Reklama

Po śmierci mojego męża czułam, że tracę grunt pod nogami. Każdy dzień był nieznośny, a samotność stawała się coraz bardziej przytłaczająca. Żeby znaleźć jakiekolwiek ukojenie, zaczęłam angażować się w życie parafii. To była dla mnie forma terapii, sposób na wypełnienie pustki.

Reklama

Dołączyłam do zespołu parafialnego

W każdą niedzielę uczestniczyłam we mszy, siadając w tej samej ławce. Znajome twarze i rytuały dawały mi poczucie stabilności. Z czasem zaczęłam pomagać przy organizacji różnych wydarzeń – od kiermaszów charytatywnych po spotkania dla seniorów. Siostra Maria, przewodnicząca koła parafialnego, dostrzegła moje zaangażowanie.

– Elżbieto, widzę, jak wiele serca wkładasz w naszą wspólnotę – powiedziała pewnego dnia po mszy. – Może chciałabyś dołączyć do naszego zespołu organizacyjnego?

Zgodziłam się bez wahania. Teraz zajmowałam się przygotowaniem dekoracji w kościele na święta, prowadzeniem spotkań modlitewnych i odwiedzaniem chorych parafian. Każda chwila spędzona w taki sposób dawała mi poczucie, że jestem potrzebna, że mogę coś zrobić dla innych.

Mimo tego zaangażowania, wciąż jednak czułam pustkę. Pomaganie innym przynosiło chwilową ulgę, ale nie rozwiązywało moich wewnętrznych problemów. Siostra Maria zauważyła to i pewnego dnia zaproponowała mi coś więcej.

– Może przyda ci się chwila wytchnienia? Zbliża się dwutygodniowa pielgrzymka do Włoch. Jedziemy odwiedzić Rzym, Asyż i jeszcze kilka miejsc. To wspaniały sposób na odpoczynek i modlitwę. Dołącz do nas.

Pielgrzymka. To słowo brzmiało dla mnie jak obietnica nowego początku. Chciałam spróbować, choć nie byłam pewna, czego się spodziewać. Trochę się bałam, że poza modlitwami nie będzie czasu na nic innego. Spakowałam jednak najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyłam w drogę z grupą ludzi, z który zaledwie kilka znałam z naszej parafii.

Czułam się niepewnie

Pierwszy dzień pielgrzymki upłynął w autokarze. Podróż zajęła nam cały dzień. Wbrew moim obawom było mnóstwo czasu, żeby poznać współtowarzyszy tej wyprawy. Już w ciągu pierwszej godziny zaprzyjaźniłam się z Grażynką, która usiadła koło mnie.

Podczas postojów obserwowałam innych pielgrzymów. Mój wzrok przykuł starszy mężczyzna siedzący na uboczu. Wydawał się zamyślony, z oczyma wbitymi w ziemię. Coś w jego wyglądzie nie pozwalało mi jednak o nim zapomnieć.

Tego dnia wieczorem, po pierwszym wspólnym nabożeństwie, Siostra Maria zaprosiła nas na kolację. Stoły uginały się pod ciężarem prostych, ale smacznych potraw. Ludzie zaczęli się gromadzić w grupki i rozmawiać. Panowała bardzo przyjemna atmosfera. Jednak mężczyzna, którego zauważyłam wcześniej, nadal siedział samotnie.

Kiedy poszłam do swojego pokoju, myśli o nim nie dawały mi spokoju. Jakie demony przeszłości go ścigały? Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że nasze losy splotą się w sposób, którego nigdy bym się nie spodziewała.

Nie mogłam o nim zapomnieć

Kolejnego dnia zerwałam się skoro świt i popędziłam na dół, gdzie o ósmej miała być msza. Zastałam tam siostrę Marię. Dostrzegłam, że ma szczególny dar – potrafiła słuchać. Przy niej czułam się dziwnie otwarta, jakby jej obecność zdjęła ze mnie ciężar, który nosiłam od śmierci męża.

– Co cię skłoniło do włączenia się w pomoc przy kościele? – zapytała, kiedy pomagałam jej ułożyć kwiaty na ołtarzu.

– Szukam spokoju, siostro – odpowiedziałam. – Po śmierci męża czułam się bardzo samotna. Wiedziałam, że muszę coś zrobić, żeby odnaleźć sens i spokój.

Siostra Maria skinęła głową, słuchając z pełnym zrozumieniem.

– Pielgrzymka to dobre miejsce na takie poszukiwania. A jak się czujesz po pierwszym dniu?

– Trochę nieswojo. Wszystko jest takie nowe, a ja nie znam tu nikogo… – zaczęłam, ale nagle coś przykuło moją uwagę.

Mężczyzna, na którego wcześniej zwróciłam uwagę, siedział z boku, trzymając w dłoniach różaniec i wpatrując się w ziemię. Wyglądał na przygnębionego, jakby jego myśli były gdzieś daleko stąd.

– A kim jest ten pan? – zapytałam, wskazując na niego dyskretnie.

Siostra Maria spojrzała w jego kierunku i westchnęła.

– To Ryszard. Dołączył do nas z podobnych powodów jak ty, Elżbieto. Szuka odkupienia i spokoju po burzliwej przeszłości. Ma za sobą ciężkie doświadczenia.

Poczułam z nim więź

– Może powinnam spróbować z nim porozmawiać? – zaproponowałam nieśmiało.

Siostra Maria uśmiechnęła się delikatnie.

– Myślę, że to dobry pomysł. Czasem najprostsze gesty mogą przynieść najwięcej dobra.

Wieczorem, podczas wspólnej kolacji, usiadłam nieco bliżej Ryszarda. Nie odważyłam się jednak od razu podejść i zagadać. Przez chwilę zastanawiałam się, co mogłabym powiedzieć, by nie wydać się natrętną. Nałożyłam na talerzyk kawałek ciasta i podeszłam do niego.

– Dzień dobry, jestem Elżbieta – odezwałam się, gdy zauważyłam, że koło niego nikogo nie ma. Podniósł głowę i spojrzał na mnie zmęczonymi oczami.

– Ryszard – odpowiedział krótko, ale uprzejmie.

– Widziałam cię wcześniej. Może masz ochotę na kawałek ciasta? – podsunęłam mu talerzyk.

– Dziękuję – odparł i zaczął jeść. Kiedy skończył, jak gdyby nigdy nic powiedział:

– Moje życie było… trudne. Ale teraz chcę to wszystko naprawić.

Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę o pielgrzymce i miejscach, które mieliśmy odwiedzić. Był w tym pewien rodzaj nieśmiałości, ale również jakiejś fascynacji drugim człowiekiem. Czułam, że ta rozmowa była początkiem czegoś ważnego.

Intrygował mnie

Kolejnego dnia podczas postoju usiadłam na ławce pod drzewem, odpoczywając po długim marszu. Trzymałam w rękach pudełko z wczorajszym ciastem, które przezornie zabrałam z kuchni. Wtedy zobaczyłam Ryszarda, siedzącego samotnie na kamieniu nieopodal.

– Ryszardzie! – zawołałam, machając do niego ręką. – Masz ochotę na kawałek ciasta?

Spojrzał na mnie zaskoczony, ale po chwili wstał i podszedł bliżej.

– Dziękuję – powiedział, siadając obok mnie. – Widzę, że znalazłaś sposób, jak mnie przyciągnąć – uśmiechnął się. Zrobiło mi się ciepło na sercu.

Rozkroiłam ciasto i podałam mu kawałek. Jedliśmy w milczeniu przez chwilę, a potem odważyłam się zadać pytanie, które nurtowało mnie od naszego pierwszego spotkania.

– Co cię skłoniło do przyjazdu na pielgrzymkę? – zapytałam, starając się, żeby moje pytanie brzmiało naturalnie.

Ryszard spojrzał na kawałek ciasta, który trzymał w dłoni, jakby szukał w nim odpowiedzi.

– To długa historia – zaczął powoli. – Przez większość życia byłem uzależniony od hazardu. Straciłem wszystko: rodzinę, dom, przyjaciół. Żona mnie opuściła, dzieci zerwały ze mną kontakt. Kiedy w końcu zrozumiałem, że dotarłem do dna, było już za późno. Ale postanowiłem wtedy to zmienić. Od jakiegoś czasu uczestniczę w spotkaniach modlitewnych w parafii sąsiadującej z twoją. Pielgrzymka wydawała się dobrym sposobem na rozpoczęcie nowego rozdziału.

Poczułam, jak moje serce ściska mi się ze współczucia. Wiedziałam, jak to jest stracić kogoś bliskiego i jak trudno jest znaleźć sens w życiu po takim ciosie.

Połączyła nas samotność

– To musiało być strasznie trudne – powiedziałam cicho. – Ale podziwiam cię za to, że masz odwagę, by szukać odkupienia.

– Każdy dzień to walka z myślami, że straciłem w życiu wszystko i nie warto się z tego podnosić. Ale spotkanie takich ludzi jak ty daje mi nadzieję, że może uda mi się jeszcze coś naprawić – mrugnął do mnie. – A co ciebie tu przywiodło?

– Ja też szukam ukojenia – przyznałam. – Po śmierci męża czuję się bardzo zagubiona. Nie potrafię sobie znaleźć miejsca w pustym mieszkaniu. Ta pielgrzymka jest dla mnie próbą odnalezienia wewnętrznego spokoju.

Tego dnia rozmawialiśmy długo. Było w tym coś oczyszczającego – móc otwarcie mówić o swoich uczuciach i słuchać drugiej osoby, która przeżywała podobne trudności. Czułam, że spotkałam właściwą osobę, choć nieśmiałość Ryszarda było bardzo trudno przełamać. Poczułam w nim coś, co mnie do niego przyciągało. Pragnęłam być koło niego, nawet jeśli nic nie mówiliśmy.

Do końca pielgrzymki staliśmy się w pewnym sensie nierozłączni. Spotykaliśmy się co rano przed mszą jako pierwsi i żegnaliśmy się dopiero wieczorem, po modlitwie. Ale nasza relacja nie skończyła się wraz z wyjazdem.

Kiedy wróciliśmy, Ryszard zaprosił mnie na kolację do restauracji. Od tamtej pory spotykamy się regularnie i chyba można powiedzieć, że jesteśmy parą. Namawiam go żeby spróbował odezwać się do swoich dzieci. Na razie jest w nim dużo lęku przed ponownym odrzuceniem, ale widzę, jak bardzo tego pragnie. Myślę, że i w tej kwestii wreszcie się przełamie.

Elżbieta, 64 lata

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama