Reklama

Leżałam na podłodze w nieznanym mi pomieszczeniu. Co to było? Kuchnia? Salon? Podłoga była kamienna i czerwona.

Reklama

– Przepraszam – powiedziała pochylająca się nade mną kobieta o czarnych włosach. – Nie chciałam tego… Proszę, nie umieraj…

To była moja krew. Wypływała z mojego boku w rytmie bicia serca. Chlup, chlup, chlup… tętnica wypluwała czerwień, a ja patrzyłam ze zdumieniem na długi niebieski trzonek wystający spomiędzy moich żeber.

Kiedy zrozumiałam, że to trzonek śrubokrętu, wszystko zaczęło się rozmywać. Ale zdążyłam jeszcze zauważyć, że to nie była moja jedyna rana. Cała byłam pokłuta, chociaż – dziwne – nic mnie nie bolało.

Obudziłam się w ciszy. Byłam w swoim pokoju, pies Suseł spał rozwalony na fotelu.

Zobacz także

Sen mara, Bóg wiara

Trudno powiedzieć, żeby to był zły sen. Nie czułam w nim bólu, nie bałam się. Miewałam już gorsze koszmary. Byłam w płonącym budynku i widziałam, jak palą się nogawki moich spodni, leżałam pod tramwajem i widziałam swoją odciętą rękę leżącą kilka metrów dalej, spadałam z jakiegoś mostu i uderzałam o lodowatą wodę… Te sny towarzyszyły mi od dzieciństwa, ale nie powodowały traumy.

– Sen mara, Bóg wiara – mówiła moja babcia. – Przeżegnaj się, poproś Anioła Stróża o opiekę i śpij dalej – radziła, kiedy przychodziłam do niej wybudzona, bo znowu „umarłam”.

To babcia mnie wychowywała. Rodzice zginęli, kiedy miałam półtora roku. Nie było mi przykro, że ich nie było. Babcia miała stary, przestronny dom z widokiem na rzekę, ogród pełen tajemniczych zakamarków i przyjaciółki, które uwielbiałam. Czułam się szczęśliwa i kochana.

Może byłam dziwnym dzieckiem, ale naprawdę lubiłam siedzieć z kilkoma starszymi paniami, zajadać się ciasteczkami i słuchać, jak opowiadają sobie o bliższych i dalszych znajomych, o tym, kto umarł, kto się rozwiódł i kto urodził dziecko.

To pewnie z tych niekończących się plotek brały się moje sny. Te kobiety – każda miała nieprzebrany szereg znajomych i krewnych, o których dało się opowiadać godzinami, a ja uwielbiałam ich słuchać.

Ona jest wrażliwa – powiedziała kiedyś jedna z nich, babcia Sabina.

Każdą z przyjaciółek babci nazywałam tak samo. Byłam ich wspólną wnuczką, tak mi mówiły.

Nie uważałam się za szczególnie wrażliwą. Zajmowałam się krowami, odbierałam ich porody, jak było trzeba, to zarzynałam kurę na rosół, nie miałam żadnego problemu z patroszeniem ryb. Może też i stąd brały się moje sny o śmierci.

Wychowałam się na wsi, życie i śmierć przeplatały się tam jak białe włosy babci Mileny w warkoczu sięgającym jej łydek.

A potem babcie zaczęły umierać. Najpierw babcia Janeczka, potem babcia Ula. Moja rodzona babcia Euzebia. Miałam już dwadzieścia jeden lat, mogłam mieszkać sama, ale pozostałe staruszki wciąż do mnie przychodziły, jakby musiały upewniać się, że sobie radzę.

Lubię kryminały

Kiedy odeszła ostatnia z nich, miałam trzydzieści dwa lata. Przeprowadziłam się do miasta, dom i pole dałam w dzierżawę rodzinie, którą znałam ze wsi. W mieście znalazłam pracę i kupiłam sobie telewizor.

Zaczęłam oglądać telewizję, seriale, filmy. Wciągnęły mnie kryminały, codziennie patrzyłam na kilka różnych trupów na ekranie. Może to stąd brały się moje nocne majaki o umieraniu. Nie wiem, dlaczego uznałam, że akurat ten sen był inny.

Dopiero po kilku dniach odpowiedź uderzyła mnie jak witka babci Grażyny, którą mnie chłostała w ramach jakiegoś rytuału uzdrawiającego, bo przeziębiłam się nad rzeką. Pamiętam, że to bolało, ale to był dobry ból, bo zaraz potem ustąpiły i gorączka, i swędząca wysypka na całym ciele.

– Ona jest wrażliwa – znowu wtedy padły te słowa, ale uznałam, że pewnie chodzi o to, że łatwo łapię różne zarazki i się przeziębiam. Grunt, że witki babci Grażyny pomogły i utrzymały choroby z daleka ode mnie przez kolejne lata.

No i teraz ta odpowiedź – spadła jakby ze świstem świadomości, co było innego w tym śnie.

Osoba. Nigdy nie widziałam osób. Zawsze „umierałam” w samotności, chociaż nigdy w spokoju. To zwykle była śmierć gwałtowna, ale nigdy nie widziałam ani nie słyszałam w snach innych ludzi. A teraz ta czarnowłosa kobieta. Poznałabym ją na ulicy.

Widziałam w jej oczach przestrach, ale nie żal, chociaż mówiła, że nie chciała. Całą sobą czułam, że ona chciała. Pamiętałam trzonek narzędzia wystającego z mojego ciała, rany na brzuchu i szyi. Krew na posadzce. Skąd się brały takie sny?

Nigdy nie wyszłam za mąż. Nie brakowało mi mężczyzny, właściwie to nie rozumiałam, o co tyle szumu z tą miłością i seksem. Ja miałam kota, orchidee i fajkę, którą nabijałam mieszanką tytoniu wedle receptury mojej babci. Ona paliła fajkę do końca życia, ja zaczęłam w wieku czterdziestu lat i nie mogłam przestać.

Najwyraźniej byłam nie tylko dziwnym dzieckiem, ale i zupełnie niekonwencjonalną dorosłą. I absolutnie mi to nie przeszkadzało.

To chyba „mój” trup

Pamiętam, jak do pracy przyszła nowa kierowniczka. W biurze nie paliłam fajki i nosiłam białe bluzki, ale i tak wszyscy uważali mnie za dziwaczkę. Nie miałam nic przeciwko, bo dzięki temu trzymali się ode mnie z daleka i nie zagadywali mnie o jakieś sprawy, o których wyczytali w internecie.

Ta nowa kierowniczka jednak chyba strasznie chciała się zintegrować z każdym pracownikiem i zagoniła mnie w przerwie do stołówki niczym pies pasterski niepokorną owcę, która nie chce iść za stadem.

– Słyszeliście o tym morderstwie? – zapytała podekscytowanym głosem i momentalnie stanęły mi przed oczami babcie dzielące się smakowitymi historiami przy ciasteczkach i nalewce z czarnego bzu.

– Tak, to straszne! Mieszkam dwa domy dalej – powiedziała jedna z pracownic. – Znałam tego mężczyznę. Dobry sąsiad. Wiecie, że aresztowali jego żonę? Niby nie było jej wtedy w domu, ale wiadomo, zawsze pierwszą podejrzaną jest żona, no nie?

Nagle bardzo zatęskniłam za babcią Euzebią i jej przyjaciółkami. One też plotkowały o innych, ale to było jakieś inne, bardziej osobiste. Jakby zastanawiały się, jak pomóc tym ludziom. Potem ja szłam na górę, a one zostawały i dalej szeptały. Czasami czułam dziwne zapachy, czasem budziło mnie migotanie świec w szczelinach między deskami. Nie wiem, co robiły.

Kiedy raz zapytałam, babcia Sabina powiedziała, że kiedyś się dowiem. Kiedy przyjdzie mój czas. A gdy zapytałam, jak niby poznam ten czas, babcia Milena odpowiedziała, że dowiem się tego ze snów.

Sprawa budziła sensację

Pięćdziesięciolatek został zamordowany we własnym garażu. Ktoś zadał mu kilkanaście ran kłutych, podobno nożem do otwierania kartonów. I nagle doznałam olśnienia. To nie był śrubokręt! To coś, co wbijało się w moje żebra. To był nóż do cięcia kartonu, piekielnie ostry, wiem, bo taki miałam.

W tamtej chwili domyśliłam się, że ten sen znaczył więcej niż poprzednie. Kiedy wróciłam z pracy do domu, zaczęłam szukać informacji o tym zabójstwie. Na zdjęciach w serwisach zobaczyłam jakiegoś mężczyznę, ale zupełnie go nie kojarzyłam, i jego żonę, też mi obcą. Wyczytałam, że żona została zwolniona z aresztu, policja podejrzewa, że mordercą był włamywacz. Ale dowodów nie mieli.

– Ten nieboszczyk miał romans z jedną taką radną – powiedziała. – Sprawa jest ciągle wyjaśniania, ale już wiadomo, że to ona… Co za straszna historia!

I wtedy zrozumiałam, że nie byłam wrażliwa, tylko Wrażliwa.

Miałam dar, o którym doskonale wiedziały babcia Euzebia i jej przyjaciółki, kimkolwiek były te niezwykłe kobiety. Jakiś czas później potwierdziła to babcia Milena. Nie wiem, dlaczego akurat ona, może babcie jeszcze za życia wybrały ją do tego zadania? Tak czy siak, Milena przyśniła mi się, z tym swoim imponującym warkoczem i ciepłym uśmiechem.

– Jesteś taka jak my – powiedziała w tym śnie. – Ale czujesz więcej. Znajdź przyjaciółki, nie bądź sama.

Zrozumiałam, że moja wrażliwa dusza, podświadomość czy cokolwiek to jest, potrafi „przejąć” obrazy, które pojawiają się w umyśle umierającej w gwałtowny sposób osoby. Powstaje jakieś połączenie, most energetyczny, sama nie wiem co… ale moje dziwne sny to zawsze ostatnie chwile kogoś, kto nie spodziewał się własnej śmierci.

Tylko raz „byłam” w umyśle człowieka zamordowanego i widziałam zabójcę. Nie wiem, czy to się powtórzy i co wtedy mam zrobić. Ale wiem, że muszę poszukać wsparcia innych kobiet z darami takimi jak mój.

Reklama

Z wiekiem zrozumiałam, kim były moje babcie. Były Wrażliwe. Wiedziały i czuły więcej. Razem pomagały, ratowały, używając naturalnych metod i swoich talentów. Brakuje mi ich, ale wiem, że znajdę nowe przyjaciółki. My, kobiety, bardzo często dostajemy od natury rozmaite „dary”, chociaż dzisiejszy świat robi wszystko, byśmy ich nie odkryły. Wiem, że niedługo podążę śladami babci Euzebii i jej sióstr. To będzie wspaniały czas!

Reklama
Reklama
Reklama