Reklama

Niebo nad cmentarzem było ciężkie od chmur, jakby miało za chwilę runąć łzami. Staliśmy wokół grobu babci Janiny, wpatrzeni w granitowy nagrobek, jakbyśmy w jego prostych literach mogli odnaleźć odpowiedź na to, co się właściwie wydarzyło. Mama z zaciśniętymi ustami, tata nerwowo gniotący chusteczkę w dłoni, ciocia Halina cała w czerni, kręcąca głową z niedowierzaniem. I ja – z wyrzutami sumienia. Mogłam ją odwiedzać częściej. Wiedziałam, że jest coraz słabsza.

Reklama

– I co teraz? – szepnęła mama do taty, kiedy grabarze zasypywali trumnę.

Teraz trzeba się zająć spadkiem – odburknął, nie spuszczając wzroku z koparki.

Nie byłam gotowa na to, co usłyszeliśmy kilka dni później. Babcia zapisała cały swój majątek opiekunce. Pani Tamarze.

Ta baba ją sobie owinęła wokół palca. Jestem tego pewna – warknęła ciocia Halina, gdy wyszliśmy z kancelarii notarialnej.

Nikt nie zapytał, czy babcia mogła mieć swoje powody. Nikt nie wspomniał, że może to my zawiedliśmy. Patrzyłam, jak matka zaciska pięści, jak ojciec dzwoni do prawnika, jak ciotka rzuca hasło o zaskarżeniu testamentu. Ja milczałam. Jeszcze nie wiedziałam, komu wierzyć.

Poczułam uderzenie gorąca

– To jest po prostu niepojęte! – krzyknęła ciocia Halina, zrywając się z krzesła przy kuchennym stole. – Ona ją zmanipulowała. Wystarczyło kilka dobrych słów, trochę herbaty i już miała ją w garści!

– Nie dramatyzuj. Ale... coś tu śmierdzi – dodał ojciec, marszcząc brwi. – Mama całe życie mówiła, że wszystko zostawi dzieciom. A tu nagle... Tamara?!

Siedziałam w kącie salonu, wtulona w fotel.

Trzeba działać – zdecydowała ciotka. – Znajdziemy prawnika. Zaskarżymy testament. To niemożliwe, żeby był ważny. Może już wtedy była niespełna rozumu.

– A może... – zaczęłam cicho. – Może jednak zrobiła to świadomie?

Zamilkli. Trzy pary oczu zwróciły się na mnie.

– Proszę cię... – prychnęła mama. – Ty ją może odwiedziłaś dwa razy w ostatnim roku. Co ty możesz wiedzieć?

Poczułam, jak zalewa mnie gorąco. Może i rzadko ją odwiedzałam. Ale czy oni byli lepsi?

Wszyscy zawiedliśmy – powiedziałam półgłosem, bardziej do siebie niż do nich.

– My nie zawiedliśmy! – wybuchła ciocia. – Mieliśmy swoje życie. Dzieci, pracę, choroby! A ta Tamara... ona się tylko czaiła!

Ojciec kiwnął głową.

Jutro umówimy się z prawnikiem.

Wyszłam z ich domu. W mojej głowie dudniło jedno pytanie. Co, jeśli babcia doskonale wiedziała, co robi?

Coś we mnie pękło

Drzwi otworzyły się po dłuższej chwili. Pani Tamara przywitała mnie w wełnianym swetrze i z włosami spiętymi w skromny kok. Wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętałam z jedynego spotkania u babci.

– Państwo w jakiej sprawie? – zapytała, nie robiąc nawet pół kroku, by nas zaprosić do środka.

– Myślę, że doskonale pani wie – warknęła mama i wcisnęła się do mieszkania bez pytania.

Ojciec i ciotka poszli za nią jak cienie. Ja zostałam chwilę w progu.

– Pani doskonale wiedziała, że mama była w złym stanie. Wykorzystała to pani. Naciągnęła ją pani na testament. Jak pani nie wstyd?! – głos mamy drżał z wściekłości.

Pani Tamara westchnęła i usiadła przy kuchennym stole.

– Nie zamierzam się tłumaczyć. Janina wiedziała, co robi. I robiła to, co uważała za słuszne.

Co za tupet! – syknęła Halina. – Wzięła sobie wszystko i teraz jeszcze gra męczennicę!

– A ona... była szczęśliwa? – zapytałam nagle. Głos mi się łamał. – W tych ostatnich tygodniach?

Tamara spojrzała na mnie pierwszy raz.

– Była... spokojna. Nie miała wielu gości, ale zawsze czekała, że ktoś zadzwoni. Albo przyjdzie. W końcu przestała.

W salonie zapadła cisza. W niej było więcej oskarżeń niż w tysiącu słów. I tylko ja czułam, jak coś we mnie pęka. To nie była zdrada. To była samotność.

Wszystko zrozumiałam

Mecenas Piotr Łucki przyjął nas w chłodnym, minimalistycznym biurze. Siedział za szklanym biurkiem, ubrany w grafitowy garnitur, z miną człowieka, który nie pierwszy raz słucha rodzinnych dramatów.

– Testament został sporządzony trzy miesiące przed śmiercią pani Janiny. W obecności notariusza, z pełną dokumentacją lekarską potwierdzającą zdolność do podejmowania decyzji – zaczął spokojnie.

Mama sapnęła, ciocia zgrzytnęła zębami. Ojciec już szykował się do kontrataku.

– Ale ona była chora! Mogła nie rozumieć, co podpisuje!

Prawnik uniósł brew.

– Wręcz przeciwnie. Mam tu dokumentację. Oraz... faktury. Pani Tamara finansowała leki, opiekę pielęgniarską, nawet pieluchy. Tu są przelewy z jej konta. Z tego, co rozumiem, państwo odmówiliście pokrycia tych kosztów.

Zamarliśmy. Mama pobladła, Halina zamilkła. Tylko ja nie mogłam oderwać wzroku od pliku papierów. Nazwisko babci. Daty. Kwoty. Wszystko się zgadzało.

Testament jest ważny – dodał prawnik z nutą współczucia w głosie. – I będzie bardzo trudno go podważyć.

Wyszliśmy z kancelarii w ciszy.

– Czyli co, po prostu... oddała wszystko obcej kobiecie?

Ale przecież nie była już taka obca. Zaczynałam rozumieć, jak bardzo zawiedliśmy babcię.

Łzy napłynęły mi do oczu

Nie zadzwoniłam. Po prostu poszłam. Była sobota, wiosna nieśmiało wciskała się przez szyby, a ja wciąż nie mogłam spać spokojnie od dnia, gdy zobaczyłam te faktury. Pani Tamara otworzyła mi w szlafroku, z kubkiem herbaty w dłoni. Zaskoczenie przemknęło jej po twarzy.

– Wejdź – powiedziała tylko.

Usiadłam przy kuchennym stole. Takim samym jak u babci.

Chcę wiedzieć, jak to wyglądało. Naprawdę – powiedziałam, czując, jak drżą mi dłonie.

Spojrzała na mnie długo, a potem westchnęła.

– Ona po prostu... była sama. Wasze wizyty były coraz rzadsze. A Janina potrzebowała ciepła. I słów. Nikt z państwa nie miał już do niej cierpliwości.

Wpatrywałam się w nią, czując, jak oczy mi wilgotnieją.

– Próbowałam kontaktować się z rodziną. Raz przyszła twoja mama, raz ciotka. Ale to były odwiedziny z obowiązku. Z zegarkiem w ręku.

– A babcia… mówiła coś o mnie? – zapytałam cicho.

Tamara skinęła głową.

Mówiła, że jesteś mądra.

Siedziałyśmy chwilę w milczeniu.

Nie chodziło o pieniądze. Ona chciała, żeby ktoś pamiętał, że była.

I w tym jednym zdaniu było wszystko.

Serce waliło mi jak młot

Mamę zastałam ją w kuchni. Obierała ziemniaki, telewizor grał cicho w tle. Nie zwróciła na mnie uwagi, dopóki nie powiedziałam:

– Nie mogę tego przemilczeć – powiedziałam stanowczo.

Usiadłam naprzeciw mamy, a serce waliło mi jak młot.

Dlaczego nie zapłaciliście za jej leki? Dlaczego zostawiliście ją samą?

Unikała mojego wzroku, jakby w ścianie była jakaś odpowiedź.

To były jej fanaberie. Ciągle coś ją bolało. Nikt nie wiedział, że jest aż tak źle... – zaczęła, ale głos jej zadrżał.

– A próbowałaś się dowiedzieć? – rzuciłam ostrzej, niż chciałam. – Próbowałaś chociaż raz spędzić z nią godzinę, po prostu tak... po ludzku?

Milczała. I wtedy coś we mnie pękło.

– Tamara za własne pieniądze kupowała jej lekarstwa. Opłacała pielęgniarki, robiła zakupy, myła ją, słuchała. A my? Czekaliśmy, aż umrze. Aż coś po niej dostaniemy!

Mama nagle wstała, odsunęła krzesło z głośnym zgrzytem. Stała tyłem, dłonie zaciskała w pięści.

– Nie wiedziałam... – wyszeptała. – Nie sądziłam, że tak to wyglądało.

Wtedy dotarło do mnie coś jeszcze. Może ona nie była bezduszna. Może po prostu nie wiedziała, jak być córką, kiedy matka staje się bezbronna.

Czułam wdzięczność

Cmentarz był pusty. Tylko ja i szmer wiatru między drzewami. Przyniosłam babci białe tulipany – takie lubiła najbardziej. Stałam długo nad jej grobem, w milczeniu, bo nie wiedziałam, co powiedzieć.

Przepraszam, że cię nie znałam lepiej – wyszeptałam w końcu. – Że nie byłam. Że nie widziałam.

Była blisko, a jednak... Kiedy przestała się dopominać o uwagę, kiedy zamilkła – nikt tego nawet nie zauważył. Pomyślałam o Tamarze. O tym, jak cierpliwie wycierała jej dłonie, słuchała tych samych historii po sto razy. O tym, jak stała się jej rodziną w czasie, gdy my byliśmy zajęci swoimi dramatami. I nie czułam już żalu. Czułam wdzięczność. Bo ktoś przy niej był. Do końca. A moja rodzina? Nie wiem. Może kiedyś znów usiądziemy przy wspólnym stole bez pretensji, bez niedomówień. Ale na razie – nie potrafię. Zbyt wiele rzeczy się rozpadło.

Babcia zrobiła to, co uważała za słuszne. Oddała wszystko komuś, kto był dla niej kimś więcej niż nazwiskiem w rodzinnym albumie. A ja już nie jestem tą samą osobą. Nauczyłam się, że obecność to nie obowiązek. To wybór. I że cisza może mówić więcej niż krzyk.

Dominika, 33 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama