„Może i jedliśmy truskawki z działki i tanie parówki, ale byliśmy szczęśliwi. Po wygranej w totka wszystko się posypało”
„Byliśmy małżeństwem od ponad 40 lat. Żyliśmy skromnie, ale spokojnie. Zawsze powtarzaliśmy, że szczęścia nie mierzy się w złotówkach. Nasza codzienność? Kawa o siódmej rano, krzyżówki przy kuchennym stole, spacery po osiedlu, sobotnie wyprawy do biblioteki. I naprawdę – byliśmy szczęśliwi. Aż do tej cholernej wygranej...”.

- Redakcja
Nazywam się Edward. Mam sześćdziesiąt sześć lat. Przez większość życia byłem maszynistą – najpierw na krótkich trasach, potem długodystansowych. Kolej była moją dumą, ale nie będę ukrywał – czekałem na emeryturę jak na zbawienie. Praca, choć dawała satysfakcję, wykańczała. Zmiany, nocki, deszcze, mrozy. Tylko jeden powód sprawiał, że chciałem wracać – Ania.
Anna to moja żona. Jesteśmy razem ponad czterdzieści lat. Żyliśmy skromnie, ale spokojnie. Zawsze powtarzaliśmy, że szczęścia nie mierzy się w złotówkach. Nasza codzienność? Kawa o siódmej rano, krzyżówki przy kuchennym stole, spacery po osiedlu, sobotnie wyprawy do biblioteki. Anna zawsze miała nos w książce, a ja przy niej jakoś też się przekonałem do czytania. Najczęściej wybieraliśmy stare kryminały albo literaturę faktu – nic ambitnego, ale dobrze się przy tym rozmawiało.
Nie mieliśmy dzieci. Jakoś się nie złożyło, a potem było już za późno. Pogodziliśmy się z tym. Znaleźliśmy inne źródła radości: wyjazd na działkę, sadzenie pomidorów, pieczenie ciasta drożdżowego z jabłkami, które zawsze zjadałem zanim wystygło.
Anna była kobietą prostą, ale nie prostacką. Miała swoje zasady, ceniła spokój, rytm. Nigdy nie marzyła o wielkim świecie, choć czasem, przy winie, mówiła:
– Ciekawe, jakby to było wsiąść do samolotu. Takiego wielkiego, co ma dwa piętra.
Ale zaraz potem dodawała:
– E tam, człowiek by się tylko bał, że się rozbije.
Uczyliśmy się żyć skromnie, ale z wdzięcznością. I naprawdę – byliśmy szczęśliwi. Aż do tej cholernej wygranej...
Wszystko się zmieniło
– Edward! – usłyszałem, jak woła mnie z kuchni. – Chodź no tu, szybko!
Z trudem poderwałem się z fotela. Już chciałem marudzić, że dopiero co usiadłem, ale coś w jej głosie sprawiło, że zamilkłem. Wszedłem do kuchni i zobaczyłem, że trzyma w rękach kupon. Dłoń jej się trzęsła, oczy miała jak pięciozłotówki.
– Wygrałam – wyszeptała. – Wyobraź sobie, Edward... wygrałam!
Z początku nie zrozumiałem. Patrzyłem tylko na nią, potem na kupon, potem znów na nią. Wzięła telefon, otworzyła aplikację, pokazała wyniki. Siedem cyfr. Wszystkie jak na kuponie.
– Rety... – tylko tyle zdołałem wykrztusić.
Początkowo było jak w bajce. Euforia, śmiech, niedowierzanie. Skakaliśmy po kuchni jak dzieci. Anna płakała, ja ją przytulałem. Mieliśmy milion trzysta tysięcy. Cała suma. Nie do uwierzenia. Następnego dnia zaczęły się rozmowy.
– Może pojedziemy do Paryża? Albo kupimy nowe meble, bo te to już antyki... A może zmienimy mieszkanie? – mówiła podekscytowana, a ja czułem, jak powoli robi mi się ciasno w naszym dawnym życiu.
– Aniu, po co nam to wszystko? Przecież jest dobrze – próbowałem tonować.
Ale już wtedy widziałem w jej oczach coś nowego. Jakby obudziła się w niej jakaś inna kobieta – z marzeniami, które wcześniej trzymała gdzieś głęboko.
Zacząłem się niepokoić. Coś się w niej zmieniało. Nie była już tą samą Anną, z którą układałem pasjanse przy kuchennym stole. Pieniądze ją ożywiły – i odsunęły ode mnie.
Czułem się jak stary mebel
– A wiesz, Edward, że Ela chodzi na zabiegi odmładzające? – rzuciła pewnego dnia przy śniadaniu. – Mówiła, że to nie boli, a skóra potem taka napięta, młodsza o dziesięć lat.
Spojrzałem znad gazety. Anna miała na sobie błyszczący, jedwabny szlafrok – nowy, zapewne drogi. Na twarzy makijaż. Rzęsy podkręcone, usta pomalowane jak na wesele.
– A po co ci to? – zapytałem ostrożnie.
– A czemu nie? – odpowiedziała tonem, który znałem aż za dobrze. Oznaczał: „Nie pytaj, i tak zrobię po swojemu”.
Zaczęła znikać z domu. Najpierw na „małe zakupy”, potem „na kawę z koleżanką”, a wieczorem „spotkanie w klubie kobiet sukcesu”. Klub kobiet sukcesu? Anna?
Kiedyś wróciła późnym wieczorem, w butach na obcasie, których wcześniej nie miała.
– Gdzie byłaś? – zapytałem spokojnie.
– Spotkanie, mówiłam. I nie patrz tak. Mam prawo do życia, Edward. Nie jestem już tylko twoją żoną, gospodynią i kucharką.
Zamurowało mnie. Patrzyłem na nią, jakby była obcą osobą.
– Ale... przecież my mieliśmy wszystko. Mieliśmy siebie – powiedziałem cicho.
– Może ty to miałeś. Ja miałam stagnację.
Rozmowy stały się trudne, krótkie, gorzkie. Przestaliśmy się śmiać, przestaliśmy razem milczeć. Anna zaczęła mówić językiem reklam – o luksusie, zasługiwaniu na więcej, o kobiecej sile. A ja... ja czułem się jak stary mebel, którego chce się wymienić na nowszy model.
Stała się inną osobą
Zauważyłem, że coś się zmieniło w jej spojrzeniu. Było jakby nieobecne, patrzyła na mnie, ale jak przez szybę. Siedzieliśmy razem w salonie, ja czytałem gazetę, ona gapiła się w telewizor, który nawet jej nie interesował. Zmieniło się coś więcej niż jej ubrania czy zainteresowania. Zmieniła się cała ona.
Wieczorem zebrałem się na odwagę.
– Aniu... jesteś ze mną jeszcze szczęśliwa?
Nie odpowiedziała od razu. Po długiej chwili wstała, zgasiła lampkę, usiadła z powrotem.
– Nie wiem – powiedziała cicho. – Czasem mam wrażenie, że przez całe życie żyłam tylko twoim rytmem. A teraz, gdy mogę wszystko, chcę chociaż raz... po swojemu.
– Ale przecież żyliśmy dobrze. Mieliśmy siebie.
– Tak. I było spokojnie. Bezpiecznie. Ale teraz... Teraz czuję, że czegoś mi brakowało. Że we mnie było więcej, tylko... nigdy sobie na to nie pozwoliłam.
Zamilkłem. Czułem, że nie mam jak odpowiedzieć.
– I co teraz? – zapytałem w końcu.
– Nie wiem. Może się pogubiłam. Może za bardzo zachłysnęłam się tym wszystkim... Ale nie potrafię już wrócić do tego, co było.
Siedzieliśmy w ciszy. Patrzyłem na kobietę, z którą zjadłem tysiące wspólnych śniadań, i nie poznawałem jej.
– To ja się pogubiłem, Aniu – szepnąłem. – Bo już nie wiem, czy jestem twoim mężem, czy tylko wspomnieniem życia, którego już nie chcesz.
A ona nie zaprzeczyła.
Zostawiłem swój świat
Pamiętam, jak pakowałem sweter, ten granatowy, w którym jeździliśmy na działkę. Przez chwilę się zawahałem. Zostawić? Zabrać? W końcu wrzuciłem go do torby. Pachniał jeszcze jej płynem do płukania.
Anna siedziała na kanapie, w jednej ręce miała kubek z zimną już herbatą, w drugiej – złożoną gazetę. Nie próbowała mnie powstrzymać. Wiedziała, że to nie chwila impulsu. Że dojrzewało to we mnie długo.
– Odchodzę – powiedziałem cicho, stając w drzwiach. – Nie chcę być gościem w swoim małżeństwie. Nie poznaję cię, Aniu.
Uniosła na mnie wzrok. Spokojny, zmęczony.
– Nie zatrzymam cię – odparła równie cicho. – Może rzeczywiście... nie ma już do czego wracać.
– Wiesz, co boli najbardziej? – spojrzałem na nią ostatni raz. – Że nie zdradziłaś mnie z kimś. Tylko z wersją siebie, o której nigdy mi nie powiedziałaś.
Zacisnęła usta. Łzy napłynęły jej do oczu. Ale nie podeszła. Nie złapała mnie za rękę. Nie powiedziała: „zostań”.
Wyszedłem.
W klatce schodowej pachniało smażoną cebulą z któregoś mieszkania. Znałem ten zapach – to była codzienność. Ale teraz czułem, jakby należała już do kogoś innego. Do ludzi, którzy jeszcze nie stracili swojego świata.
A ja właśnie swój zostawiłem za sobą. Z cichym „klik” drzwi.
Od dawna nie była moja
– Nie wierzę, że naprawdę od niej odszedłeś – powiedział Michał, zanim jeszcze usiadłem. – Ty? Przecież zawsze mówiłeś, że Ania jest dla ciebie wszystkim.
– Tak było – odpowiedziałem spokojnie, choć wewnątrz wszystko we mnie dudniło. – Ale ona już nie była moją Anią. Od dawna.
– Ale… tak po prostu? Spakowałeś się i wyszedłeś?
– Nie było nic „po prostu”. Słowa, spojrzenia, cisze między zdaniami. A potem któregoś dnia obudziłem się i zrozumiałem, że siedzę obok kobiety, która mnie nie dostrzega. Patrzy, ale nie widzi.
Michał potarł czoło. W jego oczach nie było litości, tylko szczere zdumienie i… może trochę złości.
– Przecież mieliście dobre życie. Skromne, ale swoje.
– Ona już go nie chciała. Mówiła, że przez całe życie coś w sobie tłumiła. Że teraz wreszcie może być kimś więcej. A ja? Ja byłem tłem. Przeszłością, której trzeba się pozbyć, żeby ruszyć naprzód.
– Myślałem, że po tylu latach razem ludzie się nie zostawiają. Że przynajmniej na starość można mieć pewność.
Uśmiechnąłem się smutno.
– Widzisz, Michał… Ja też tak myślałem. Ale czasem ludzie dojrzewają do rozstań wtedy, gdy powinni się już trzymać razem. A może właśnie wtedy najłatwiej się odpuszcza.
Siedzieliśmy w ciszy. Wokół nas życie toczyło się jak zwykle. Kelnerka zbierała filiżanki, ktoś za oknem przechodził z balonem w ręku. Wszystko zwyczajne. Takie, jakim ja chciałem żyć.
– I co teraz? – zapytał Michał cicho.
– Teraz uczę się być sam. I nie tęsknić za kimś, kto już dawno odszedł, chociaż siedział tuż obok.
Czuję tylko pustkę
Mieszkam sam od kilku miesięcy. Kawalerka w starym bloku, niedaleko parku. Codzienność wróciła do rytmu – wstaję o tej samej porze, robię kawę, czytam gazetę. Ale cisza jest inna. Głębsza. I chłodniejsza.
Nie ma Anny. Nie ma zapachu jej perfum, śmiechu z telewizji, kiedy oglądała stare komedie. Nie ma trzasku drzwi od szafki, do której zawsze zapominała schować kawę. Czasem słyszę jej głos w swojej głowie – „Edward, nie garb się” albo „Zgaś to światło, nie jesteśmy elektrownią”.
Zastanawiam się, co robi teraz. Czy jeszcze tęskni za tym, co było? A może pławi się w luksusie, z nowymi znajomymi, których poznała dzięki tej wygranej? Nie wiem. I może już nie chcę wiedzieć.
Czasem patrzę na zdjęcie, które stoi na regale. Stare, sprzed dwudziestu lat. Siedzimy na ławce na działce, ona trzyma książkę, ja coś mówię i się śmieję. Zatrzymani w czasie. Bez pieniędzy, bez podróży, bez cudów.
– Ona wtedy jeszcze była sobą – mówię do tego zdjęcia. – I ja byłem sobą. I to wystarczało.
Nie czuję nienawiści. Nawet żalu nie mam już takiego, jak wcześniej. Tylko pustkę. Jak po śnie, który był piękny, ale się skończył. Nie da się go przewinąć ani przeżyć jeszcze raz. Trzeba wstać, ubrać się i żyć dalej.
Zwyczajnie. Tak, jak zawsze potrafiłem najlepiej.
Edward, 66 lat
Czytaj także:
- „Mam 50 lat i pensjonat nad morzem. Gdy mój eks stanął na progu, zalała mnie fala wspomnień. Rozwód to nie zawsze koniec”
- „Odbierałam sobie od ust, byle moja mama nie odczuła biedy. Przypadkiem odkryłam, że fortunę ukryła głęboko pod ziemią”
- „Synowa zabroniła wnukom mnie odwiedzać. Razem z ich śmiechem odebrała mi sens codzienności”