„Musztarda z miodem to dla mojej teściowej kulinarna herezja. Staram się, jak mogę, a tej jędzy nigdy nic nie pasuje”
„Przez te wszystkie lata znosiłam w ciszy komentarze mojej teściowej. Takie niby niewinne, sypane z uśmiechem jak sól do zupy, ale raniące bardziej niż krzyk. A Tomek? Mój mąż... On najczęściej po prostu udawał, że nie słyszy. Że nie widzi, jak stoję z zaciśniętymi dłońmi, jak łykam łzy razem z kawą”.

- Redakcja
Nie jestem kobietą, która lubi robić sceny. Zawsze uważałam, że milczenie bywa najgłośniejszym sprzeciwem. Może dlatego przez te wszystkie lata znosiłam w ciszy komentarze Doroty – mojej teściowej. Takie niby niewinne, sypane z uśmiechem jak sól do zupy, ale raniące bardziej niż krzyk. A Tomek? Mój mąż... On najczęściej po prostu udawał, że nie słyszy. Że nie widzi, jak stoję z zaciśniętymi dłońmi, jak łykam łzy razem z kawą.
Nasze życie kręciło się wokół sobót i niedziel – bo to wtedy odbywały się rodzinne obiady u Doroty. Na pierwszy rzut oka: serdeczne spotkania przy rosole i pieczeni, dzieci biegające po dywanie, śmiechy i opowieści z pracy. Ale pod tą warstwą uprzejmości krył się konflikt – subtelny, ale wyczerpujący.
– Ach, Aldonko, twoja zupa jak zwykle... oryginalna – rzucała Dorota, unosząc jedną brew. Albo: – Wiesz, kiedyś kobiety inaczej prowadziły domy. Wszystko było na czas, dzieci czyste, a mąż... syty i uśmiechnięty.
Nie odpowiadałam. Nigdy. Wolałam przełknąć upokorzenie niż wywołać awanturę. Myślałam – będzie lepiej. Może się zmieni. Może mnie w końcu zaakceptuje. Boże, jak bardzo chciałam być przez nią po prostu lubiana.
Tylko że z czasem zaczęłam się w tym wszystkim gubić. Czułam się coraz mniej sobą, jak cień siebie z przeszłości. A najgorsze było to, że zaczęłam się bać własnego głosu. Bo przecież nawet Tomek – ten, który miał być moją opoką – milczał.
Ale tego dnia, o którym chcę Wam opowiedzieć... coś we mnie pękło. I to, co się wydarzyło potem, zmieniło więcej, niż mogłam się spodziewać.
Ciągle mnie krytykowała
– Aldona, a co to za mięso? – zapytała Dorota, krzywiąc się teatralnie, zanim włożyła widelec do ust.
Siedzieliśmy przy stole, wszyscy – Tomek, jego siostra z mężem, dzieciaki ganiające po salonie. Zapach pieczeni, którą przygotowałam z myślą o teściowej, unosił się w powietrzu. Dusiłam ją pół dnia. Ale wystarczyło jedno jej spojrzenie, bym pożałowała każdej minuty spędzonej przy garach.
– To cielęcina, w sosie musztardowo-miodowym – odpowiedziałam spokojnie, choć już czułam ścisk w żołądku.
Dorota włożyła kawałek do ust, przeżuła powoli i westchnęła.
– Ach... musztarda z miodem... – zawiesiła głos, po czym spojrzała wymownie na swoją córkę. – Kiedyś cielęcina smakowała inaczej. Ale może teraz takie czasy. Może to modne. Chociaż... – nachyliła się ku Tomkowi – twoja babcia przewróciłaby się w grobie.
Nie odezwał się. Jak zwykle. Spojrzał tylko w talerz, jakby liczył ziemniaki.
Poczułam, że się rumienię. Siostra Tomka udawała, że nie słyszy, jej mąż cmokał, jakby naprawdę analizował smak. A ja? Siedziałam przy stole jak uczennica, którą nauczycielka skarciła za źle napisaną wypracowanie. Jeszcze tylko brakowało, żeby Dorota zaczęła wystawiać oceny.
– A dzieci? Jedzą? – dorzuciła, zerkając na moją córkę. – Bo moje zawsze jadły normalne jedzenie. Nie jakieś wymysły...
Wstałam, niby po pieprz, który "zapomniałam" postawić na stole. I zostałam chwilę dłużej w kuchni. Musiałam. Bo czułam, że jeśli wrócę od razu, to powiem coś, czego potem nie da się cofnąć.
Mąż mnie nie bronił
Zmywałam talerze powoli, niemal mechanicznie. Woda była gorąca, aż parzyła, ale nie czułam nic. Tylko to dudnienie w piersi i tłumiony krzyk w gardle. W kuchni było cicho, tylko zegar tykał na ścianie.
– Mogę ci pomóc? – usłyszałam za plecami głos Tomka.
– Już po wszystkim, prawda? – odpowiedziałam cicho, nie odwracając się.
– No... tak, zaraz pójdą.
Odwróciłam się i spojrzałam mu w oczy.
– Dlaczego nigdy mnie nie bronisz? – zapytałam spokojnie, ale w środku aż się trzęsłam.
Zbladł. Jakby ktoś go uderzył.
– Nie wiem... – powiedział, uciekając wzrokiem. – Po prostu nie chcę robić afery.
– A myślisz, że mnie to nie boli? Że jak milczysz, to znaczy, że stoisz po mojej stronie? Bo ja tego nie czuję, Tomek. A wiesz, co czuję? Że stoję tam sama, jak idiotka, a twoja matka urządza ze mnie publiczne widowisko. A ty... tylko patrzysz.
– Aldona, to nie tak...
– To jak?! – przerwałam mu, ciszej, niż planowałam, ale z taką siłą w głosie, że aż się cofnął. – Ona mnie nie musi lubić. Ale ty powinieneś chociaż raz powiedzieć "dość".
Patrzył na mnie długo. Widziałam, że coś się w nim kotłuje. Może żal, może wstyd. Ale słów nadal brakowało.
– Przepraszam – powiedział w końcu. – Nie wiedziałem, że to aż tak...
– Teraz już wiesz – szepnęłam.
I wróciłam do zmywania, choć woda zdążyła wystygnąć.
Wszyscy byli w szoku
Tym razem było nas więcej. Rocznica ślubu teściów – okazja, którą Dorota potraktowała jak wystawne święto, na które zjechała się cała rodzina. Nawet ci z zagranicy. Siedzieliśmy przy długim stole, zastawionym jak do wesela.
Podawałam sałatkę, gdy to się stało.
– Aldona, kochanie – zaczęła Dorota tym swoim głosem, co niby słodki, ale każdy wie, że to trucizna w lukrze – nie musiałaś się aż tak wysilać. Nie każdy musi gotować, prawda? Są inne talenty. Ty przecież jesteś... no, taka spokojna, może nie do końca przebojowa, ale... przecież ważne, że dzieci zdrowe, co?
Rozmowy przy stole ucichły. Ktoś wstrzymał widelec w połowie drogi do ust. Nawet dzieci zamilkły. Poczułam, jak ogarnia mnie wstyd. I złość. Już miałam odpowiedzieć – nie wiem co, coś, cokolwiek – gdy nagle usłyszałam:
– Mamo, wystarczy.
To był Tomek.
Nie krzyczał. Nie wstał gwałtownie. Ale mówił tak wyraźnie i spokojnie, że w całym salonie zrobiło się jeszcze ciszej.
– Aldona jest moją żoną. Jest czuła, dobra, i... cholernie dzielna. Bo znosi twoje uwagi od lat. A ja... – spojrzał na mnie – ...byłem głupi, że nigdy nic nie powiedziałem.
Dorota zamarła z kieliszkiem w ręku. Ja – nie wiedziałam, czy płakać, czy się śmiać.
– Czas się zastanowić, komu tak naprawdę zależy na tej rodzinie. Bo ja mam dość udawania – dodał.
Potem zapanowała cisza. Taka prawdziwa. Nawet teściowa nie miała nic do powiedzenia.
Spojrzałam na nią łaskawiej
Nie spodziewałam się zaproszenia. A już na pewno nie od niej. SMS był krótki: „Aldona, może wpadniesz jutro na herbatę? Sama. Dorota”.
Weszłam do jej mieszkania punktualnie. Zapach świeżo zaparzonej mięty i czegoś... słodkiego. Szarlotka? Zaskakujące. Teściowa już czekała przy stole, w swetrze i domowych kapciach. Bez tej maski damy, którą zwykle zakładała na rodzinne zjazdy.
– Siadaj – powiedziała krótko. – Bez ceregieli. Napijesz się?
Skinęłam głową. Byłam spięta jak nigdy.
– Nie umiem za bardzo... rozmawiać – zaczęła, nalewając herbaty. – Ale chciałam... – urwała, zakasłała – chciałam ci powiedzieć, że może... może czasem bywam... trudna.
Milczałam. Nie z lęku. Z czystego zaskoczenia.
– Zawsze miałam ostry język. Matka mnie tak wychowała. Nie chwalić, nie pieścić. Krytyką człowiek się kształtuje, nie pochwałą. Ale może... – spojrzała na mnie – nie zauważyłam, że nie wszyscy tak potrafią. Że można kogoś... zranić.
Zadrżała jej ręka. Starsza kobieta, taka pewna siebie, teraz wyglądała jak ktoś, kto dopiero uczy się mówić „przepraszam”.
– Nie oczekuję cudów – odparłam cicho. – Ani miłości. Ale trochę szacunku... to nie tak wiele, prawda?
Dorota westchnęła ciężko.
– Przepraszam, Aldona. Za tamto. Za wszystko.
I nagle to nie była teściowa. Tylko kobieta, która – choć niezgrabnie – pierwszy raz od lat mówiła coś szczerze.
W końcu to zrozumiał
Leżeliśmy w łóżku. Cicho, w półmroku. Tylko zegar na ścianie cykał uparcie, jakby odmierzając moment, kiedy któreś z nas się odezwie. Czekałam. Chciałam, żeby to on zaczął. W końcu westchnął.
– Nie śpię – powiedział, choć to było oczywiste.
– Ja też nie – odpowiedziałam.
Obrócił się na bok, twarzą do mnie. Jego dłoń sięgnęła mojej, nieśmiało, jakbyśmy się dopiero poznawali.
– Słyszałem, że byłaś dziś u mamy.
– Byłam.
– I?
– Przeprosiła – powiedziałam cicho. – Niezdarnie, nieporadnie, ale... szczerze.
Tomek milczał. Wiedziałam, że walczy z myślami. Po chwili usiadł na łóżku, opierając głowę na dłoniach.
– Wiesz, całe życie słyszałem, że mama ma rację. Że trzeba się słuchać, nie pyskować, być grzecznym, nie wywoływać kłótni. I tak żyłem... I z tobą też tak było. Myślałem, że jak nic nie powiem, to będzie spokój. Ale to był spokój tylko dla mnie, prawda?
– Tak – przyznałam. – Ja przez ten spokój codziennie się rozpadałam.
Odwrócił się i spojrzał mi w oczy. Był w nich smutek. I coś jeszcze – wstyd?
– Przepraszam, Aldona. Przepraszam, że cię zostawiłem samą, chociaż byłem obok. Że pozwoliłem jej... pozwoliłem wam obu trwać w czymś, co nigdy nie powinno się zdarzyć.
– Tomek – szepnęłam. – To, co zrobiłeś ostatnio, znaczyło dla mnie wszystko.
Położył się znowu i objął mnie mocno. Tak, jak wtedy, gdy jeszcze byliśmy tylko my dwoje, bez matki, rodziny i oczekiwań.
– Obiecuję, że już nigdy nie będziesz sama. Nawet w ciszy.
Aldona, 34 lata
Czytaj także:
- „Żyjemy na kocią łapę i według teściowej nie jesteśmy prawdziwą rodziną. Nie uszanowała nawet chrztu własnej wnuczki”
- „Według teściowej posiadówka w ogrodzie to najlepszy przepis na chrzest. Dla mnie to muchy, komary i brudne gary”
- „Po stracie pracy byłam na skraju bankructwa. Jeden pomysł zmienił mnie z dłużniczki w bizneswoman”