„Musiałem pochować córkę, bo ten drań potrącił ją i uciekł. Nawet najwyższa kara nie zwróci życia mojemu dziecku”
„Pierwszy raz w życiu widziałem, żeby ktoś był tak przerażony. Facet pobladł jak kreda, a ręce mu latały, jakby ktoś mu je ustawicznie podbijał. Czy mogłem się dziwić, że jest w takim stanie? Nie powinienem, bo to właśnie ja go do tego doprowadziłem.”

- Mirosław, 47 lat
Pewnie, zmieniłem się od czasu, kiedy się ostatnio widzieliśmy. Schudłem, miałem zarost, ściąłem włosy na krótkiego jeża. Ale powinien mnie jednak poznać. I może by tak było, gdyby patrzył na moją twarz, a nie w zupełnie inne miejsce. Konkretnie na pistolet w mojej dłoni.
– Kim jesteś? – spytał drżącym głosem. – Czego chcesz?!
– Ładnie sobie mieszkasz – rzuciłem. – Szkoda by było to wszystko stracić, co?
– O co ci chodzi?! – jęknął. – O pieniądze? Dam, ile chcesz… Ile tylko mogę.
Pokręciłem głową i westchnąłem ciężko.
– Nie, panie S. Chodzi mi o ciebie. Naprawdę mnie nie poznajesz? Pewnie, łatwo się zapomina oblicza tych, których się w życiu zdeptało.
Dopiero teraz przeniósł wzrok z broni na moją twarz. I widziałem, jak bardzo się zastanawia. Mogłem to zrozumieć. W końcu wtargnąłem do jego willi siłą, musiało go to wytrącić z równowagi.
Próbował walczyć, ale napotkał wzrokiem wylot lufy
Zwykle ludzie właśnie tak reagują, kiedy grozi im się bronią palną – martwieją, robi im się zimno, rezygnują z oporu. Poza tym kazałem mu usiąść w głębokim fotelu, a sam stałem, gotowy na wszystko.
– To… To pan… – rozpoznał mnie.
Od razu porzucił poufałą formę. Ja tam nie zamierzałem mu „panować”. Nie zasługiwał na szacunek.
– Po co pan przyszedł? – spytał.
– Wyrównać rachunki – odpowiedziałem krótko. – Wina nie może pozostać bez kary.
Milczał z zaciśniętymi ustami. Nie wiedział zupełnie, jak się zachować. Ja również straciłem trochę pewności. W dodatku nadleciały wspomnienia, co sprawiło, że poczułem przypływ złości, ale również żalu. Milena nie była w stanie nic zrobić. Siedziała tylko w fotelu z głową w dłoniach i nawet nie płakała.
– Bardzo mi przykro, ale to konieczne – powiedział policjant. – Zmarła miała przy sobie dokumenty, zdjęcie w dowodzie zgadza się z jej wyglądem, ale ktoś musi to potwierdzić.
Nie dyskutowałem z nim, ja też byłem w potwornym stanie. Nasza Sandra! Moje oczko w głowie! Przecież jeszcze parę godzin temu rzuciła nam swoje rytualne: „Na razie, jak wrócę, to będę”. Oczywiście doskonale wiedzieliśmy, kiedy wraca. Rzadko spóźniała się więcej niż pięć minut.
Ale tym razem nie było jej o umówionej porze, minęło pół godziny, potem godzina, zaczęliśmy się denerwować. Wtem rozległ się dzwonek do drzwi. To było dwóch funkcjonariuszy z hiobową wieścią. Jadąc radiowozem, miałem jeszcze nadzieję, że to fałszywy alarm, że znaleźli dziewczynę tylko podobną do Sandry. Niestety… W kostnicy nie miałem najmniejszych wątpliwości, że patrzę na zwłoki mojej córki. Sam nie wiem, jakim cudem nie zemdlałem w tamtej chwili. Została potrącona przez samochód. W dodatku sprawca nie udzielił jej pomocy, a wręcz przeciwnie…
Oderwałem się od bolesnych wspomnień i znów spojrzałem na mężczyznę.
– Co chcesz zrobić? – spytał drżącym głosem.
– Najchętniej zrobiłbym ci to samo co ty mojej córce – odparłem.
Milczał, zacisnął usta w wąską kreskę.
Z trudem powstrzymywałem się, żeby nie krzyczeć
Wiedziałem, że jego żony nie ma w domu, obserwowałem ich willę, czekając na okazję. Ale był jeszcze chłopiec. O tej porze spał w swoim pokoju, a ja nie zamierzałem go budzić.
– Proszę posłuchać… – odezwał się wreszcie mężczyzna. – Ja naprawdę… – zamilkł, widząc, jak palec naciska spust. – Przecież odsiedziałem swoje!
Ogarnął mnie pusty śmiech.
– Odsiedziałeś? Gnojku, zamknęli cię na parę miesięcy! Dla pozoru! Myślisz, że nie wiem o twoich układach i układzikach? Problem w tym, że kula nie będzie pytać o twoich znajomych. Nie spojrzy na ciebie przychylniej, bo jesteś prezesuniem o nieposzlakowanej opinii.
Po usłyszeniu wyroku myślałem, że piorun we mnie uderzył. Za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym grozi do ośmiu lat, za samo nieudzielenie pomocy sprawca powinien dostać nawet trzy. Ale tak w ogóle powinien być sądzony za zwykłe zabójstwo, bo gdyby nie zaciągnął Sandry na pobocze, to miałaby szansę przeżyć – ktoś by ją zauważył i wezwał pomoc.
Twierdzi, że spanikował
A teraz patrzyłem na niego, jego strach i wcale nie czułem zadowolenia. Chciałem, żeby to już się skończyło.
– Żebyś się chociaż ciągle nie uśmiechał, gnoju! – wysyczałem. – Żebyś chociaż raz spuścił głowę i przeprosił za to, co zrobiłeś!
– Ale… – zaczął.
Nie wytrzymałem. To „ale” tak mnie rozjuszyło, że podskoczyłem do niego i uderzyłem go kolbą w czoło.
– Tak cię bawiła nasza rozpacz? – rzuciłem mu prosto w twarz i odszedłem.
– Zrozum… Proszę zrozumieć – powiedział, masując sobie czoło. – Ja naprawdę się nie śmiałem ani z was, ani z całej sytuacji…
– Nie? Doprawdy? Czyli co, źle widziałem?
Potrząsnął głową.
– To taki grymas nerwowy – powiedział. – Przysięgam! Tak, skłamałem, że tylko uciekłem z miejsca wypadku. Rozumie pan? Nie oddychała, nie wyczuwałem pulsu. Pomyślałem, że i tak nic jej życia nie wróci…
Zaciął się, odwrócił wzrok, jakby przypominał sobie tamte wydarzenia.
– Postąpiłem paskudnie. Mimo wszystko powinienem wezwać pogotowie. Ale spanikowałem, rozumie pan? Spanikowałem. Jestem tylko człowiekiem!
Słuchałem i myślałem tylko o tym, że trzeba będzie pociągnąć wreszcie za spust. A potem wezwać policję i zostać tutaj. A poza tym, i tak nie miałbym dokąd wracać. Milena jasno mi to zapowiedziała. Zobaczyła pistolet, bo niespodziewanie wróciła wcześniej, a ja go właśnie czyściłem. Nie słyszałem, jak wchodzi. Na widok broni skamieniała.
– C… co to jest? – wydusiła.
W pierwszej chwili chciałem coś zmyślić, ale uznałem, że nie wolno oszukiwać żony.
– On już wyszedł, wiesz?
– Kto? – spytała, ale przecież od razu wiedziała, o kim mówię, bo dodała: – Chcesz się w ten sposób zemścić?
– Chcę zaprowadzić sprawiedliwość – odparłem. – Skoro sądy nie potrafią, muszę to zrobić sam.
– A skąd wziąłeś ten rewolwer?
– Pistolet – poprawiłem ją odruchowo. – To pistolet, nie rewolwer. Kupiłem od takiego jednego. Jak ktoś chce, nielegalną broń może spokojnie skombinować. To z legalną jest problem.
Milena milczała dłuższą chwilę, a potem oznajmiła:
– Tak przecież nie wolno!
– Nie wyjeżdżaj mi z tym, co wolno, a czego nie wolno! – oburzyłem się.
– Ma! – odpowiedziała z uporem. – Myślisz, że ja bym nie chciała sprawiedliwości? Chciałabym, ale nie w taki sposób! Słuchasz czasem w kościele czytania z Ewangelii? O wybaczaniu, o miłowaniu nieprzyjaciół?
– Od śmierci Sandry nie chodzę do kościoła, nie zauważyłaś? – burknąłem. – Co to za Bóg, który pozwala na taką krzywdę?
Odwróciła się na pięcie i poszła do kuchni. Słyszałem, jak się krząta, przygotowuje kolację. Ale nie zamierzałem dzisiaj już nic jeść, nie byłem głodny. W ogóle ostatnio mało jadłem, a kiedy się dowiedziałem, że S. jest na wolności, zupełnie straciłem apetyt.
Usiadłem jednak z żoną do stołu i udawałem, że coś dłubię.
– Jeśli to zrobisz, nie chcę cię znać – powiedziała nagle. Głos miała cichy, zrezygnowany, lecz pewny. – Żadna zemsta nie przywróci życia naszej córce. Wiesz o tym doskonale. Nie wolno dodawać zbrodni do zbrodni.
Zerwałem się od stołu i wybiegłem z domu, żeby się przewietrzyć, wychodzić złość. Po drodze wziąłem tylko pistolet z szuflady, żeby Milena go nie znalazła i gdzieś nie wyrzuciła. Podjąłem decyzję i zamierzałem doprowadzić do końca swoje sprawy z panem prezesem. Od następnego wieczoru zacząłem obserwować jego willę.
A z żoną przestaliśmy zupełnie rozmawiać. Też jej się na chrześcijańską miłość bliźniego zebrało!
Nacisnę spust i będzie po sprawie
– Naprawdę, proszę mi wierzyć!
Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że S. coś do mnie mówi.
– Co? – spojrzałem na niego lekko nieprzytomnie, otrząsając się z niechcianego wspomnienia. – Co tam gadasz?
– Powtarzam, że ten uśmiech to grymas. Tak mi się robi, kiedy jestem bardzo zdenerwowany.
– Grymas? – przyjrzałem się jego twarzy. – A dlaczego teraz się nie uśmiechasz?
– Bo staram się nad tym panować – wyjaśnił. – No i strasznie się boję, a nie tylko denerwuję, czy dostanę taki czy inny wyrok… Ale przez parę godzin na sali sądowej nie byłem w stanie cały czas się kontrolować.
Może mówił prawdę, a może nie? Nie było to zbyt ważne. Ale przypomniałem sobie kolegę z podstawówki. Kiedy nauczyciel go ochrzaniał, też się tak uśmiechał, doprowadzając belfra do szału. A kiedy mu zwróciłem uwagę, żeby lepiej tak nie robił, był zdziwiony. Bo on się wcale nie zamierzał się uśmiechać. W ogóle nie wiedział, że wykrzywia usta.
– I kiedy ciągnąłeś Sandrę w krzaki, też się pewnie tak uśmiechałeś? – nie mogłem sobie darować.
– Możliwe – przyznał. – Przecież nie widziałem się z zewnątrz. Proszę mi wierzyć… Musisz mi uwierzyć! – głos mu się załamał. – Nie zrobiłbym już tak drugi raz! Nigdy!
– I nie zrobisz – powiedziałem zimno. – Jesteś wierzący?
Pokiwał gorliwie głową.
– To niedługo przekonasz się, jak jest po drugiej stronie. Kto wie, może spotkasz tam moją córkę? A może to właśnie ona czeka, żeby cię powitać i przeprowadzić?
Już nie był blady. Pozieleniał. Tylko guz na jego czole miał nieco żywszą barwę.
Pogrzeb był najstraszniejszym dniem w moim życiu
Rodzice nie powinni chować swoich dzieci. To nienaturalne i okropne. Milena wyglądała, jakby w ciągu tych kilku dni przybyło jej dwadzieścia lat, a ja na pewno nie lepiej. Wolałem w ogóle nie patrzeć w lustro.
Drugi podobnie koszmarny dzień to było ogłoszenie wyroku. Nasz pełnomocnik nie potrafił się przebić przez ścianę argumentacji adwokatów S., a ponieważ prokurator zachowywał się bardzo wstrzemięźliwie, powinienem mieć świadomość, że nie zrobią wielkiej krzywdy zabójcy mojej córki. Jednak co innego przeczuwać, a co innego przekonać się samemu.
Właśnie w tamtej chwili obiecałem sobie, że dojdę sprawiedliwości na własną rękę. Przez głowę przeleciała mi nawet myśl, że mógłbym skrzywdzić dziecko tego skurczybyka, ale zaraz ją odrzuciłem z obrzydzeniem. W rozpaczy człowiek nierzadko rozumuje w dziwaczny sposób. Co niby zawiniło jego potomstwo? Ojca się przecież nie wybiera.
Odetchnąłem głęboko i ująłem pewniej kolbę pistoletu.
– Kończmy to wreszcie – mruknąłem.
Ale w tej chwili usłyszałem tupot małych stóp. Zakląłem w duchu. Na schodach pojawił się zaspany chłopczyk, około sześcioletni i patrzył na nas, trąc oczy. Wiedziony impulsem, z miejsca ukryłem broń. To znaczy rękę z pistoletem schowałem za plecy. A chłopczyk zszedł do nas i wdrapał się ojcu na kolana.
– Tatusiu, kim jest ten pan? – spytał, patrząc na mnie z obawą. No tak, nie wyglądałem zbyt wyjściowo.
– To znajomy – odparł S. – Przyszedł mnie odwiedzić.
– To dlaczego nie siada? – Chłopczyk okazał się rezolutny, mimo że przed chwilą wyrwał się ze snu.
– Już się nasiedziałem – odparłem.
Nie chciałem straszyć dziecka. Wystarczy, że będzie musiał niebawem przeżyć śmierć swojego ojca. Na tę myśl nagle ścisnęło się we mnie serce i przypomniałem sobie ostatnią rozmowę z żoną. Wprawdzie nie odzywaliśmy się do siebie od pamiętnego wieczoru z pistoletem, ale gdy szedłem ostatecznie załatwić sprawę, zatrzymała mnie w przedpokoju.
– Cokolwiek chcesz zrobić – powiedziała – pomyśl najpierw, ilu ludzi będzie przez to płakać, komu tak naprawdę zrobisz krzywdę. Jezus kazał przebaczać nie po to, żeby zrobić dobrze krzywdzicielowi, ale żeby nie dokładać jednego zła do drugiego.
Prychnąłem tylko z niechęcią i wyszedłem, ale przyznaję, że zasiała we mnie ziarno wątpliwości. Tyle że zdusiłem je wściekłością i żalem. Tak, w świętych księgach są piękne słowa, ale nie przystają do prawdziwego życia. A już na pewno nie do tej sytuacji.
Nie zrobię tego przy chłopcu
Poruszyłem lekko głową, dając znak S., żeby odesłał dziecko. Nie zamierzałem do niego strzelać w obecności syna. Pan prezes zacisnął wargi, a potem nabrał powietrza i powiedział:
– Kubusiu, idź już do siebie. Ja z panem muszę jeszcze porozmawiać.
– Tatusiu, dlaczego tak się trzęsiesz? – zapytał chłopiec, coraz bardziej zaniepokojony. – Co ci jest?
– Trochę mi zimno.
– To ja ci przyniosę koc! – zawołał odkrywczo mały. – Może panu też przynieść?
– Nie trzeba – odrzekłem. – Mnie jest dość ciepło.
Chłopczyk pobiegł na górę, a ja zerknąłem na S.. Patrzył nie w moją stronę, tylko za synkiem, a na jego twarzy malował się smutek. Już nie przerażenie i zaskoczenie, tylko zwyczajny smutek. A mnie w głowie znów zahuczały słowa żony. „Pomyśl, ilu ludzi będzie przez to cierpieć…”. Odruchowo zacząłem liczyć. Na pewno ten chłopaczek, jego matka, no i oczywiście moja Milena. S. będzie martwy, a moje problemy się nie liczą. Niemniej co najmniej trzy osoby. A może więcej? Może trzeba by doliczyć jeszcze rodziców prezesa, jeśli żyją? Może nawet ludzi, którzy stracą pracę po jego śmierci? Sporo się uzbiera.
– Słuchaj… – powiedziałem.
– Tylko nie przy Kubie – poprosił. – Nie przy synku.
– Za kogo ty mnie masz?! – oburzyłem się, ale zamilkłem, bo chłopczyk właśnie przybiegł z kolorowym kocykiem.
Otulił ojca i wtedy zauważył guza.
– Coś sobie zrobiłeś, tatusiu? – spytał.
– Uderzyłem się o drzwiczki. Wiesz, od tej szafki w kuchni.
– Mama mówiła, żeby coś zrobić, bo sobie kiedyś całkiem głowę rozbijesz!
Słuchałem paplaniny dziecka i robiło mi się coraz bardziej nieswojo.
– Dobrze, ale idź już spać, bo muszę z panem… – zaczął mężczyzna.
– Niech zostanie – zdecydowałem nagle.
– C… co?! Co chce pan zrobić? – przeraził się S.
– Nic. Zaraz sobie po prostu pójdę. – Nieznacznym gestem wsunąłem pistolet za pasek spodni z tyłu i obciągnąłem sweter. Spojrzałem na małego. – Późno już, tato położy cię spać.
S. patrzył na mnie wielkimi oczami. Jeszcze do niego nie docierało, co się dzieje.
– Nie wolno dokładać jednego zła do drugiego – powtórzyłem słowa żony. – Dlatego sobie pójdę. Ale pamiętaj, nie robię tego ze względu na ciebie, rozumiesz? Robię to ze względu na niego. – Wskazałem wolną już od broni ręką chłopczyka. – Wystarczy tej jednej krzywdy.
S. przełknął ślinę
– Dzię… – zaczął, ale mu przerwałem.
– Nie dziękuj! Pamiętaj, że zrobiłem to dla chłopca! Gdyby nie on…
Nie dokończyłem. Poszedłem w stronę okna tarasowego.
– Tatusiu, o czym pan mówi? – spytał chłopczyk.
– Kiedyś ci to wytłumaczę – usłyszałem obietnicę S. – Opowiem ci wszystko, całą prawdę. Ale nie teraz. Jak urośniesz, dobrze?
– Dobrze, tatusiu. Chodźmy spać.
Odwróciłem się jeszcze i spojrzałem na mężczyznę, który wziął synka na ręce, żeby go zanieść do pokoju.
– Oczywiście możesz powiadomić policję o mojej wizycie – powiedziałem. – Nie będę się wypierał. Zresztą, znajdą moje odciski palców.
Przystanął, spojrzał na mnie.
– Nie zamierzam – powiedział cicho. – I naprawdę dziękuję. Nie, nie w swoim imieniu. W jego… – wskazał wzrokiem Kubę, który położył głowę na ramieniu ojca i już przysypiał. – Dziękuję.
Nie odpowiedziałem, opuściłem dom zabójcy mojej córki. Na zewnątrz nabrałem powietrza i wypuściłem je ze świstem. Mogłem z czystym sumieniem wrócić do żony. Dopiero w tej chwili zdałem sobie sprawę, jak bardzo ważne jest mieć do kogo wracać. Nawet jeśli sprawiedliwości nie stało się do końca zadość, wiedziałem, że od dzisiaj będę już spał o wiele spokojniej.