„Mówią, że okazja czyni złodzieja, ale żeby najbliżsi wykręcili taki numer? Tego było już za wiele"
„Wygrana 5 milionów na loterii to nie lada gratka. Pochwaliłem się trochę za wielu osobom, bo wpadłem w tarapaty. Na szczęście moja żona zachowała trzeźwy umysł".

- Janusz, 45 lat
Szeroka opaska na oczach zsunęła się i zakryła całkiem nos. Może nie tyle się zsunęła, co rozciągnęła. Ale to było i tak lepsze niż worek, który nosiłem przedtem. Nie wiem, czy upłynęło kilkanaście godzin czy więcej. W nim zaczynałem się zwyczajnie dusić, bo chociaż materiał przepuszczał powietrze, było go zbyt mało.
Na filmach ofiara siedzi całymi dniami z workiem na głowie, ale może chodzi o inne tkaniny niż ta, którą mnie okutano. Poza tym… Cóż, trzeba wyjawić nieprzyjemną prawdę – po jakimś czasie, dość niedługim, człowiek zaczyna czuć własny oddech, odór potu, tym bardziej nieprzyjemny, że to pot z wonią strachu.
Co tu dużo mówić, zaczęło mnie mdlić. Wkładałem cały wysiłek w to, żeby nie zwymiotować, a było to niełatwe. Jeśli człowieka coś rozproszy, spowoduje, że jego uwaga jest skierowana na coś innego, łatwiej opanować odruchy. A ja całymi godzinami siedziałem sam. Owszem, bałem się potwornie i to mi trochę pomagało. Zdawałem sobie też sprawę, że jeśli zanieczyszczę worek, wywoła to kolejne fale torsji i mogę tego zwyczajnie nie przeżyć…
Ludzie, zlitujcie się
Koszmar! Trudno to sobie wyobrazić komuś, kto nie został poddany podobnej torturze. Tak, torturze. Moi oprawcy może nawet nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo jestem udręczony. Na pewno nawet, bo ich reakcja na moje skargi była dość szybka. Weszli dzień po moim porwaniu – jeśli dobrze liczę – a ja zacząłem się skarżyć.
– Ludzie, zlitujcie się, przecież się uduszę – jęczałem. – Ten wór mnie zabije…
Poczułem szarpnięcie, kiedy odwracali mnie na brzuch. Po chwili zniknął cuchnący worek, a dopływ świeżego powietrza sprawił, że zakręciło mi się w głowie. Przy czym powietrze wcale nie było świeże, miało zatęchłą, piwniczną woń, o czym przekonałem się później, jednak w tamtej chwili przypominało rześki powiew płynący prosto z ośnieżonych gór.
– Morda w materac! – rozkazał porywacz. – Nie próbuj się rozglądać, bo w łeb!
Niepotrzebnie mi groził. Światło mocnej żarówki wystarczyło, by mnie na dłuższą chwilę oślepić. Czarny wór zastąpiła równie czarna, szeroka opaska.
– A jak przyjdzie ci do głowy ją zsuwać – zapowiedział oprawca – dostaniesz takie lańsko, że ci się żyć odechce.
Jak nietrudno się domyślić, usiłowałem pozbyć się opaski, nie bardzo wierząc w zapowiedź porywacza. Zawsze mogłem powiedzieć, że zadarła się w czasie snu. Problem w tym, że kiedy udało mi się ją zsunąć z oczu na tyle, żebym cokolwiek widział, rzeczywiście solidnie oberwałem. A w dodatku nie zobaczyłem nic godnego uwagi uwolnionym jednym okiem. Tyle tylko, że piwnica wydawała mi się dziwnie znajoma, ale przecież mogłem się mylić. Takie pomieszczenia zazwyczaj wyglądają podobnie.
Dorwali mnie pod domem i zawlekli do auta…
Weszli we dwóch, obaj w kominiarkach. Ten z tyłu zatrzymał się w drzwiach, a nawet lekko cofnął, widząc, że ich obserwuję. Za to pierwszy z wchodzących rzucił się na mnie i wpakował mi kilka solidnych ciosów w brzuch, a potem oberwałem w szczękę. Naciągnął mi opaskę na oko.
– Znaczy co, chcesz z powrotem worek?
Nie odpowiedziałem, bo nie byłem w stanie. Po chwili ułożyli mnie z powrotem na zalatującym pleśnią materacu.
I leżałem tak nie wiem jak długo. Sądząc z przynoszonych mi posiłków, minęły już na pewno cztery dni, a może i więcej. Czasem siadałem, czasem próbowałem wstać, choć możliwości ruchu ograniczał mi łańcuch przypięty do kajdanek i umocowany do solidnego haka w ścianie.
Zgarnęli mnie pod blokiem. Właściwie trudno to nawet nazwać blokiem, bo mieszkaliśmy w wiekowej, odnowionej dopiero niedawno kamienicy. To odnowienie pozostawiało sporo do życzenia, bo brudne ściany pokryto jakimś podejrzanym bielidłem, o które strach było się otrzeć, bo zostawiało trwałe ślady na ubraniu.
Nie widziałem nawet, do jakiego samochodu mnie wepchnęli. Byłem zresztą, jak to się mówi, lekko zrobiony – może nawet nie tak lekko – więc miałem pewne problemy z prawidłowym kojarzeniem. Popiłem z kolegami, świętując odejście z pracy. Już nie musiałem chodzić na szychtę i wyglądać fajrantu.
Na dobrą sprawę zorientowałem się, że coś się dzieje, dopiero kiedy zatrzasnęła się nade mną klapa bagażnika. Próbowałem się uwolnić, uderzałem w nią od dołu, miałem jednak bardzo mało miejsca, więc nie mógł to być duży wóz. W porządnym mercedesie mógłbym się chociaż z grubsza rozprostować.
Wozili mnie przez jakiś czas, czułem skręty to w prawo, to w lewo. Gdzie mnie mogli zabierać? I dlaczego?… Chociaż nie – dlaczego to się akurat domyślałem. Ale dokąd? Kiedy samochód stanął i otworzyła się klapa, od razu dostałem cios pięścią w twarz, a zaraz potem na głowie wylądował przeklęty worek, który przysporzył mi tylu cierpień.
– Trzymaj mordę na kłódkę, jeśli chcesz żyć! – warknął jeden z porywaczy. Poczułem też na żebrach przykry nacisk, a potem krótki ostry ból, kiedy ostrze przebiło ubranie i zagłębiło się nieco w skórę.
– Będziesz grzeczny? – spytał porywacz.
Pokiwałem energicznie głową. Nie potrafiłem wydobyć z siebie głosu.
Na głupich nie trafiło
Poprowadzili mnie gdzieś schodami, najpierw w górę, potem w dół. Moje dłonie owiał chłodny przeciąg. Skręciliśmy raz, potem drugi, a na koniec jeden z bandytów pchnął mnie mocno. Potknąłem się, straciłem równowagę i wylądowałem na czymś miękkim. Potem odgadłem, że to stary materac z dużego łóżka. Nie był jednak na tyle duży, żebym – upadając – nie uderzył głową w ścianę.
– Uważaj! – napomniał mnie porywacz. – Dla nas jesteś cenny, ale dla siebie chyba jeszcze bardziej?
– Cze… czego chcecie? – wydusiłem z siebie. Już dawał o sobie znać niedostatek powietrza w środku worka.
– Nie bądź idiotą – warknął porywacz. Ten sam co na początku i później. Drugi w ogóle się nie odzywał. – Po co się porywa takich baranów? Przecież nie na handel żywym towarem czy do seksualnych zabaw. Na okup, misiaczku, na okup!
– Kiedy ja nie mam pienię…
Urwałem, bo któryś kopnął mnie w brzuch. Chyba ten milczek, bo głos mówiącego dotarł z większej odległości.
– Nie udawaj mistrza ściemy! Myślisz, że porwalibyśmy takiego zwykłego typa, nic o tobie nie wiedząc? Masz pieniądze, koleżko sympatyczny. Masz mnóstwo pieniędzy.
– Ile chcecie? – jęknąłem, z trudem łapiąc oddech.
– Wszystko, misiaczku! Wszystko! Inaczej pójdziesz do piachu. Chyba że twoja żonka nie zechce za ciebie zapłacić. Ale masz jeszcze dwójkę szczeniaków. Jak na ciebie nie da, to na nich nie poskąpi. Gadaliśmy już z nią. Twierdzi, że nie wie, gdzie zadołowałeś kupon. Podobno masz jakąś skrytkę w domu, w piwnicy albo na strychu, o której ona nie wie. Znaczy wie, ale nie potrafi jej znaleźć.
– Dobrze, powiem, gdzie go schowałem… Niech wam odda kupon. Albo lepiej sami weźcie, bo ukryłem go poza domem.
Odpowiedział mi szyderczy rechot.
– Co ty sobie myślisz, że na głupich trafiłeś? Ona nam to odda, a potem gliny nas namierzą i wezmą jak swoich. Tam trzeba pokazać dokumenty i wszędzie jest monitoring. Mamy dostać czystą gotówkę.
W tej chwili do mnie dotarło, co jest na rzeczy. Ci dranie dowiedzieli się, że wygrałem wielką sumę, i postanowili położyć na niej łapę. Słyszałem, że takie rzeczy się zdarzają, ale człowiek nigdy nie myśli na poważnie, że coś takiego dotknie właśnie jego.
– Powiesz, gdzie jest kupon – mówił dalej porywacz – twoja żona go zrealizuje, a potem przekaże nam pieniądze.
– Wszys…
– Wszystkie! – potwierdził, zanim zdołałem dokończyć pytanie. – Co do złotóweczki. Inaczej będzie cię chować na raty, tak cię załatwimy. A teraz grzecznie powiesz swojej starej, gdzie jest fant.
Usłyszałem pikanie klawiatury komórki.
– Pogadasz ze ślubnym – oznajmił porywacz i przystawił mi aparat do ucha.
– Janusz, żyjesz? – spytała Hanka.
– Żyję – wykrztusiłem. – Posłuchaj, powiem ci, gdzie jest kupon. Na naszej działce…
Wytłumaczyłem jej dokładnie, jak zabezpieczyłem cenny papierek. Nie miałem specjalnej skrytki, wsunąłem go w szczelinę w ścianie. Był włożony między dwie tekturki i owinięty folią.
– Tylko nie daj po sobie poznać w kolekturze, że coś jest nie tak – ostrzegłem ją jeszcze. – I nie zawiadamiaj…
– Wiem, wiem – przerwała mi. – On już mnie ostrzegł, żebym nie mieszała w to policji, bo cię załatwią.
– Jak chłopcy? – chciałem się jeszcze dowiedzieć, ale porywacz już odsunął komórkę od mojego ucha.
– Dowiesz się, gdy wrócisz do domu – zaśmiał się. – O ile wrócisz, bo jak twoja stara wykręci jakiś numer…
– Nie wykręci – zapewniłem.
– Jesteś jej taki pewien? – szydził. – Wielki szmal wymieniać na takiego dziada? Może z nim pryśnie…
– Jesteś ostatnim skur… – zanim dokończyłem, padł cios. Zwaliłem się na materac, ale jeszcze dopowiedziałem: – Widać twoja by za ciebie nic nie dała. Pozdrów ją.
Musiałem trafić w czuły punkt, bo poczułem na całym ciele kopniaki. Potem nastąpiła szamotanina. Widocznie ten drugi go odciągał.
Halinka długo załatwiała sprawę
Następnego dnia przyszli jakiś czas po porannym posiłku. Przywykłem już jeść w kajdankach i na ślepo. Przynosili mi takie „pyszności”, że chyba lepiej było ich nie widzieć, dlatego nie protestowałem już przeciwko opasce. Przedtem jeszcze próbowałem:
– Przecież i tak jesteście w kominiarkach.
Uzyskałem tylko solidnego szturchańca.
Ta wizyta nie wróżyła niczego dobrego.
– Strasznie się ociąga ta twoja stara – oznajmił porywacz. – Trzeba będzie chyba przesłać jej coś na pamiątkę. Może to ją skłoni do zagęszczenia ruchów.
– Ale przecież musi wziąć kupon, pojechać do kolektury – zaprotestowałem.
– Pieniądze też każe przelać na konto i dopiero pobierze gotówkę. Byłoby podejrzane, gdyby podjęła ją od razu…
– Dobra, dobra, nie filozofuj, nie filozofuj – burknął porywacz. – Jak tego dzisiaj nie załatwi, trzeba będzie ci coś obciąć i jej wysłać, żeby zajarzyła, że to na poważnie.
Zadrżałem na te słowa. Postanowiłem zbić go z pantałyku.
– A twój koleś czemu się nigdy nie odzywa? – spytałem. – Niemowę sobie wziąłeś? A może wyrwałeś mu język?
– Nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz! – warknął. – A teraz przemyśl, co byś chciał mieć najpierw urżnięte. Jutro nie będzie litości.
Wyszli, a jak przełknąłem ślinę. Cholera jasna, lepiej było mieszkać do końca życia w naszym starym mieszkaniu, zastanawiać się czasem, jak przeżyć do pierwszego, niż wygrać pięć milionów i mieć teraz problemy. A mówił mi mądry człowiek, żebym się nie chwalił wygraną.
Z początku byłem tak podekscytowany, szczęśliwy, że dosłownie promieniałem. Oczywiście nie byłem aż taki głupi, żeby o tym krzyczeć wszem i wobec, ale opowiedziałem najbliższej rodzinie oraz przyjaciołom. Wtedy zadzwonił brat żony.
– Janusz, weź trochę na wstrzymanie – rzekł. – Niedługo całe miasto będzie wiedziało, że wygrałeś.
Przesadzał, bo zdążyłem już mocno wyhamować ze zwierzeniami, ale coś w tym było.
– Chodzi ci o przestępców? – spytałem.
– Właśnie – potwierdził. – Trzymaj twarz na kłódkę, bo jak się jacyś mafiosi dowiedzą… Są specjaliści od takich szczęściarzy jak ty.
Pokiwałem głową, chociaż on nie mógł tego widzieć.
– I nie realizuj od razu kuponu – napomniał.
A co, jeśli dranie i tak mnie zabiją po podjęciu okupu?
Do tego już sam doszedłem. Byłem pewien, że jeśli ludzie się dowiedzą o pieniądzach, pojawią się tak zwani przyjaciele, chcący pożyczyć mniejsze i większe sumy, różne cwaniaczki mające do zrobienia świetne interesy i podobne typy. Zrobiłem rachunek sumienia i odetchnąłem z ulgą. Na szczęście nie rozpuściłem zbytnio języka, chociaż już jeden z moich kuzynów napomknął o lukratywnym interesiku, w który trzeba włożyć parę złotych. To był jeden z tych, którzy dowiedzieli się o moim szczęściu już przez kogoś.
– Słuchaj – powiedziałem żonie. – Mamy na odebranie forsy dwa albo trzy miesiące, sprawdzę jeszcze. Na razie dołuję kupon w pewnym miejscu.
Krzywiła się trochę, ale nie była głucha na argumenty, szczególnie że szwagier poparł moje zdanie.
– Tylko schowaj tak, żeby nikt nie znalazł – przestrzegł. – I poczekaj, aż sprawa trochę przyschnie. Ludzie w naszych czasach zapominają łatwiej niż kiedyś.
– Bez obawy – zaśmiałem się. – Sam diabeł tego nie wywącha. I przeczekamy.
Dwa dni potem zostałem porwany.
Siedziałem i modliłem się, żeby Hanka znalazła kupon. Nie zależało mi już na pieniądzach. Z początku jeszcze próbowałem stawiać bandytom jakieś warunki podziału, ale po kilku dobach w zamknięciu i poczuciu ciągłego zagrożenia jakakolwiek kwota przestała się dla mnie liczyć. Chciałem już tylko wyjść na wolność.
O ile te dranie nie zabiją mnie po uzyskaniu okupu. Tylko po co by mieli to robić? Nie miałem pojęcia, kim są ani gdzie mnie wywieźli, nie widziałem ich twarzy, a słyszałem tylko głos jednego. Może bym go rozpoznał, tylko czy na pewno? I co to byłby za dowód?
To była bardzo długa noc. Zdawałem sobie sprawę z pór dnia, bo porywacze łaskawie gasili wieczorem światło. Zasypiałem z trudem, bo to przecież stres i strach, a poza tym strasznie niewygodnie się ułożyć, kiedy ruchy ograniczają kajdanki i łańcuch, a opaska, chociaż miękka, zdaje się drapać skórę niczym wściekły kot. Nie pozwalali mi jej zdjąć nawet na noc.
Rano przyszli, ale nie po to, żeby dać mi śniadanie.
– Twoja stara jeszcze się nie pofatygowała z kuponem – oświadczył porywacz. – Wzięła go, ale nie pojechała do Warszawy.
– Może dzisiaj pojedzie – jęknąłem.
– Lepiej, żeby tak było, bo…
Znienacka rzucili się na mnie, nie mogłem nic zrobić. Chwycił mnie za ręce i wyprostowali na siłę palec serdeczny prawej dłoni.
– Może ją trochę zmobilizuje, jeśli dostanie paluszek z obrączką.
– Nie! – krzyknąłem. – Proszę! Pozwólcie mi z nią porozmawiać!
Nie odpowiedział. Poczułem na palcu ostrze noża i zacisnąłem zęby. Jednak nie nastąpił przypływ bólu. Puścili mnie równie nagle, jak złapali.
– To było tylko ostrzeżenie – rzekł porywacz. – Żebyś wiedział, jak będzie miło, kiedy weźmiemy się za ciebie na poważnie. A teraz pogadasz z żonką.
Rozmowa nie trwała długo. Roztrzęsionym głosem poprosiłem Hankę, żeby załatwiła sprawę jak najszybciej, zanim te bydlaki zrobią mi krzywdę. Za sformułowanie „bydlaki” dostałem oczywiście po głowie i tego się spodziewałem, nie umiałem się jednak powstrzymać.
Żona, płacząc, obiecała, że zaraz wsiądzie w samochód i pojedzie do głównej kolektury.
– No widzisz – zaśmiał się bandzior. – Jak chcesz, to potrafisz być przekonujący.
Ten drugi wciąż milczał jak zaklęty. Wydawało mi się to bardzo dziwne.
– Lepiej było nie wygrywać – rzuciłem z goryczą.
– Chyba tak – zgodził się porywacz. – Ale dla nas lepiej, że wygrałeś, bo taki ładny szmal bardzo nam się przyda.
W tej chwili na górze rozległ się hałas. Jakby coś upadło.
– Cholera, co to? – zaniepokoił się bandzior i rozkazał niemowie: – Pilnuj go, a ja zobaczę.
Zostaliśmy we dwóch.
– Czemu nigdy nic nie mówisz? – spytałem.
Okazja czyni złodzieja, ale tego się nie spodziewałem
Odpowiedziała mi zupełna cisza. Nie oczekiwałem, że się odezwie, po prostu chciałem zagłuszyć milczenie i lęk. Hałas na górze już się nie powtórzył, ale też oprych nie wracał. Czułem wręcz namacalnie niepokój tego drugiego. Sam się zastanawiałem, co tam mogło zajść. Ktoś nieproszony wlazł do domu czy też coś spadło samo i narobiło huku?
Napięcie rosło. Wreszcie niemowa się ruszył. Po kilku dniach w opasce nauczyłem się określać, gdzie który jest i mniej więcej, co może robić. Ten poszedł ku drzwiom.
– Stać! – rozległ się niespodziewany wrzask. – Gleba, gnoju!
Wzdrygnąłem się, skuliłem i przywarłem plecami do ściany. Nie wiedziałem, czy krzyk skierowano do mnie, do niego, czy do nas obu. Zareagowałem w ogóle zupełnie instynktownie.
– Spokojnie, panie Januszu, policja – powiedział ktoś nade mną. – Zdejmę panu tę szmatę z głowy, a potem pana uwolnimy.
Rzeczywiście po chwili opaska zniknęła, a ja zmrużyłem oczy, oślepiony światłem żarówki, zupełnie jak wtedy, kiedy porywacze zdjęli mi worek. Przez chwilę niewiele widziałem, tylko mleczną mgłę i zarysy postaci. Czyjeś ręce ujęły moje dłonie, po chwili kajdanki opadły z otartych i pokaleczonych nadgarstków.
Z każdą chwilą widziałem coraz lepiej. Wreszcie mogłem dostrzec milczącego porywacza. Zrozumiałem z miejsca, dlaczego się nie odzywał. Bał się, że go rozpoznam po głosie! I słusznie. To był ten sam człowiek, który ostrzegał mnie, żebym nie rozpowiadał o wygranej…
– Szwagier?! – powiedziałem ze zdumieniem. – Ty draniu… Dlaczego? I kim jest ten drugi złamas?
Nadal milczał. Tak mu chyba było łatwiej w tej sytuacji.
– Dlaczego? – roześmiał się policjant.
– Motyw stary jak świat, panie Januszu. Pieniądze. A tego drugiego raczej pan nie zna. Za to my doskonale, bo to stary kajdaniarz i oszust. Dobrze, że pańska żona nie dała się zastraszyć, tylko od razu zawiadomiła nas o porwaniu. Dzięki temu namierzyliśmy ten dom już wczoraj.
Pomyślałem, że Hanka absolutnie zasłużyła, aby decydować o tym, na co wydamy niespodziewanie odzyskane pieniądze. Nawet gdyby je chciała upłynnić na jakieś drobiazgi, chociaż na to była zbyt odpowiedzialna. Tak czy inaczej, cała ta wygrana jakoś przestała mnie cieszyć. Potrzebowałem czasu, żeby ochłonąć.