„Mówią, że żona musi dobrze wyglądać, żeby facet nie poszedł do innej. Ja nie chciałam być tylko ozdobą męża”
„Moja matka powtarzała mi od dziecka, że kobieta musi się starać, bo mężczyźni są wzrokowcami. Ale ja coraz częściej czułam, że w jego oczach nie jestem osobą, tylko dodatkiem do jego sukcesu. Trofeum, które musi lśnić, bo inaczej straci na wartości. A ja nie chciałam już lśnić – chciałam być sobą”.

- Redakcja
Na początku było jak w bajce. Paweł obsypywał mnie komplementami, patrzył tak, jakby nie widział na świecie nikogo poza mną. Pamiętam pierwszą randkę – przyszedł po mnie z bukietem lilii, bo powiedziałam mu kiedyś, że uwielbiam ich zapach. Szeptał mi do ucha, że jestem najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu spotkał. Czułam się wyjątkowa, podziwiana, pożądana.
Zaręczyliśmy się po roku. Ślub był jak z katalogu – elegancka sala, białe kwiaty, suknia uszyta na miarę. Goście mówili, że wyglądamy jak para z żurnala. Paweł całował mnie w czoło, mocno przytulał, obiecywał, że zawsze będę jego księżniczką. Nie zauważyłam wtedy, że już wtedy nie mówił nic o moim szczęściu – tylko o moim wyglądzie.
Z czasem jego uwielbienie zaczęło mnie męczyć. Każdy poranek zaczynał się od „Kochanie, ale zadbaj dziś o siebie, dobrze?”, jakbym miała obowiązek być dla niego ozdobą. Kiedy wracał z pracy, patrzył na mnie krytycznie – dostrzegał każdy cień pod oczami, każdy odrost we włosach. Nie pytał, jak mi minął dzień. Pytał, czemu nie założyłam sukienki, skoro mam takie zgrabne nogi.
Próbowałam zrozumieć, tłumaczyłam sobie, że po prostu chce mieć zadbaną żonę. Moja matka powtarzała mi od dziecka, że kobieta musi się starać, bo mężczyźni są wzrokowcami. Ale ja coraz częściej czułam, że w jego oczach nie jestem osobą, tylko dodatkiem do jego sukcesu. Trofeum, które musi lśnić, bo inaczej straci na wartości. A ja nie chciałam już lśnić – chciałam być sobą.
Czułam się bezsilna
Wracałam do domu zmęczona. W pracy był istny chaos, szefowa zmieniała koncepcję projektu co pięć minut, a ja miałam ochotę tylko zdjąć buty, wziąć szybki prysznic i zawinąć się w koc. Kiedy otworzyłam drzwi, Paweł stał przy kuchennym blacie i właśnie kończył rozmowę przez telefon. Pachniało drogimi perfumami, a na stole stało wino.
– Przygotowałaś się już? – zapytał zamiast „Cześć” i nawet na mnie nie spojrzał.
– Przygotowałam? – zmarszczyłam brwi.
Dopiero wtedy uniósł wzrok.
– Julia, proszę cię… Mówiłem ci, że dziś kolacja u Wojtka. Partnerzy z Londynu, bardzo ważna sprawa. – Westchnął, jakby musiał tłumaczyć coś dziecku. – Ubierz się elegancko, mamy tam dobrze wyglądać.
Oparłam się o futrynę i przez chwilę po prostu na niego patrzyłam. Może czekałam, aż zapyta, jak mi minął dzień? Albo czy mam w ogóle ochotę gdziekolwiek iść?
– Paweł, naprawdę nie mam siły – powiedziałam w końcu. – Cały dzień latam w biurze, jutro muszę wstać o szóstej, chcę po prostu odpocząć. Zrozum, że czasem nie mam ochoty się stroić, wolę być sobą.
Skrzywił się, jakby to, co powiedziałam, brzmiało dla niego absurdalnie.
– Być sobą? Czyli kim? Zaniedbaną kobietą, której nie obchodzi własny mąż?
Poczułam, jak zaciska mi się gardło.
– To nie o to chodzi – powiedziałam wolniej. – Po prostu… czuję się, jakby mój wygląd był dla ciebie ważniejszy niż ja.
Zaśmiał się krótko i bez cienia rozbawienia.
– Julia, proszę cię, każdemu mężczyźnie zależy, żeby jego żona dobrze wyglądała. Kiedyś się starałaś.
To „kiedyś” zabolało mnie bardziej, niż byłam gotowa przyznać. Nagle poczułam, jak zbiera mi się na płacz – nie ze smutku, tylko z frustracji, z tej przerażającej bezsilności, kiedy widzisz, że dla kogoś, kogo kochasz, jesteś jedynie ładnym obrazkiem.
– A może kiedyś myślałam, że to miłość – powiedziałam cicho – a to była tylko gra pozorów?
W jego oczach zobaczyłam coś, czego nigdy wcześniej tam nie widziałam. Pogardę.
Byłam tylko jego wizytówką
Na kolacji było tak, jak zawsze - nudno i sztywno. Wróciliśmy do domu późno. Zrzuciłam z siebie sukienkę, zmyłam makijaż i położyłam się do łóżka. Nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc spokojny, równy oddech Pawła. Jakby nic się nie stało. Jakby jego słowa nie wrzynały mi się w myśli, nie odbijały się echem w mojej głowie. „Kiedyś się starałaś.” Co to właściwie znaczyło? Że przestałam być dla niego atrakcyjna? Że jeśli nie spełniam jego oczekiwań, to mogę zostać odstawiona na bok jak niemodna sukienka?
Około drugiej w nocy wstałam i wyszłam na balkon. Nocne powietrze było chłodne, rześkie. Oparłam się o balustradę i spojrzałam w dół, na niemal puste ulice. Tyle razy wmawiałam sobie, że przesadzam, że może to ze mną jest coś nie tak. Ale przecież widziałam to od dawna. Te jego spojrzenia, kiedy wybierałam wygodne dżinsy zamiast dopasowanej sukienki. Komentarze rzucone niby od niechcenia: „Nie chcesz się umalować? Będziesz lepiej wyglądać na zdjęciach”. „Wiesz, trochę schudłaś, ale mogłabyś jeszcze popracować nad udami.” Nigdy nie mówił wprost, ale czułam, że jego akceptacja jest warunkowa. Że moje ciało nie należy do mnie – jest jego wizytówką.
Następnego dnia zadzwoniłam do mamy.
– Mamo… a co jeśli Paweł mnie nie kocha? Jeśli kocha tylko to, jak wyglądam?
Przez chwilę w słuchawce było cicho, a potem usłyszałam jej westchnienie.
– Nie przesadzaj, dziecko. W małżeństwie trzeba się starać.
Zacisnęłam palce na telefonie.
– Ale czy tylko ja mam się starać?
– Mężczyźni są jacy są – odpowiedziała tonem, jakby to wszystko było oczywiste. – Chcesz, żeby patrzył na inne?
Wtedy poczułam ten ciężar. Ten sam, który dźwigała moja matka przez całe życie. I nagle zrozumiałam, że nie chcę tak skończyć.
Nie byłam szczęśliwa
Nie poszłam tego dnia do pracy. Zostałam w łóżku, wpatrując się w sufit, choć nie pamiętam, żebym kiedykolwiek miała w zwyczaju uciekać od obowiązków. Ale nie miałam w sobie siły, żeby znowu wciskać się w dobrze skrojone ubrania, malować twarz i udawać, że wszystko jest w porządku.
Dopiero po południu zebrałam się na to, by wstać i wyjść. Zadzwoniłam do Anki, koleżanki z biura.
– Muszę się wygadać. Możemy się spotkać? – zapytałam, a ona nawet nie dopytywała, czy coś się stało.
Spotkałyśmy się w małej knajpce niedaleko mojego mieszkania. Lubiłam tam przychodzić – było kameralnie, cicho, bez nadęcia. Anka zdążyła już zamówić dla nas wino, zanim zdążyłam usiąść.
– No dobra, gadaj – powiedziała, nalewając mi do kieliszka.
Przez chwilę nie mówiłam nic, tylko kręciłam kieliszkiem w dłoniach. W końcu wyrzuciłam z siebie wszystko – o naszej kłótni, o tych wszystkich jego komentarzach, o tym, jak coraz częściej czułam się kimś zupełnie obcym we własnym domu. Anka słuchała w milczeniu, a kiedy skończyłam, tylko pokręciła głową.
– Julka, a kiedy ostatni raz czułaś się szczęśliwa?
Zaskoczyło mnie to pytanie. Otworzyłam usta, ale nie potrafiłam od razu odpowiedzieć.
– Nie pamiętam – powiedziałam w końcu.
Anka wbiła we mnie przenikliwe spojrzenie.
– To odpowiedź, której szukałaś.
Wróciłam do domu późnym wieczorem. Paweł już spał. Weszłam do łazienki, zmyłam makijaż, zdjęłam kolczyki. Potem, zamiast pójść do łóżka, usiadłam przed lustrem i spojrzałam na siebie. Nie w sposób, w jaki patrzył na mnie Paweł, szukając niedoskonałości. Nie w sposób, w jaki patrzyłam ja, próbując je ukryć.
Po prostu patrzyłam. I po raz pierwszy od lat przyszła mi do głowy myśl: a jeśli po prostu odejdę?
Poczułam ulgę
Nie mogłam przestać myśleć o tym, co powiedziała Anka. Odpowiedź była przecież tak oczywista, a jednak sama nigdy nie odważyłam się jej wypowiedzieć. Od jak dawna nie byłam szczęśliwa? Od kiedy w naszym małżeństwie liczył się tylko wygląd, a nie ja?
Przez kilka następnych dni obserwowałam Pawła. Wracał do domu, całował mnie w policzek, jakby to był jedynie rytuał, nie czułość. Pytał, czy umówiłam się już do fryzjera, bo „mogłabym odświeżyć kolor”. W weekend zerknął na mnie zza gazety i rzucił: „Może byśmy wyskoczyli na jakieś zakupy? Mogłabyś kupić coś ładnego”.
Nie pytał, jak się czuję. Czy mam dobry dzień. Czy czegoś potrzebuję.
Któregoś wieczoru, kiedy oglądał wiadomości, wstałam z kanapy i bez słowa poszłam do sypialni. Wyjęłam z szafy walizkę i postawiłam ją na łóżku. Otworzyłam ją powoli, jakby każdy ruch wymagał ode mnie ogromnego wysiłku. Potem zaczęłam się pakować. Nie spieszyłam się, składałam rzeczy starannie, układałam je ostrożnie, jakby to, co robię, miało znaczenie.
Nie myślałam o tym, co powiem. Właściwie… nie czułam potrzeby tłumaczenia się. Kiedy skończyłam, przez chwilę patrzyłam na obrączkę na palcu. Zdjęłam ją i położyłam na nocnym stoliku. Błysnęła lekko w świetle lampki. To było dziwne. Nie czułam smutku. Nie czułam strachu. Tylko ulgę.
Chciałam być sobą
Kiedy nad ranem Paweł się obudził, mnie już nie było.
Nie wiem, jak długo leżał w łóżku, zanim zauważył brak walizki w szafie, puste miejsce po moich kosmetykach, brak mojej torebki na wieszaku przy drzwiach. Może dopiero wtedy, gdy wszedł do kuchni i zobaczył na stole obrączkę.
Nie zostawiłam listu, żadnych wyjaśnień. Bo i co miałabym napisać? Że po raz pierwszy od lat spojrzałam na siebie jak na kogoś, kogo warto wysłuchać, a nie tylko podziwiać? Że miał mnie za trofeum, które miało błyszczeć, ale nie mówić? Że nie pamiętam, kiedy ostatni raz poczułam, że czuję się sobą, że to moje życie?
Siedziałam na tylnym siedzeniu taksówki i patrzyłam na przesuwające się za oknem budynki. Nie miałam planu, nie wiedziałam, co dalej. Ale po raz pierwszy od dawna to mnie nie przerażało – czułam się lekka.
W telefonie migała nieodebrana wiadomość od Anki.
„Cokolwiek postanowisz – masz mnie.”
Uśmiechnęłam się pod nosem. Może po prostu zacznę od tego. Od kogoś, kto widzi mnie taką, jaką jestem. Nie ozdobę. Nie dodatek.
Tylko Julię.
Julia, 36 lat