mówił, że spłaci, że to chwilowe. Płakał, przysięgał:
– Mamo, to ostatni raz, obiecuję.
I ja chciałam wierzyć. Bo matka zawsze chce wierzyć.
To była niedziela jak każda inna. W kuchni pachniało kawą, za oknem delikatnie sypał śnieg, taki bez przekonania, jakby sam nie wiedział, czy chce leżeć, czy od razu topnieć. Włożyłam szlafrok, zjadłam kanapkę i zaczęłam się szykować do kościoła. To był mój rytuał – zawsze ten sam. Spokojny, cichy, nieśpieszny. Taki, w którym przez chwilę wszystko wydawało się mieć sens.
Otworzyłam szkatułkę. Moje kolczyki z zielonym oczkiem leżały na miejscu. Pierścionek, który nosiłam tylko na większe okazje, też był tam, gdzie zawsze. Ale nie było łańcuszka, który dostałam od mamy, gdy jeszcze żyła.
Nigdzie go nie było
Spojrzałam jeszcze raz, potem drugi. Przetrząsnęłam całą szkatułkę.
– Kuba – zawołałam przez uchylone drzwi – nie widziałeś mojego łańcuszka?
Chwilę milczał, zanim odpowiedział. Przyszedł do pokoju, stanął w drzwiach.
– Tego złotego? – zapytał, przecierając oczy.
– Tak. Z zawieszką w kształcie serca. Leżał zawsze tutaj.
– Może pożyczyłaś go ostatnio komuś?
– Nie. Nigdy go nie pożyczałam.
Nie odpowiedział. Pokiwał głową i wyszedł. Nawet nie zapytał, czy pomóc szukać.
Wyszłam do kościoła bez niego. Jeszcze próbowałam siebie przekonać, że może sama coś przestawiłam, może zamyślona położyłam go gdzieś indziej. Może zapomnę o tym do wieczora. Ale nie zapomniałam.
Kilka dni później znów sięgnęłam do szkatułki. Nie szukałam już łańcuszka – wiedziałam, że go tam nie ma. Chciałam wziąć do ręki sygnet po ojcu. Wyjmowałam go rzadko, bo był duży, męski, ciężki. Ale tamtego dnia naszło mnie wspomnienie o rodzicach. Potrzebowałam czegoś, co da mi siłę. Taki przesąd, może śmieszny, ale dla mnie ważny. Nie było go. Zamarłam.
Znów coś zginęło
Od razu wyciągnęłam wszystko – kolczyki, broszki, spinki, stare łańcuszki splątane w jeden węzeł wspomnień. Nie było. W całej szkatułce, w szufladach, w pudełku z kosmetykami – nigdzie. Usiadłam na łóżku. Przez chwilę wpatrywałam się w dywan i nie mogłam się poruszyć. Tego nie dało się zgubić przez przypadek. Ten sygnet leżał tam zawsze. Dwadzieścia lat, odkąd tata odszedł.
Wyszłam z domu i poszłam się przejść, żeby ochłonąć. Szłam po prostu przed siebie. Minęłam dwa przystanki, sklep spożywczy, szkołę podstawową, w której kiedyś uczył się Kuba. W końcu stanęłam przed lombardem.
Nie wiem, dlaczego tam weszłam. Pachniało kurzem, metalem, starymi monetami. Za ladą stał młody mężczyzna. Spojrzał na mnie.
– Szukam sygnetu. Złoty, męski. Wygrawerowana litera „J”.
Podszedł do gabloty. Przesunął palcem po kilku pierścionkach, aż w końcu wyciągnął jeden.
– Taki?
Patrzyłam na niego. Nie musiałam się długo przyglądać.
– A może ma pan złoty łańcuszek? – zapytałam cicho.
– Łańcuszki są w tamtej gablocie.
Odzyskałam je
Nie musiałam długo się przyglądać, żeby zobaczyć ten mój, po mamie.
– Pamięta pan, kto to przyniósł?
– Jakiś młody chłopak ze dwa tygodnie temu, może trochę mniej. Nie pytałem o nazwisko.
Zapłaciłam i wyszłam. Wracałam do domu powoli. Czułam, jak coś się we mnie zmienia, jakby to był jakiś punkt graniczny, którego nie da się już cofnąć. Wróciłam do domu, zdjęłam płaszcz i od razu poszłam do jego pokoju. Drzwi były lekko uchylone. W środku panował bałagan – porozrzucane ubrania, kubek po kawie, niedomknięty plecak.
Zaczęłam zbierać jego rzeczy. Ubrania z szafy, ładowarki, książki, puste opakowania po suplementach, jakieś stare paragony. Spakowałam wszystko do dwóch toreb i wystawiłam je za drzwi. Stanęłam w przedpokoju i przez chwilę patrzyłam na próg. Potem wróciłam do kuchni, usiadłam. Słyszałam, jak ktoś wchodzi po schodach. Kroki znajome, ciężkie, lekko pośpieszne. Zatrzymały się pod drzwiami.
– Mamo? – jego głos był miękki, jak zawsze, kiedy czegoś chciał. – Mamo, co ty robisz? Czemu wystawiłaś moje rzeczy za drzwi?
Nie powiedziałam ani słowa.
Dałam mu nauczkę
Nie poszłam tego dnia do pracy. Nawet nie zadzwoniłam, żeby uprzedzić. Siedziałam w kuchni, patrzyłam na filiżankę, która stała przede mną, ale jej nie dotknęłam. Nie miałam siły. W domu było cicho. Ta cisza nie była ulgą. Nie była też karą. Była po prostu inna.
Myślałam o ojcu. Zawsze mówił, że rodzina to świętość, że trzeba trzymać się razem, cokolwiek by się działo. Czasem się zastanawiałam, co by powiedział, gdyby żył. Może kazałby mi iść za Kubą? Może uznałby, że przesadzam? A może, tak jak ja, siedziałby w milczeniu i nie umiałby już nic zrobić? Nie czułam się matką. Byłam kobietą, która próbowała przez dwadzieścia dwa lata wierzyć, że miłość wystarczy. Ale nie wystarczyła.
Nie miałam pretensji ani do niego, ani do siebie. Po prostu zrozumiałam, że są rzeczy, których nie da się już posklejać. Choćby się bardzo chciało.
Nie wiem, co będzie. Może wróci za miesiąc, a może za rok, może zapuka. Ale nie wiem, czy otworzę. Nie wiem, czy będę umiała. Bo miłość matki nie umiera, ale potrafi się wyciszyć, schować. Czekać, ale już bez złudzeń. Wciąż go kocham, to się nie zmieni. Ale tym razem pierwszy raz od lat zrobiłam coś tylko dla siebie.
Maria, 59 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mam 30. na karku i dożywotni all inclusive u rodziców. Nie zrezygnuję z wygody, bo obcy ludzie krzywo na mnie patrzą”
- „Zapraszam do siebie pilnych studentów i daję im korepetycje. Sąsiedzi już plotkują, ale ja uwielbiam uczyć biologii”
- „Dałam wnukowi dostęp do konta, bo mu ufałam. Gdy weszłam w historię przelewów, aż przetarłam oczy ze zdumienia”