Reklama

W tym miesiącu nie wystarczyło nawet na czesne za żłobek. Wcześniej próbowałam różnych sposobów – od pożyczek u koleżanek po dorabianie nocami na zleceniach, kiedy mały już spał. Jednak wtedy nie było z czego dołożyć. Żłobek kosztuje swoje, a przecież nie mogłam z niego zrezygnować – potrzebowałam tych kilku godzin dziennie, żeby w ogóle zarobić na życie.

Reklama

Nie miałam pieniędzy

Weszłam do mieszkania z siatką pełną zakupów, a od progu przywitał mnie znajomy widok – mój mąż siedział na sofie, w dresie, z padem do konsoli w dłoni. W telewizorze znowu jakaś gra. Obok niego kubek po kawie i talerz z resztkami śniadania, które zrobiłam rano.

– Możesz sprzątnąć po sobie naczynia? – rzuciłam, zdejmując kurtkę.

– Miałem zamiar, serio. Tylko... wiesz, mecz mi się przedłużył – odpowiedział, nie odrywając wzroku od ekranu.

Postawiłam zakupy na kuchennym blacie i wyjęłam mleko, masło, bułki i jogurty. Wszystko odliczone co do złotówki. Promocje, kupony, porównywanie cen w trzech sklepach. Zawsze to samo.

– A ty? Co dzisiaj robiłeś? – zapytałam, chociaż znałam odpowiedź.

– Wysłałem jedno CV. I dzwoniłem w sprawie tej oferty w magazynie, ale powiedzieli, że już nieaktualna.

– Jedno CV? Przez cały dzień?

Wzruszył ramionami i w końcu spojrzał na mnie z kanapy.

– Przecież ja się staram. Nikt nie szuka ludzi bez doświadczenia. Wszędzie chcą „od zaraz”, na umowie zlecenie, za grosze.

– A mnie się wydaje, że pasuje ci siedzenie w domu. Z dzieckiem na głowie, rachunkami i żłobkiem to ja latam. A ty od roku masz wakacje.

Zamilkł. Usiadłam przy stole i zaczęłam rozpisywać listę przelewów. Brakowało 130 zł. Przeleciałam wzrokiem po rzeczach. Telefon? Potrzebny. Laptop? Do pracy. Zostało jedno.

– Wiesz co? Jutro sprzedam pierścionek.

– Serio? Taki był ładny... – mruknął.

– Nie ładny. Bezużyteczny – odpowiedziałam bez cienia żalu.

Spojrzałam na niego bez słowa

Zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi do lombardu, czułam ukłucie w żołądku. Nie dlatego, że było mi żal pierścionka. Chodziło raczej o to, że to wszystko staje się zbyt oczywiste i normalne. Sprzedawanie, kombinowanie, przepraszanie za własne potrzeby. Facet za ladą nawet nie podniósł wzroku, kiedy pokazałam mu pudełko.

Złoto? Ile karatów? – zapytał sucho.

– Jest wycena na certyfikacie – podałam mu papierek.

Dwieście czterdzieści złotych.

– Tylko tyle?

– No, nie wliczamy sentymentu, proszę pani.

Wróciłam do domu z kopertą i paragonem. Miałam ochotę rzucić to wszystko na stół i powiedzieć: „Proszę bardzo, oto nasza romantyczna historia”. Zamiast tego po prostu zrobiłam herbatę.

Sprzedałaś? – zapytał z kanapy, nawet nie odrywając wzroku od ekranu.

– Sprzedałam – potwierdziłam, mieszając cukier.

– I co, starczy na żłobek?

– Starczy. I jeszcze na pieluchy.

Usiadł ciężko na krześle naprzeciwko.

– Naprawdę nie jestem z tych, co chcą siedzieć w domu.

Spojrzałam na niego bez słowa.

– Może bym coś znalazł, jakbyś mi pomogła z CV… Wiesz, jak to lepiej napisać. I może jakiś kurs… chociażby online?

– A komputer? Myślisz, że sam się spłaci? Moja praca to nie hobby. Każda godzina kosztuje.

– No dobra… ale może w weekend?

Pokręciłam głową.

– W weekend mam sprzątanie klatki i rozliczenia dla klientki. Ty też możesz coś zrobić. Cokolwiek.

Patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu.

Parsknęłam śmiechem

W piątek po południu zadzwoniła do mnie Anka z pytaniem, czy nie wzięłabym za nią zlecenia. Miała klientkę na korektę tekstu, ale jej synek się rozchorował.

– Ty to ogarniesz w dwa wieczory. Stówka na rękę – powiedziała bez owijania.

– Biorę – odpowiedziałam bez wahania.

Wieczorem w kuchni, przy stole zawalonym papierami i kubkiem po trzeciej kawie, zastał mnie mój mąż.

– Co robisz?

– Poprawiam tekst. Na jutro musi być gotowe.

– A może... mogę ci jakoś pomóc?

Spojrzałam na niego zaskoczona.

– W czym niby? Literówki mam sprawdzać z kimś, kto nawet nie czyta podpisów pod zdjęciami?

Zamilkł na chwilę, ale nie wyszedł.

– Dobra, racja – mruknął. – Ale może zrobisz mi to CV? Jak skończysz.

– Serio? W końcu?

– Serio. Wkurza mnie, że ciągle siedzisz po nocach, a ja nic nie robię.

Parsknęłam śmiechem.

Dopiero teraz cię to wkurza?

– Tak naprawdę? Tak. Jakoś... nie wiem. Jak ten pierścionek sprzedałaś, to mnie trzepnęło. Że już naprawdę nie mamy nic.

Wstałam i sięgnęłam po notes.

– Dobrze. Jutro wieczorem usiądziemy. Pod warunkiem że ty ogarniesz kuchnię i zrobisz pranie.

– To wszystko?

– Na start. Potem pogadamy o reszcie.

Skinął głową. Po raz pierwszy od dawna miałam wrażenie, że coś się może zmienić.

Miałam nadzieję

Sobotni wieczór zaczął się obiecująco. Mały zasnął bez marudzenia, kuchnia była ogarnięta, pranie powieszone, a mąż – co dla mnie wciąż brzmiało dziwnie – siedział obok mnie z otwartym laptopem.

– No dobra, to jak to się pisze? – zapytał, stukając palcem w pusty dokument.

– Zacznijmy od tego, gdzie w ogóle pracowałeś.

– No... najpierw w magazynie u Wojtka, potem ta ochrona, no i ostatnio na budowie.

– Okej, to może być. A umiejętności? Co potrafisz?

– Młotek trzymać – rzucił pół żartem.

Spojrzałam na niego spod byka.

– Serio pytam.

– No dobra… potrafię obsłużyć wózek widłowy. I umiem układać kostkę. Trochę też malowałem ściany u tej firmy w zeszłym roku.

– Widzisz? Już coś mamy. Tylko tego nie piszemy tak: „umie trzymać pędzel”, tylko „doświadczenie w pracach wykończeniowych”.

Brzmi lepiej – przyznał.

Pisaliśmy razem przez ponad godzinę. W międzyczasie zrobiliśmy herbatę, dwa razy pokłóciliśmy się o przecinki i raz o to, czy warto podawać szkołę, której nie skończył.

– Wiesz – odezwał się nagle – może to śmieszne, ale pierwszy raz ktoś mi pomaga z czymś takim.

Zamilkłam na chwilę, zaskoczona.

– Teraz zostaje tylko jedno – powiedziałam, zapisując plik. – Wysłać to gdzieś.

Jutro się za to wezmę. Przysięgam.

Nie odpowiedziałam. Nie chciałam słuchać kolejnych obietnic. Jednak po raz pierwszy od bardzo dawna – miałam cichą nadzieję, że może jednak nie skończy się tylko na gadaniu.

Coś się ruszyło

Minął tydzień. Wieczorem siedziałam z laptopem na kolanach i rozliczałam fakturę dla jednej z klientek. Mąż przyszedł z kuchni, trzymając w dłoni telefon.

Wysłałem pięć CV – powiedział, siadając obok. – Do tej firmy transportowej też. I do dwóch hurtowni.

– O, no proszę – uniosłam brwi. – Aż pięć?

– A co, nie wierzysz?

– Nie, wierzę. Po prostu… to nowość.

– Dzisiaj nawet jeden gość odpisał. Mam przyjść na rozmowę w czwartek. Magazyn, dwie zmiany. Umowa zlecenie na początek.

– No i?

– I pójdę. Jasne, że pójdę.

Kiwnęłam głową. Nie chciałam robić z tego wielkiego halo, ale czułam, jak w środku coś mi się rozluźnia. Może to było zwykłe „pójdę”, ale i tak lepsze niż „zobaczę”.

– A mały? Będzie miał miejsce w żłobku jeszcze miesiąc. Potem musimy zdecydować, co dalej.

– Ogarnę do tego czasu. Jak mnie wezmą, może złapię dodatkowe godziny

– To już coś. Ale nie licz na cuda. Musimy planować ostrożnie.

– Wiem – powiedział cicho. – Wiesz, ja nie chciałem, żeby tak to wyglądało. Myślałem, że samo się ułoży.

– Nic się samo nie układa. Wszystko trzeba kleić na bieżąco. I czasem poświęcić coś, na czym ci zależy.

Popatrzył na mnie uważnie.

– Żałujesz, że go sprzedałaś?

– Nie. To był tylko pierścionek. Żłobek kosztuje więcej niż sentyment.

Uśmiechnął się krzywo.

– No to może kiedyś kupię ci nowy.

– A może po prostu zapłacisz za czesne. Na razie to byłby najlepszy prezent.

Serce zabiło mi szybciej

Czwartek minął bez rewelacji. Wrócił z rozmowy zmęczony i trochę przygaszony. Usiadł przy stole, wyjął z kieszeni ulotkę o zasadach BHP.

– Wzięli mnie – powiedział, podając mi kartkę. – Na okres próbny. Trzy tygodnie, potem zdecydują, czy chcą mnie dłużej.

– Super – powiedziałam spokojnie, chociaż serce zabiło mi szybciej.

– Na razie tylko po sześć godzin dziennie plus nocki.

– Dobrze. To już coś. Kiedy zaczynasz?

– Od poniedziałku. Rano.

Pokiwałam głową, odstawiając kubek po herbacie.

– To musimy ogarnąć odbiór młodego ze żłobka. Jeśli ja będę miała zlecenie, może Anka by pomogła. Albo twoja mama?

– Zapytam ją. I... chciałem ci coś jeszcze powiedzieć – zawahał się. – Dzięki, że mnie nie wywaliłaś. Wiesz, że mogłaś.

– Wiem – odpowiedziałam cicho. – Liczyłam, że się w końcu ogarniesz.

– Już nie musisz sprzedawać nic więcej. Postaram się.

Nie odpowiedziałam. Po prostu wstałam, zgasiłam światło w kuchni i usiadłam na kanapie. On dołączył po chwili. Mały spał spokojnie w pokoju obok. A ja po raz pierwszy od miesięcy poczułam, że może… może już nie będę sama w tym wszystkim. Nie miałam pierścionka. Nie miałam oszczędności. Ale miałam spokój. Choćby na chwilę.

Julia, 27 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama