Reklama

Stałam w kuchni w fartuchu w zielone groszki, z nożem w ręce, w połowie krojenia jajek do sałatki. W zlewie piętrzyły się garnki po zupie, a w piekarniku rosła babka. I wtedy Igor wszedł do kuchni.

Reklama

– Wpadnę na chwilę do Marka, pogadamy chwilę. Nie wiem, o której wrócę – rzucił, jakby mówił, że idzie wyrzucić śmieci.

Spojrzałam na niego jak na zjawisko. Jakby właśnie oświadczył, że planuje udać się w Himalaje w trampkach.

Ty sobie chyba jaja robisz – powiedziałam cicho, ale niebezpiecznie.

– Co? – zapytał, z tym swoim niewinnym zdziwieniem, które zwykle działało na mnie jak płachta na byka.

– Ty naprawdę chcesz wyjść do kolegi, kiedy w kuchni wygląda jak po wybuchu, obrusy nieuprasowane, a ja wyglądam jak zombie w fartuchu?

– No ale przecież wszystko prawie gotowe – wzruszył ramionami. – Babka w piekarniku, zupa pachnie, jajka kroisz… No to już.

Wszystko było na mojej głowie

– Myślisz, że to się samo zrobiło? Że tu przyszła dobra wróżka, machnęła różdżką i masz żurek, dwa mazurki, czyste kafelki i wypolerowane sztućce?

– No przecież nie mówię, że się samo zrobiło – mruknął.

– A jak mówisz? Bo ja słyszę: „wszystko gotowe, ty sobie tu rób dalej swoje, bo przecież jesteś maszyną do ogarniania świąt!”.

Nie przesadzaj. Jakbyś chciała, to byś powiedziała, że mam coś zrobić.

I wtedy poczułam, jak coś we mnie pęka.

– Serio? Mam ci zrobić listę zadań? Powiesić na lodówce grafik z dyżurami? Jesteś dorosłym facetem, a nie dzieckiem, któremu trzeba przypominać, że nie żyje w hotelu z obsługą!

– No to może powiedz, co mam teraz zrobić, zamiast się wydzierać – burknął.

– Zamiast się wydzierać?! Ja się wydzieram, bo od tygodni to wszystko jest na mojej głowie! Pranie, zakupy, planowanie, dekoracje! Ty tylko siedzisz przy komputerze, a teraz nagle idziesz do Marka, bo przecież święta robią się same!

– Daj spokój, dramatyzujesz...

– Dramatyzuję?! Serio?! A może po prostu mam dość bycia sprzątaczką, kucharką i logistykiem od świątecznego zamieszania, kiedy mój mąż odpoczywa!

Wstał, zabrał kurtkę.

– Nie wiem, o co ci chodzi, ale nie mam teraz siły się kłócić – rzucił i wyszedł.

Drzwi trzasnęły. Pomyślałam wtedy, że te święta już są popsute. I że chyba nie pierwszy raz.

Chciałam być widziana

Wieczorem w domu panowała cisza. Stałam przy blacie i kroiłam warzywa do sałatki jarzynowej. Ruchy miałam mechaniczne, jakby to nie ja, tylko jakaś wersja mnie przygotowywała wszystko. Jakby nigdy nic się nie stało. Igor siedział w salonie, niby coś tam pracował na laptopie, ale co chwilę zerkał na mnie ukradkiem. Nie odezwał się ani słowem, odkąd wrócił od Marka. W mojej głowie kotłowało się od myśli. Może przesadziłam? Może faktycznie wystarczyło go poprosić?

A może po prostu miałam dość bycia tą, która wszystko organizuje, planuje, dopina. Która nie może odpocząć, bo jeszcze zupa nie wystudzona, bo ręczniki niewyprane. A on? Pewnie myślał, że jestem histeryczką. Że znowu zrobiłam scenę. Bo przecież „wystarczyło powiedzieć”. Ale to nie chodziło o jedną sałatkę. Chodziło o to, że ja już nie chciałam być osobą, która wszystko ogarnie. Chciałam być widziana. Słyszana. Doceniona. A on dalej stukał w klawiaturę. Jakby nic się nie stało. Jakbyśmy nie byli w tym razem. Zamieszałam sałatkę i bez słowa schowałam ją do lodówki. Potem zgasłam światło w kuchni i poszłam do łazienki. W tej ciszy było więcej krzyku niż w naszej kłótni.

Miałam ochotę wybuchnąć

Święconka stała już gotowa, a jajka ledwo co ostygły w misce z zimną wodą. Nie miałam siły ani ochoty na dalsze przygotowania. Kuchnia przypominała pobojowisko po bitwie, ja siedziałam przy stole w starym swetrze, gapiąc się w jeden punkt. I wtedy usłyszałam kroki. Mąż wszedł powoli, jakby wchodzenie do kuchni było teraz strefą wysokiego ryzyka. W ręce trzymał tacę z majonezem, musztardą, koperkiem i... nożem.

Mogę pomóc przy jajkach? – zapytał.

Zmierzyłam go wzrokiem, nie odpowiadając od razu. Stał, jakby czekał na wyrok.

– Chcesz mi pomóc? Po tym, jak zniknąłeś na pół dnia? – w moim głosie było jeszcze sporo żółci.

– Wiem. Zawaliłem. Wyszedłem, bo myślałem, że lepiej zniknąć na chwilę niż się kłócić… Ale chyba właśnie przez to wszystko się zepsuło.

Westchnęłam. Z jednej strony miałam ochotę znowu wybuchnąć, z drugie byłam już po prostu zmęczona. I smutna.

– To nie chodzi o jajka. Ani o twoje wyjście. Chodzi o to, że nie chcę, żeby te święta tak wyglądały. Ty zadowolony, bo jest sałatka, babka, obrus uprasowany. Ja – padnięta, rozgoryczona. Chciałabym, żebyśmy to robili razem.

Usiadł powoli naprzeciwko.

– Chcę to naprawić. Powiedz, co mogę dziś jeszcze zrobić.

Wzięłam jedno jajko i podałam mu.

– Pokrój na pół. Potem dam ci farsz. I zrobisz najładniejsze jajka faszerowane w historii.

W końcu zaczęliśmy robić coś razem.

Coś ściskało mnie od środka

W niedzielę rano stół był pięknie nakryty. Z głośnika cicho sączyło się spokojna muzyka. Z pozoru było dobrze. Nawet bardzo dobrze. A jednak coś ściskało mnie od środka. Siedziałam przy stole i nie potrafiłam się cieszyć. Tyle było niedopowiedzeń, tyle zmęczenia, które nie zdążyło się uleżeć. Wszystko przykryliśmy ładnym obrusem, ale nic się nie zmieniło.

Wesołych świąt – powiedział Igor, pochylając się, by mnie pocałować w policzek.

– Wesołych – odpowiedziałam, ale mój uśmiech był pusty.

Rozmawialiśmy o pogodzie, o sąsiadach, o planach na majówkę. Jedliśmy barszcz biały i mazurka z kajmakiem, który dzień wcześniej piekłam z zaciśniętymi zębami. I choć wszystko grało, nie byłam zadowolona. Pod koniec śniadania Igor zapytał:

– Chcesz jeszcze kawałek babki?

Spojrzałam na niego i pokręciłam głową.

– Nie. Już wystarczy – powiedziałam.

Już sama nie byłam pewna, czy chodziło o ciasto… czy o nas.

Nie umiałam wybaczyć

Po świętach długo nie rozmawialiśmy o tym, co się wydarzyło. Ani o kłótni, ani o tym, że między nami zrobiło się inaczej. Byliśmy obok siebie, ale w zupełnie osobnych światach. Wciąż byłam zła i nie umiałam mu wybaczyć. Nie był to jeszcze koniec, ale na pewno nie było dobrze. Zresztą... kto powiedział, że każda para musi być szczęśliwa? Może niektóre związki trwają tylko dlatego, że obie strony boją się odejść. Albo nie chcą już zaczynać od nowa. Zmęczenie też potrafi być fundamentem. W poniedziałek Igor przysunął mi filiżankę z kawą i zapytał:

– Chcesz porozmawiać?

Nie dzisiaj – odpowiedziałam.

I naprawdę nie byłam pewna, czy kiedyś będzie lepszy dzień. Włożyłam talerze do szafki, wytarłam blat. Może za rok wszystko się zmieni. A może znowu będzie dokładnie tak samo.

Renata, 31 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama